Jeden z najsłynniejszych brytyjskich polityków XIX wieku i dwukrotny premier tego dominującego wówczas mocarstwa światowego, lord Palmerston, nie byłby dumny z porównania z Donaldem Trumpem. Jednak niemal wszystkie działania obecnego prezydenta USA od czasu objęcia przez niego urzędu skłaniają nas do przypomnienia sobie być może najsłynniejszego cytatu z Palmerstona, wypowiedzianego przez niego jako ministra spraw zagranicznych: „Nie mamy wiecznych sojuszników ani wiecznych wrogów. Tylko nasze interesy są wieczne i niezmienne, a my jesteśmy zobowiązani do trzymania się tych interesów”. Jednak „America First” Trumpa brzmi zbyt podobnie.
Patrząc z pewnej perspektywy, polityka połowy i drugiej połowy XIX wieku była bardziej szczera niż jej poprzedniczki i następcy. Do epoki przyszli po romantycznych, ale już nie realistycznych hasłach „wolność, równość, braterstwo” i po również romantycznej reakcji na nie w duchu „przywróćmy prawdziwy porządek”. Jeszcze większy kontrast pojawia się, gdy porównamy słowa Palmerstona z zasadami polityki światowej głoszonymi na Zachodzie po II wojnie światowej. Nazwijmy je „polityką wartości”.
Jeszcze do niedawna trudno było sobie wyobrazić amerykańskiego czy zachodnioeuropejskiego polityka na wysokich stanowiskach, który tak otwarcie cynicznie tłumaczyłby swoje motywy. Gdyby któryś z poprzedników Trumpa w ciągu ostatnich 80 lat wpadł na pomysł ustanowienia kontroli nad Grenlandią, to przynajmniej uzasadniłby to jakimś „wyższym dobrem” – na przykład ochroną demokracji.
Zachodnie społeczeństwa i ci, którzy będą się na nich wzorować w innych częściach świata, są przyzwyczajeni do mówienia o uniwersalnych „zachodnich wartościach”: wolności jednostki, równych prawach, demokracji… Czy to nie jest w takiej czy innej formie, którą my, Ukraińcy, zwykle wyobrażamy sobie, kiedy mówimy o tym, czym jest Zachód, czym powinna kierować się polityka międzynarodowa pod jego przywództwem i co w szczególności chronimy przed rosyjską inwazją? Konieczne jest poszanowanie prawa narodów do samostanowienia, uznanych międzynarodowo granic państw, praw człowieka i karanie tych, którzy naruszają ten moralnie usprawiedliwiony porządek rzeczy.
Ten schemat brzmiał dobrze, a czasem nawet działał podczas zimnej wojny z jej dwubiegunowym światem. Ale „koniec historii”, w który wierzyło tak wielu ludzi na Zachodzie po upadku muru berlińskiego i upadku ZSRR, był bardzo, bardzo okrutnym żartem. Brak jasno zdefiniowanego przeciwnika, wiara w wieczność własnego modelu oraz postmodernistyczne idee w duchu „wielości prawd” sprawiły, że polityka, a w szczególności polityka międzynarodowa, nie jest w stanie odpowiedzieć na nowe wyzwania stawiane deklarowanym wartościom. Ukraina w 2014 i 2022 roku jest bardzo jasnym, ale tylko jednym z wielu przykładów.
Żadne zasady nie będą działać bez nieuchronności kar za ich naruszenie. Jeśli aneksje i masowa przemoc wobec ludności cywilnej są uważane za zbrodnie, to zbrodniarze muszą zostać ukarani. Gdziekolwiek się znajduje i ktokolwiek jest sprawcą. Łamanie zasad zawsze daje przewagę temu, kto to robi. Jeśli w odpowiedzi nie pojawią się skuteczne sankcje, dlaczego nie naruszyć ich ponownie. I znowu, znowu, znowu… A to, co może zrobić Rosja, inne reżimy, dla których nie ma żadnych wartości moralnych – Iran, Chiny, Korea Północna itd. – będą chciały powtórzyć.
W takich realiach można zareagować na dwa sposoby. Pierwszym z nich jest próba naprawienia luk w porządku politycznym, który wciąż opiera się na dobrych i moralnie słusznych wartościach, przywrócenie mu skuteczności i prestiżu. Drugim jest zaprzestanie robienia dobrej kopalni ze złą grą i uznanie za nową normę tego, co do niedawna było uważane za odstępstwo od niej. Wygląda na to, że Donald Trump robi to drugie. Dlatego rozumie Putina, Kim Dzong Una i im podobnych znacznie lepiej niż demokratycznie wybranych przywódców.
Ostatni spisek z wprowadzeniem przez Trumpa wielu ceł dla różnych krajów również wpisuje się w tę logikę. Wszakże wielkość taryf celnych dla danego kraju nie zależy w żaden sposób od jego zachowania na arenie międzynarodowej, położenia geograficznego, norm społecznych i wartości moralnych jego społeczeństwa. To i inne działania obecnej administracji Białego Domu skłaniają do niewielkiej edycji zdania Palmerstona: „Nie mamy wiecznych sojuszników, nie mamy wiecznych wrogów, nie ma wiecznych wartości. Tylko nasze interesy są wieczne i niezmienne”. Karol Darwin byłby zadowolony. W końcu pochodzi z tej samej epoki co Palmerston czy Bismarck.
Dla Ukrainy to zła wiadomość. Jednym z najważniejszych aspektów naszej walki z Rosją jest opieranie się na wartościach. Jesteśmy po stronie dobra, bronimy tego, co moralne zgodnie ze wszystkimi zasadami cywilizacji zachodniej (zarówno starożytnej, jak i chrześcijańskiej) – Ojczyzny, wolności, sposobu życia. A wraz z nimi także ten porządek wartości, który do niedawna był uważany za słuszny w skali globalnej. To właśnie umożliwiło nam międzynarodowe wsparcie dla Ukrainy, wystarczające do naszego przetrwania, choć (jeszcze) nie zwycięstwa. Im mniej wartości moralnych będzie w polityce i myśleniu międzynarodowym, nawet na poziomie deklaracji, tym będzie nam trudniej.
Czy ten trend stanie się Nowa norma – czas pokaże. Jest coraz więcej powodów, by mówić o „nowych ciemnych wiekach”, „nowym średniowieczu”, o prawie silniejszych, a nie moralnych. Główny twórca i gwarant dotychczasowej „polityki wartości”, reprezentowanej przez Stany Zjednoczone, już wprost się z niej wyrzeka. To, czy uda się zachować moralnie i wartościotwórczo poprawny system świata z ostatnich 80 lat, czy też było to tylko tymczasowe odstępstwo od tradycyjnie darwinowskich stosunków międzynarodowych w całej historii ludzkości, zależy przede wszystkim od Europy.
Jest w tym pewna symbolika – mimo całej swojej linearności historia zatacza koło. Los i wartości Zachodu będą zależały od tej części świata, w której się uformowały i skąd do niedawna wyruszyły w triumfalną kampanię dookoła świata – od Europy. Jeśli wyjdzie z takiej przyjemnej, ale efemerycznej strefy komfortu i będzie bronić swoich wartości nie tylko słowem, ale i czynem, to ma wystarczająco dużo potencjału gospodarczego, militarnego i co ważne, moralnego i ludzkiego, by dodać więcej optymizmu do obrazu najbliższej przyszłości.