W ostatnich tygodniach temat negocjacji – czy to przyszłych, między Ukrainą a krajem-agresorem, w których pośredniczy strona trzecia, czy warunkowo trwających negocjacji między Ukrainą a Stanami Zjednoczonymi Ameryki w sprawie różnych porozumień – przyćmił wydarzenia na froncie, sukcesy w jednej dziedzinie, problemy w drugiej. Czasami wydaje się, że wojna naprawdę się kończy, a wszystko zależy od tego, jak, w jakim formacie się skończy (i nigdy więcej nie zostanie wznowiona). Oczywiście tak nie jest. Wojna trwa, wojsko umiera, okupanci nadal się naprzód i wycofują. I to trwa i będzie trwało niezależnie od warunków, na jakich Zełenski i Trump zgodzą się na umowę dotyczącą metali ziem rzadkich. Ale, jak zawsze w takich historiach, jest jedno „ale”.
To „ale” polega na tym, że w każdym razie, w każdych warunkach, umowach i porozumieniach, Ukraina potrzebuje wsparcia Stanów Zjednoczonych Ameryki. Cała historia świata powojennego, w sensie po II wojnie światowej, to nie tylko szeptanie o tym, ale i krzyk. Jednym z pierwszych konfliktów zimnej wojny (nie trzeba dodawać, że „pierwszej zimnej wojny”?) była wojna na Półwyspie Koreańskim. Wojna, którą południowa, kapitalistyczna część niegdyś zjednoczonej Korei niemal przegrała. Prawie – bo w tej sytuacji interweniowali Amerykanie. Potem oczywiście do grona uczestników wojny – zarówno sowieckich jak i chińskich – dołączyli komuniści, tak że ostateczne wyzwolenie Korei od czerwonej zarazy nie miało miejsca. Jednak Republika Korei, która powstała w wyniku owej wojny, nadal istnieje. I nie tylko istnieje, ale czuje się dobrze, nie bez powodu będąc uważanym za jednego z „azjatyckich tygrysów gospodarczych”.
Nawiasem mówiąc, wojska amerykańskie nadal znajdują się na terytorium Korei Południowej. Niewiele, bo jakieś 25 tys. – ale oczywiście to w czasie pokoju, bo w razie wojny dużo łatwiej jest zwiększyć kontyngent na już przygotowanej do tego infrastrukturze, niż budować wszystko od zera.
Był też inny kraj w Azji, podzielony na dwie części – kapitalistyczną i socjalistyczną. Tym krajem jest Wietnam. Gdzie na Południu był kraj z gospodarką wolnorynkową, a na Północy była dyktatura komunistyczna. Oczywiście gospodarka Republiki Wietnamu była w dużej mierze oparta na pieniądzach amerykańskich. Oczywiście, poziom korupcji w Wietnamie Południowym wcale nie był amerykański. Krótko mówiąc, kraj ze stolicą w Sajgonie miał wystarczająco dużo problemów. Mimo to była częścią zachodniego, wolnego świata.
A potem zniknęła. A Sajgon zniknął. Zamiast tego znajduje się tu osada nazwana na cześć komunistycznego dyktatora Ho Chi Minha. Osada, w której prawie nie ma mieszkańców tego przedsocjalistycznego Sajgonu. Bo totalitarna Północ, wspierana przez państwo ze stolicą w Moskwie, niemal natychmiast naruszyła warunki porozumienia paryskiego i wznowiła wojnę z Republiką Wietnamu. A po zdobyciu Sajgonu rozpoczął się dobrze znany każdemu Ukraińcowi „czerwony terror”. W których „obozy reedukacyjne” były najmniejszym z problemów mieszkańców Wietnamu, który wczoraj był wolny od komunizmu.
Dlaczego tak się stało? Bo Stany Zjednoczone z jakiegoś powodu – masowych protestów, problemów z gospodarką – przestały wspierać Republikę Wietnamu. A ZSRR i Chiny nie przestały wspierać „Demokratycznej Republiki Wietnamu”. W związku z tym istnieje Republika Korei. A Republika Wietnamu nie istnieje i nigdy nie będzie. A tych setek tysięcy, milionów ludzi, którzy zostali zniszczeni tylko dlatego, że chcieli żyć w wolnym świecie, ich potomkowie nie będą.
Albo nie możesz posunąć się tak daleko, ale pamiętaj o zupełnie niedawnej historii. Historia kraju zwanego Afganistanem, który zniknął zaledwie kilka tygodni po wycofaniu się Stanów Zjednoczonych. W jego miejsce pojawił się średniowieczny zwrot, który w XXI wieku nie uznaje kobiet za pełnoprawne osoby.
Oczywiście, wszystkie te historie mają wiele towarzyszących czynników. Zarówno Republika Wietnamu, jak i Islamska Republika Afganistanu sprzed rządów talibów nie stawiały szczególnego oporu swoim agresorom. Zarówno wietnamscy komuniści, jak i afgańscy talibowie to nie jacyś obcy zajdowie, ale ci sami Wietnamczycy i Afgańczycy (Pasztunowie), a także ci, którzy nie chcieli żyć w komunistycznym piekle czy islamskim średniowieczu. Ale główny wynik jest wszędzie taki sam. Tam, gdzie to Stany Zjednoczone Ameryki, a nie jakiś inny kraj świata zachodniego, a mianowicie Stany Zjednoczone, nadal wspierały lokalne pragnienie wolności, kraje te pozostawały na politycznej mapie świata. A taki kraj jak Niemcy w ogóle odzyskał większość terytoriów (nie wszystkie, Prusy Wschodnie i Górny Śląsk, gdzie nie było już Niemców, pozostały odciętymi na zawsze kawałkami Cesarstwa Niemieckiego).
Nie ma już tych samych krajów, które walczyły lub przynajmniej próbowały walczyć o swoje istnienie bez wsparcia Stanów Zjednoczonych. Jeśli więc nie podoba ci się pomysł rozejmu wzdłuż linii frontu, jeśli nie uważasz, że zachowanie Ukrainy jako niepodległego państwa jest zwycięstwem w tej wojnie, po prostu porównaj Kijów z Seulem i Sajgonem. I zobaczysz różnicę.
Nie, ten tekst nie oznacza, że trzeba się pogodzićZe wszystkimi życzeniami obecnego szefa Białego Domu. Oznacza to, że nie ma innego wyjścia w sytuacji, gdy nie jesteście już tylko barbarzyńcami, po stronie których stoi Kreml, ale samym kremlskim tyranem, tylko po to, by zmusić Stany Zjednoczone do pozostania po waszej stronie. Tylko ten kraj, z całym szacunkiem dla innych zachodnich członków klubu nuklearnego, może być gwarantem istnienia wolnych ludzi na granicy z totalitarną częścią planety. To się historycznie zdarzyło i nawet Izrael nie może od tego uciec, co być może więcej, nikt w świecie zachodnim nie pracuje nad własną obroną.
Trump nie jest wieczny. Vance może w ogóle nie zostać prezydentem. Ale Ukraina musi istnieć. Bo po prostu nie ma innego domu dla milionów ludzi na świecie. I nie chcę patrzeć, jak ci ludzie, którzy już udowodnili swoje prawo do życia, zamieniają się w „ludzi na łodziach”. Nawiasem mówiąc, ci ludzie, uciekinierzy z Wietnamu Południowego, zostali uratowani między innymi przez amerykańskie okręty wojenne. Oni, ci ludzie, przeżyli, a nawet dostali się do wolnego świata, o którym marzyli. Przestali jednak być obywatelami państwa ze stolicą w Sajgonie, a stali się małymi cząstkami innych narodów. I ten amerykański też.
Kijów powinien stać się Seulem, a nie Sajgonem. I jest na to tylko jeden sposób. Bez względu na to, jak trudne i czasem nie do zniesienia może się to wydawać.