Kiedy Wołodymyr Zełenski znalazł się w „pułapce” zastawionej w Białym Domu przez doświadczonych politycznych intrygantów prezydenta Donalda Trumpa i wiceprezydenta J.D. Vance’a, wywołało to frustrację po obu stronach. Ale kiedy ostatnio obecny prezydent USA wypowiedział się na temat rezygnacji prezydenta Ukrainy, jednocześnie zawieszając pomoc wojskową dla tego kraju, wywołało to szczere zaskoczenie. Bo takie wypowiedzi poruszają kwestie dalekie od polityki i skłaniają do zastanowienia się, jak pomysł naprawienia jednej osoby może wpłynąć na losy całego kraju i jego obrońców.
Nie bądź nieszczery. Prezydent Zełenski ma za co krytykować, a w Ukrainie politycy, dziennikarze i zwykli obywatele często to robią. Jednak fakt, że jego dymisja miałaby być warunkiem wznowienia pełnoprawnej pomocy wojskowej dla kraju wykrwawiającego się z powodu zewnętrznej agresji, jest nie tylko absurdem politycznym, ale także katastrofą moralną. Sytuacja, w której stawką jest życie ludzi, a ambicje polityczne zamieniają się w jedną wytyczną, nie jest już tylko polityką. To wcale nie jest polityka, w ogólnie przyjętym znaczeniu tego słowa. Był to głęboko osobisty wybór Trumpa, podyktowany jakimś wewnętrznym przekonaniem, które prowadzi go do ignorowania rzeczywistości. A najstraszniejsze w tym wszystkim jest to, że nie tylko ignorował rzeczywistość, ale zdawał się świadomie krzywdzić słabszą stronę.
Przykro mi, no cóż, człowiek nie może popełnić tak prymitywnego błędu przy zdrowych zmysłach i dobrej pamięci. W końcu wszystko jest na widoku, dosłownie na naszych oczach, dzięki światowym mediom. Rosja codziennie bombarduje ukraińskie miasta, bezlitośnie zabija cywilów, w tym dzieci, a Trump mówi, że wierzy w pragnienie Putina, aby osiągnąć „pokój” w Ukrainie.
„Szczerze mówiąc, trudniej jest mi radzić sobie z Ukrainą. Nie mają map… Uważamy, że jeśli chodzi o osiągnięcie ostatecznego porozumienia, może być łatwiej dogadać się z Rosją. To dziwne, bo oni mają wszystkie karty – rzucił od niechcenia amerykański przywódca, jakby był w Las Vegas przy stole karcianym.
Wygląda na to, że Trump zapomniał, że Ameryka od dziesięcioleci pozycjonuje się jako przeciwnik wojowniczych dyktatur. Mógłby postawić pytanie, czy pozycja Ukrainy powinna zostać wzmocniona przed rozpoczęciem rozmów pokojowych z Rosją. To jest to, co zamierzają zrobić wszystkie wiodące kraje Unii Europejskiej, wieloletniego partnera strategicznego Ameryki. Zamiast tego amerykański przywódca bezwstydnie kłamał, że notowania Zełenskiego spadły niemal do zera, nazwał go „dyktatorem”, a prawdziwego dyktatora delikatnie nazwał „inteligentną osobą” i „wybitnym przywódcą”.
Warto przypomnieć Trumpowi, jeśli on sam o tym zapomniał, że teraz nie mówimy o politycznych losach Zełenskiego, ale o losach Ukrainy i jej mieszkańców. Ukraina desperacko walczy o swoją niepodległość, o swoją ziemię i o życie, nie pod butem tak obrzydliwych nieludzi, jak Putin i spółka.
Dlaczego prezydent USA spycha na dalszy plan cele i ideały Ukraińców? Dlaczego rezygnacja Zełenskiego może być dla niego ważniejsza niż ratowanie ludzkiego życia, wspieranie narodu ukraińskiego w jego słusznej walce? Nie wszystko da się wytłumaczyć niuansami geopolityki czy „interesami Ameryki”. Myślę, że mamy do czynienia z przykładem myśli obsesyjnej, kiedy na pierwszy plan wysuwa się człowiek nie z próby rozwiązania poważnego problemu, ale z chęci zredukowania go do poziomu, który jest dla niego komfortowy. Zachowanie Trumpa po drugim wstąpieniu na amerykański „tron” jest typowym przejawem egocentryzmu, gdy na problemy, jakie istnieją na świecie, patrzy się wyłącznie przez pryzmat osobistych preferencji i rozgrywek politycznych, a nie przez pryzmat losów realnych państw i ludzi.
W rzeczywistości wszystko to mieści się w definicji syndromu obsesyjnego. Eksperci potwierdzą, że obsesyjne myśli często wiążą się z niemożnością odejścia od pewnej idei, nawet jeśli jest ona destrukcyjna lub nie ma racjonalnych podstaw. W przypadku Trumpa może to być nie tylko polityczna chęć zdobycia niewypowiedzianego statusu „króla świata”, ale także sposób na „uproszczenie” świata, uczynienie go bardziej zarządzalnym i zrozumiałym (jak tu nie pamiętać słów Trumpa, że „łatwiej” mu jest dogadać się z Federacją Rosyjską). Uproszczenie tak złożonych i wielowarstwowych procesów, jakimi jest wojna, prowadzi do tego, że aspekt ludzki jest całkowicie stłumiony.
Kiedy Trump upiera się przy idei rezygnacji Zełenskiego, wydaje się, że nie widzi lub nie chce widzieć rzeczywistości, w której naród ukraiński walczy o swoją niepodległość. Widzi tylko „figurę”, którą można zastąpić zgodnie z własnymi ideami i interesami politycznymi. Jest to typowy przejaw tego, jak obsesyjne myśli wpływają na osobowość człowieka i mogą oderwać go od prawdziwej rzeczywistości, zastępując ją w mózgu tej osoby jedynie powierzchownym obrazem.
Pora przypomnieć sobie książkę obecnej głowy Stanów Zjednoczonych, dyplomowanej psycholożki Mary Trump. W 2020 roku opublikowała pracę, w której zgłębiała stan psychiki swojego wuja. Książka ma bardzo charakterystyczny tytuł, który po prostu woła: „Za dużo Dużo i nigdy dość: jak moja rodzina stworzyła najniebezpieczniejszą osobę na świecie” (Za dużo i nigdy dość. Jak moja rodzina stworzyła najniebezpieczniejszego człowieka na świecie). W swojej pracy Mary Trump fachowo argumentuje, że Donald Trump cierpi na problemy psychologiczne, takie jak narcyzm kliniczny, antyspołeczne zaburzenie osobowości i „długotrwałe, niezdiagnozowane trudności w uczeniu się, które od dziesięcioleci utrudniają mu przetwarzanie informacji”.
W Stanach Zjednoczonych zaczyna to już być rozumiane. Na przykład w październiku zeszłego roku, kiedy Trump dopiero zaczynał szokować wszystkich swoimi obietnicami wyborczymi, w artykule Dziennik „Financial Times” Omówiono oznaki jego problemów poznawczych, w tym impulsywne zachowanie i trudności z koncentracją. W artykule zwrócono uwagę, że jego wypowiedzi i działania budzą obawy co do zdolności do skutecznego wykonywania obowiązków głowy państwa.
A całkiem niedawno, na początku marca, demokratyczny kongresman Al Green ogłosił, że pracuje nad impeachmentem prezydenta. Stało się to podczas przemówienia Trumpa w Kongresie. „Ten prezydent się nie nadaje. Nie powinien zajmować tego stanowiska. 34 przestępstwa, dwukrotnie impeachment” – powiedział Green dziennikarzom po wyprowadzeniu go z sali sądowej.
Nie było nam dane zrozumieć wolnych Amerykanów, którzy głosowali na polityka z tak rażącymi „rekomendacjami” funkcjonariuszy organów ścigania i psychologów. Być może odegrały tu ogromne pieniądze, które wstrętny miliarder Musk rzucił na kampanię wyborczą Trumpa. Miejmy nadzieję, że wielka Ameryka poradzi sobie jeszcze z jednym i drugim.
Jeśli chodzi o Ukrainę i los jej elity rządzącej, to bez względu na to, jak bardzo Trump i Putin chcieliby mieć do czynienia z prezydentem Ukrainy, który jest dla nich wygodniejszy, a nie z Zełenskim, podążanie za ich przykładem jest absolutnie niemożliwe. To nie do nich należy decydowanie o tym, kiedy i w jaki sposób odbędą się wybory w Ukrainie.
Ale kiedy wojna się skończy, mamy nadzieję, że naród ukraiński będzie surowo prosił Zełenskiego o wszystko: o słabą troskę o armię, o przedwczesne ostrzeżenie ludności o inwazji armii Putina, o śmierć tysięcy żołnierzy w nieprzygotowanej kontrofensywie, o długotrwałą korupcję, o ekscesy podczas „busyfikacji” i o wiele innych niewymuszonych błędów władzy. Stanie się to jednak nie na polecenie zza oceanu, a tym bardziej nie z Kremla, lecz z woli ukraińskiego społeczeństwa. Od tego będzie zależała przyszłość kraju.
Dziś, gdy każdego dnia dochodzi do setek śmiertelnych starć bojowych między Siłami Zbrojnymi Ukrainy a rosyjską siłą militarną, wszyscy musimy jasno zrozumieć, że prokremlowska logika Trumpa dotycząca zakończenia wojny jest niebezpieczna i po prostu po ludzku nieprzyzwoita. Jeśli szef Białego Domu nadal będzie nalegał na zawarcie rozejmu bez wyraźnych gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy, w rzeczywistości da to rosyjskiemu dyktatorowi czas na oddech i możliwość uniknięcia prawnej zemsty za popełnione zbrodnie. Przez całą drogę do przodu, te dwie postacie, które dobrze się rozumieją, prawdopodobnie widzą to w ten sposób. Jeśli cywilizowane kraje będą nalegać na proces Putina (a nie można się bez niego obejść!), prawdopodobnie wznowi on działania wojenne, co więcej, z jeszcze większą furią. A Ukraina, bez realnych gwarancji bezpieczeństwa, znów znajdzie się w tej samej sytuacji, jeśli nie gorszej. A potem waszyngtoński narcyz może znowu powiedzieć: to Ukraina rozpętała wojnę, ale ostrzegałem, żeby nie dotykać Putina…
Miejmy nadzieję, że plany kremlowskiego siostrzeńca nie są skazane na realizację. Czołowe kraje Unii Europejskiej, bloku politycznego o rozwiniętej gospodarce, są po stronie Ukrainy i z ich pomocą wciąż istnieją szanse na silniejszą pozycję Ukrainy podczas przyszłych rozmów pokojowych z Rosją. Ukraińscy urzędnicy i dyplomaci powinni niestrudzenie pracować w tym kierunku. Tych szans nie można ignorować. Wymaga tego pamięć o tych, którzy oddali życie w obronie Ukrainy.