Czy pamiętasz, jak w kwietniu ubiegłego roku prezydent Francji Emmanuel Macron zaproponował „rozejm olimpijski”? Paryż był wówczas gospodarzem Letnich Igrzysk Olimpijskich, więc wezwał cały świat, a przede wszystkim Ukrainę i Rosję, do zgody na tymczasowe zawieszenie broni. Przynajmniej na razie, póki w stolicy Francji trwał światowy festiwal sportu – od 26 lipca do 11 sierpnia.
Oczywiste jest, że pomysł Macrona był dość utopijny, choć piękny. Czy pamiętacie, co prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski odpowiedział swojemu francuskiemu odpowiednikowi? Odmówił i podał następujące uzasadnienie: „Nie wierzę w to z Rosją. Nie w tym formacie – w rozejmie jako całości. Nie wierzę w żadną formę rozejmu z Rosją. Jest to kłamstwo i Emmanuel o tym wie, a on sam jest jego świadkiem. Byliśmy razem w formacie normandzkim, razem przeszliśmy przez proces miński. Francja, Niemcy, Ukraina – wszyscy jesteśmy żywymi świadkami tego, że nie ma zamrożonego konfliktu z Rosją.
Czy wypowiedź Zełenskiego jest prawdziwa? Zdecydowanie. Ale czy to jest mądre? W tym miejscu pojawiają się wątpliwości. Mądrość domagała się nieco innej odpowiedzi. Nawet zupełnie inną. Kim jestem, żeby doradzać prezydentowi Ukrainy, ale mimo to, gdybym był doradcą prezydenta, poleciłbym mu, aby natychmiast zgodził się na wezwanie Macrona.
W końcu było z góry jasne, że rosyjski dyktator Władimir Putin i tak nie zgodzi się na ten rozejm. Jego armia zdobyła wówczas ukraiński bastion – miasto Awdijiwka – a Kreml, zainspirowany zwycięstwem, dążył do umocnienia swoich sukcesów na tym kierunku. Oczywiste jest, że żadne telefony ani od Macrona, ani od kogokolwiek innego nie powstrzymają Rosjan. Ale Putin postanowił być mądry i nie spieszyć się z głośnymi oświadczeniami. I cóż, Zełenski wykonał za niego całą pracę. Jak w ukraińskim dowcipie ludowym: „Gwiżdż, Iwan, bo jesteś głupszy”. Stałym bywalcom Kremla pozostaje udawać niewinnych, wzruszać ramionami, mówić: może byśmy chcieli, ale widzicie, „agresywna Ukraina”, „reżim Zełenskiego” jest temu przeciwny.
Można też pamiętać, jak węgierski premier Viktor Orbán wezwał do „bożonarodzeniowego rozejmu” w grudniu 2014 roku. Oczywiście nie przepadamy za Orbánem, ale pamiętajmy, że mógł on wykonywać polecenia amerykańskiego prezydenta-elekta (w tamtym czasie) Donalda Trumpa. Dzień wcześniej węgierski premier spotkał się z nowo wybranym prezydentem USA w jego posiadłości Mar-a-Lago. Jest więc bardzo prawdopodobne, że nie była to inicjatywa samego Orbána, ale testowy strzał Trumpa. A Zełenski nie zdążył, arogancko odrzucając ofertę. A Putin znów zachował się bardziej przebiegle, znów czekając, aż jego przeciwnik „zagwizduje pierwszy”.
Potem byliśmy świadkami kompletnego fiaska dyplomatycznego Zełenskiego w Gabinecie Owalnym. I znowu ze względu na to, że ukraiński prezydent uparcie nie chciał przychylnie reagować na pokojowe inicjatywy Trumpa. Podkreślam: nie po to, żeby do nich pojechać, ale po prostu po to, żeby odpowiedzieć przychylnie – to wszystko, czego amerykański odpowiednik oczekiwał przed kamerami telewizyjnymi. Co stanie się dalej, nie wiadomo jeszcze. Po pierwsze, można było się spodziewać, że Putin i tak się nie zgodzi, a także będzie można postawić kilka warunków, ale dopiero później. W Gabinecie Owalnym nikt już teraz nie domagał się od Zełenskiego podpisania traktatu pokojowego.
Co więcej, zaledwie kilka dni po kłótni w Białym Domu Zełenski, który powinien był w końcu przeanalizować i zdać sobie sprawę ze swoich błędów w zachowaniu, tylko pogorszył sytuację. W rozmowach z dziennikarzami w Londynie powiedział: „Porozumienie w sprawie zakończenia wojny jest wciąż bardzo, bardzo odległe. Nikt nie rozpoczął tych wszystkich kroków”. Ta wypowiedź jeszcze bardziej rozzłościła Trumpa. „To najgorsze stwierdzenie, jakie Zełenski mógł wygłosić, a Ameryka nie będzie tego tolerować przez długi czas! To jest to, o czym mówiłem, ten facet nie chce pokoju tak długo, jak ma poparcie Ameryki” – powiedział Trump. I nie tylko stwierdził, ale nakazał Pentagonowi wstrzymanie pomocy wojskowej dla Ukrainy i wymiany informacji wywiadowczych.
Kreml obserwował taki rozwój stosunków ukraińsko-amerykańskich i po prostu nie wierzył w ich szczęście. Szampan był odkorkowany butelka po butelce.
Putin z kolei obsypywał się komplementami pod adresem Trumpa. Albo nazwie go „genialnym”, albo powie, że „zwycięstwo Trumpa zostało skradzione” w wyborach w 2020 r., ale „gdyby Trump był prezydentem, nie byłoby wojny”. Nowy amerykański przywódca tylko słuchał i umierał z przyjemnością. A szczególnie spodobały mu się słowa kremlowskiego mistrza, że europejscy przywódcy, jak szczenięta, będą słuchać poleceń Trumpa: „Zapewniam was: Trump swoim charakterem, swoją wytrwałością, dość szybko zrobi tam porządek. Wszystkie staną u stóp właściciela i delikatnie pomachają ogonami. I wszystko się ułoży”. Amerykański prezydent opublikował nawet te słowa na swoim portalu społecznościowym Prawda społeczna.
Czy Zełenski też musiał non stop komplementować Trumpa? Nie jestem pewien. A oto co jest zdecydowanie Trzeba było to czynić, a potem przy każdej nadarzającej się okazji zapewniać: „Jesteśmy za pokojem! Rozejm, zawieszenie broni? Przynajmniej już! Gdzie mogę podpisać umowę?” Tak, aby nieżyczliwi nie mieli najmniejszego powodu, by oskarżać Ukrainę w ogóle, a jej prezydenta w szczególności, o agresywność i chęć kontynuowania wojny.
Wszak teza, że „Zełenskiemu wojna jest potrzebna, bo inaczej straci władzę” jest aktywnie wykorzystywana przez rosyjskich propagandystów, opłacanych kremlowskich piosenkarzy na Zachodzie i po prostu pożytecznych idiotów. Dlatego prezydent Ukrainy i wszyscy rzecznicy Ukrainy muszą jasno wyartykułować jedną tezę: „Dążymy do pokoju! Jesteśmy za rozejmem! Jesteśmy za zawieszeniem broni, nawet tymczasowym, nawet wiecznym!” Te słowa powinny, jak mówią, odbić się od zębów wszystkim przedstawicielom Ukrainy na arenie międzynarodowej – od prezydenta po ostatniego urzędnika MSZ.
I bardzo dobrze, że zrozumienie tej prostej prawdy zostało w końcu zademonstrowane podczas ukraińsko-amerykańskich negocjacji w Dżuddzie. Spotkanie było więc nie tylko udane, ale i urzekająco udane. W rzeczywistości natychmiast po jej zakończeniu wznowiono zarówno pomoc wojskową, jak i wymianę informacji wywiadowczych z Ukrainą. Dlaczego? Bo przedstawiciele Ukrainy na negocjacjach przekonująco zapewniali: jesteśmy za pokojem!
Ale po co jest Rosja, przekonamy się teraz. Jak słusznie zauważył szef amerykańskiej delegacji negocjacyjnej w Dżuddzie, sekretarz stanu USA Marco Rubio „teraz piłka jest po stronie Moskwy”. A Rosjanie zaczęli mieć teraz problemy. Wszak od razu było jasne, że Moskwa nie chce rozejmu. Putin jest przekonany, że w jego armii dzieje się znakomicie, wywiera presję na wszystkich frontach. Dlatego w żadnym wypadku nie powinieneś się zatrzymywać.
To jest dokładnie to, co jako pierwszy stwierdził doradca Putina Jurij Uszakow, że według nich tymczasowy rozejm z Ukrainą nie jest interesujący dla Rosji. Potem przemówił sam Putin, trochę bardziej przebiegły, ale istota jest ta sama. „Zgadzamy się z propozycjami zaprzestania działań wojennych. Ale wychodzimy z założenia, że to zakończenie powinno być tym, co doprowadzi do długotrwałego pokoju i wyeliminuje pierwotne przyczyny tego kryzysu” – powiedział Putin.
Przypomniało mi to legendarne powiedzenie pierwszego prezydenta III RP Lecha Wałęsy: „Jestem za, a nawet przeciw”. Chociaż w języku rosyjskim istnieje odpowiedni odpowiednik: „Tak, nie, prawdopodobnie”.
Jest więc jasne, że Putin zamierza zawrócić Ameryce w głowie. Czy mu się to uda? Raczej nie, nawet przy całej słabości Trumpa do komplementów i podatności na sztuczki Kremla. Przypomnijmy sobie, jak zachowywał się podczas swojej pierwszej kadencji jako prezydent USA. Nazywał też Putina „przyjacielem”, przytulał go, zapewniał, że ufa mu bardziej niż własnym służbom specjalnym. Ale jednocześnie nie zawahał się wydać rozkazu strzelania do rosyjskich żołnierzy w Syrii, nałożył najsurowsze sankcje antyrosyjskie, a co najważniejsze, był pierwszym amerykańskim prezydentem, który dostarczył Ukrainie śmiercionośną broń, te legendarne „oszczepy”.
A teraz widzimy, że Trump nie jest takim prostakiem. Komplementy komplementami, ale bez konkretnych kroków nie zamierza znosić sankcji nałożonych na Rosję. Co więcej, gdy tylko nadeszła niepewna odpowiedź ze strony Moskwy, oczywista stała się próba zapętlenia zaostrzenia sankcji. Według kanału telewizyjnego CBS Dzwoniąc do źródeł w Białym Domu, Donald Trump natychmiast zdecydował o wzmocnieniu antyrosyjskich sankcji w sektorze bankowym oraz naftowym i gazowym. Departament Skarbu USA, na polecenie prezydenta, nie przedłużył przez najbliższe 60 dni wyjątku wprowadzonego przez administrację Joe Bidena, który pozwolił niektórym rosyjskim bankom na dalsze przeprowadzanie niektórych transakcji w sektorze energetycznym. W związku z tym Vnesheconombank, Otkritie Bank, Sovcombank, Sbierbank, VTB, Alfa-Bank, Centralny Bank Rosji i wiele innych są teraz objęte restrykcjami. Wszyscy oni będą mieli zablokowany dostęp do amerykańskich systemów płatności za transakcje energetyczne.
Co to tak naprawdę oznacza? A także fakt, że w związku z nowymi restrykcjami żaden kraj europejski nie będzie teraz w stanie zapłacić Rosji za dostarczone nośniki energii bez ryzyka objęcia sankcjami USA.
Cóż, jest to dość trudne. Czy możemy więc powiedzieć, że Waszyngton powrócił na naszą stronę? Nie spieszyłbym się. Sytuacja z Trumpem jest niezwykle niestabilna. Będziemy obserwować rozwój sytuacji. A najważniejsze dla Ukrainy jest to, żeby nie robić i nie mówić głupich rzeczy.