„Ukraina odniosła moralne zwycięstwo”, „Zełenski nie został rzucony na kolana”, „Jak nasze poddało się czerwonemu” – wiele takich brawurowych wpisów i komentarzy pojawiło się w ukraińskim sektorze Facebooka w piątek wieczorem, 28 lutego. Była to reakcja zdecydowanej większości Ukraińców na nieudane negocjacje ukraińsko-amerykańskie na najwyższym szczeblu, które toczyły się w Gabinecie Owalnym.
Czy rzeczywiście było to moralne zwycięstwo Zełenskiego w szczególności i Ukrainy w ogóle? Może. Ale z pewnością była to kompletna porażka naszej dyplomacji w niezwykle ważnej rozmowie, od której w niemałym stopniu zależy przetrwanie państwa ukraińskiego i narodu ukraińskiego. A we wtorek rano, 4 marca, dowiedzieliśmy się, że to nie jest przesada: prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump nakazał zawieszenie pomocy wojskowej dla Ukrainy w wojnie z agresywną Rosją do czasu, aż ukraińskie przywództwo wykaże swoje „zaangażowanie na rzecz pokoju”. Takie „zwycięstwo”.
Należy wyjaśnić, że to nie jakieś nowe dostawy broni zatwierdzone przez Trumpa zostały zawieszone, mówimy o amerykańskiej pomocy wojskowej, która została zatwierdzona przez Kongres USA w kwietniu ubiegłego roku i usankcjonowana przez ówczesnego prezydenta Joe Bidena. Obecny szef Białego Domu postanowił więc dać nam taki „prezent” jako odpowiedź na ukraińsko-amerykański spór w gabinecie owalnym na najwyższym szczeblu.
Wydaje się, że nawet najwięksi ukraińscy pesymiści nie spodziewali się tak szybkiej i niefortunnej reakcji. Optymiści przekonywali, że – jak twierdzą – nie ma co nas straszyć, siać panikę, Trump jest straszny tylko w słowach, ale tak naprawdę nie odważy się tego zrobić. Ale odważył się.
I tu nasuwa się logiczne pytanie: czy prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski podczas swojej ostatniej (a może tak naprawdę ostatniej w każdym tego słowa znaczeniu) wizyty w Stanach Zjednoczonych mógłby zapobiec takiemu katastroficznemu scenariuszowi? Opinie ekspertów, jak mówią, są podzielone. Niektórzy twierdzą, że nie, wszystko było zaplanowane, a Zełenski został wciągnięty w „pułapkę”. Inni są przekonani, że Biały Dom był zdeterminowany, aby podpisać umowę i tylko zuchwałość ukraińskiego gościa przerwała całe święto metali ziem rzadkich.
Osobiście na początku wierzyłem w prawdziwość pierwszej opcji, ale, jak to mówią, po pracy z materiałem zacząłem skłaniać się ku drugiej. Postaram się wyjaśnić swój punkt widzenia. Żeby go skomponować, nie byłem zbyt leniwy i obejrzałem nie tylko ostatnie 10 minut filmu z Gabinetu Owalnego (jak większość komentatorów na Facebooku), gdzie emocje nabierały rozpędu, dyskutanci przeszli na podniesione tony. Tak więc pierwsze 40 minut rosyjsko-amerykańskiego spotkania przebiegło w dość przyjaznej atmosferze. Trump pochwalił Zełenskiego, powiedział, że jest zaszczycony, że może go przyjąć w Waszyngtonie, wyraził podziw dla Ukrainy, jej wojska i wyraził smutek z powodu śmierci Ukraińców. I nie skarżył się prezydentowi Ukrainy ani na jego zespół.
A propos strojów. Wiadomo, że jeszcze przed spotkaniem w Białym Domu do Zełenskiego podchodzili przedstawiciele administracji USA i uporczywie prosili go, aby przyszedł na przyjęcie w garniturze, bo taki jest podobno dress code na oficjalne spotkania w Białym Domu. Zełenski, jak wiemy, zignorował tę prośbę. Z jednej strony możemy podziwiać czyn naszego prezydenta, który swoim ubiorem stara się zademonstrować, że w Ukrainie toczy się krwawa wojna, a jednocześnie okazać solidarność z żołnierzami na froncie. Z drugiej strony, czy ktokolwiek w Ukrainie miałby mu za złe, że przebrał się w garnitur, aby utrzymać dobre stosunki z naszym głównym sojusznikiem wojskowym? Jestem przekonany, że tak nie jest. Zdaję sobie sprawę z absolutnej nieistotności mojego zdania w tej sprawie, ale osobiście radziłbym Zełenskiemu, żeby przebrał się przynajmniej w trójkę Briony, nawet w bluzę z kapturem klauna, nawet w kostium reklamowy czeburka, gdybym wiedział, że to pomoże naszym chłopakom na froncie, pomoże uratować przynajmniej jedno życie Ukraińca. Gdyby tylko wiedział, że da to szansę na zapobieżenie najgorszemu scenariuszowi z amerykańską pomocą wojskową dla Ukrainy. A teraz, niestety, ten scenariusz nabiera rozpędu.
Wiadomo też, że delegacja senatorów i kongresmenów z Partii Republikańskiej przyjechała do Zełenskiego w przeddzień spotkania z Trumpem. Przyszli też z prośbą: by być tak powściągliwym, jak to tylko możliwe, tak uprzejmym, jak to tylko możliwe w stosunku do Trumpa. W czasach sowieckich w wielu sklepach wisiały plakaty ze znaną maksymą Miguela de Cervantesa: „Nic nie daje się człowiekowi tak tanio i nie ceni tak wysoko jak grzeczność”. Dziwne, że nie jest to cytat z Lenina, Breżniewa czy Marksa. Zaskakujące jest, że afiszowała się w radzieckich sklepach, gdzie grzeczność nigdy tak naprawdę nie panowała. Nie można jednak nie docenić głębi i prawdziwości tej tezy-apelu, zwłaszcza teraz, w obliczu tego katastrofalnego napięcia w relacjach między Kijowem a Waszyngtonem.
Chociaż wszystko, czego wymagano od ukraińskiego prezydenta, to być uprzejmy dla właściciela biura. A on, niestety, taki nie był. Zaczął używać sarkazmu na temat Trumpa, przerywał mu raz po raz, a nawet groził, że – jak mówią – nadejdzie czas, kiedy „piękny ocean” nie uratuje Ameryki przed krwawymi wydarzeniami, które rozgrywają się teraz w centrum Europy. Zdecydowanie nie trzeba było tego mówić. Moim zdaniem to właśnie ta groźba ostatecznie zboczyła Trumpowi i spowodowała fiasko całego spotkania.
Dziwne jest dla mnie, że staram się odgrywać rolę adwokata diabła. Tak, ostatnią rzeczą, jakiej chcę, jest obrona Donalda Trumpa, który świadomie lub nieświadomie pomaga Putinowi zniszczyć międzynarodowy system bezpieczeństwa. Ale faktem jest, że to Trump został wybrany przez Amerykanów na ich przywódcę. Czy więc nam się to podoba, czy nie, będziemy musieli się z tym faktem pogodzić, jakoś sobie z tym poradzić.
Z góry było wiadomo, że Trump, delikatnie mówiąc, nie przepada za Zełenskim. Nazwał go „dyktatorem”, oskarżył o rozpętanie wojny, oskarżył o niepopularność wśród ukraińskiego elektoratu i wystawił niewiarygodne rachunki za wstępną pomoc. Oznacza to, że wszystko wskazywało na to, że rozmowa w Gabinecie Owalnym nie będzie łatwa, że zespół Zełenskiego powinien przestudiować wszystkie możliwe niuanse, wziąć pod uwagę wszystkie pułapki i bardzo starannie przygotować swojego szefa do tej niezwykle ważnej dla losów Ukrainy rozmowy. Teraz możemy śmiało powiedzieć, że ekipa Zełenskiego, tych „pięciu czy sześciu menedżerów” okazało się bezradnych w tej kwestii, odrobili pracę domową za dwóch.
Okej, mniej więcej ustaliliśmy, kto jest winny, ale pytanie, co robić, jest o wiele bardziej niepokojące. Optymiści zapewniają, że sytuacja nie jest taka zła, co mogło wyszło jej na dobre, bo po fiasku w Białym Domu Europa stanęła w obronie Ukrainy jak muru. Rzeczywiście, szczyt, który odbył się w Londynie z udziałem szefów państw i rządów wielu państw europejskich oraz Kanady, a także przewodniczącej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen i sekretarza generalnego NATO Marka Rutte, pokazał, że świat zachodni (z wyjątkiem Stanów Zjednoczonych) jest gotowy wspierać nas w przyszłości tak długo, jak będzie to konieczne. Na szczycie padło wiele dobrych słów skierowanych do naszego kraju i jego przywódcy, wiele obietnic. Wszystkim podobała się metafora pani von der Leyen, która nawoływała do przekształcenia Ukrainy w „stalowego jeżozwierza”.
Metafora, oczywiście, jest piękna, ale same metafory nie robią wielkiego zamieszania, gdy rosyjska armia jest zbyt potężna przeciwko tobie. Jak i kiedy te wszystkie piękne słowa zamienią się w czołgi, samoloty i działa, nie wiadomo obecnie. Oczywiste jest, że jeśli będziemy polegać wyłącznie na europejskim potencjale obronnym, to nie nastąpi to szybko.
Dlatego tak naprawdę wszyscy uczestnicy spotkania wezwali Zełenskiego do przywrócenia dobrych relacji z Trumpem, bo bez niego, bez potężnego amerykańskiego przemysłu obronnego, niestety nie uda się stworzyć ani jednego „stalowego jeżozwierza” z Ukrainy. Jedynym, który nie wezwał Zełenskiego do porozumienia z Trappem, był premier Kanady Justin Trudeau. Nie wybaczy amerykańskiemu prezydentowi, że od dłuższego czasu nazywa go gubernatorem 51. stanu USA.
Wołodymyr Zełenski musi więc teraz tylko schować swoje ambicje i dumę głęboko do kieszeni. Bo tak naprawdę chodzi o przetrwanie Ukrainy, o bezpieczeństwo ludzi, o zdolność ukraińskich żołnierzy do stawiania oporu. I bez względu na to, jak nieprzyjemne jest to dla niego, będzie musiał ubrać się w garnitur, bluzę z kapturem klauna, czeburek – to nie ma znaczenia, tylko po to, aby przywrócić kontakt. Ubierz się odpowiednio i przeproś Trumpa. Za co, a przynajmniej za ten sam strój, za przeszkadzanie właścicielowi Gabinetu Owalnego, za grożenie, za cokolwiek… Niech przynajmniej postrzega Trumpa jako terrorystę i tak jak brytyjski minister w serialu „Black Mirror” spełnia jego brzydkie żądania, by ratować ludzkie życie.
A jeśli duma mu na to nie pozwala, niech oddeleguje na swoje miejsce innego negocjatora. Na przykład można wyciągnąć z zapomnienia premiera Denysa Szmyhala. Mamy przecież republikę parlamentarno-prezydencką, a premier wybrany przez Radę Najwyższą jest, zgodnie z Konstytucją, szefem władzy wykonawczej w Ukrainie. Oznacza to, że kwestie ekonomiczne, w tym zagospodarowanie podłoża, należą do kompetencji Szmyhala. Niech więc pojedzie do Waszyngtonu i podpisze tę nieudolną umowę w sprawie minerałów ziem rzadkich. To, co stanie się dalej z tą umową, nie jest tak ważne, o ile wznowione zostaną dostawy broni na linię frontu.