Początek 2025 roku to niekończące się rozmowy o końcu wojny. I wybory, rzecz jasna. Koniec wojny i wybory – te dwa przyszłe, możliwe wydarzenia to kluczowe idee Ukrainy u progu trzeciego roku wojny na pełną skalę. A w tę grę aktywnie grają różni uczestnicy. Co więcej, niektórzy grają, delikatnie mówiąc, na granicy faulu.
W ubiegłym tygodniu jedno z ukraińskich mediów opublikowało Wyniki Własne badanie notowań w przyszłych, pierwszych powojennych wyborach parlamentarnych. I te wyniki, szczerze mówiąc, są szokujące. I nie przez to, że dwa pierwsze miejsca zajmują siły polityczne Walerija Załużnego i Wołodymyra Zełenskiego. Dzięki temu wszystko jest oczywiste – były głównodowodzący i wciąż obecny prezydent/głównodowodzący to najpopularniejsze postacie w walczącym kraju. Kolejną szokującą rzeczą jest lista partii zaproponowana przez nieszczęsnych socjologów. Partie, „których powstanie ocenia się jako prawdopodobne przed wyborami” – tak zgrabnie pisze się w wiadomościach o wynikach sondażu. Co to za imprezy?
Wiecie już, że na tej liście znajduje się „partia Załużnego”. A to niestety nie jest nowością ani ciekawostką dla nikogo. „Niestety”, bo po raz kolejny Ukraińcy są gotowi głosować na listę partyjną, z której znają tylko jedno nazwisko. Raz po raz nasi obywatele są gotowi oddać swój los – a jak pokazują wydarzenia ostatnich lat (nie tylko wojna, m.in. wojna), nawet swoje życie – w ręce nie wiadomo kogo. Ale – przejdźmy dalej w dół listy. I co widzimy?
I widzimy „partię Budanowa”, „partię Azowstal” i „Trzecią partię szturmową”. Czyli to, przed czym ostrzegali mądrzy ludzie na długo przed rozpoczęciem merytorycznych rozmów o zatrzymaniu wojny i wyborów. To, co nazywa się „głosujmy na bohaterów wojennych, oni są jacy dobrzy są”. Chociaż wybory parlamentarne są, przepraszam za surowość, nie wojskowym Oscarem. Nie chodzi tu o rozdawanie nagród za udane akcje w czasie wojny ani o skuteczną promocję tych działań w mediach. Jest to proces wyboru przyszłości – politycznej, gospodarczej, w naszych warunkach światopoglądowych – dla całego kraju.
I bądźmy szczerzy – większość ukraińskiego społeczeństwa wciąż nie rozumie tej prostej prawdy. Świadczą o tym co najmniej wysokie notowania Walerija Załużnego, który nie ma nic wspólnego z polityką, nie wyraził żadnych fundamentalnych poglądów na przyszłość Ukrainy (przykro mi, ale „bogaty i odnoszący sukcesy kraj”, nawet „bogaty i odnoszący sukcesy kraj w UE” to już nie stanowisko polityczne, ale podstawowe ustawienie, bez którego nie należy nawet myśleć o tej czy innej sile politycznej jako potencjalnej partii władzy). A co, jeśli dzień po wygranych wyborach prezydenckich okaże się konserwatywnym lewicowcem? Czy jego drużyna zremisuje przedwczoraj turnieje regionalne? Podpowiedzi nie ma na zdjęciu z Kiwałowem, które niedawno krążyło w ukraińskich sieciach społecznościowych, zgodnie z przewidywaniami, wywołując gwałtowną reakcję i niekończące się walki. Chociaż…
Krótko mówiąc, ukraińscy wyborcy, wielu z nich, nadal nie rozumie, dlaczego idą do urn. I po co jest parlament. I że istnieje bezpośredni związek między poziomem ich życia (i samym faktem ich życia w ogóle) a wynikami ich głosowania. I tu też sondaże wykańczają zdezorientowanego ukraińskiego wyborcę, spychając go nie tylko z nieuformowanych, ale w ogóle nieistniejących partii, kierowanych przez… No cóż, tutaj nie wiadomo, czym się kierowali – czy była to ich własna przewrotna wizja przyszłości kraju, czy czyjaś przekonująca prośba. Chociaż dla ostatecznego wyniku motywy pojawienia się „partii Budanowa” czy „partii Azowstal” na liście socjologicznej nie są istotne. Sam wynik jest ważny.
I to właśnie w ten sposób ludzie w pierwszej kolejności interesują się tym, czy są gotowi głosować na którąś z „partii bohaterów wojennych”. A potem idą ulicą i widzą billboardy z tymi postaciami. (A takie billboardy już są, przejdź się ulicami swojego tylnego miasta, będziesz niemile zaskoczony. Nie po to, by pomóc armii, która – być może ktoś zapomniał – nadal toczy śmiertelną walkę z rosyjskimi okupantami, ale po to, by reklamować się politycznie. A potem, być może, ci sami ludzie z billboardów zaapelują do zwykłych Ukraińców – przekażą darowiznę na wojsko, wesprą Siły Zbrojne Ukrainy. Nie widzisz w tym żadnej skandalicznej hipokryzji?)
Albo na odwrót – najpierw widzą reklamę, a potem lista trafia w ręce ankietera. A volence-nolens w ludzkiej głowie zaczyna kształtować ideę, że taka przyszłość jest całkowicie adekwatną rzeczywistością. Jak mawiali ludzie z (zamierzch) minionej epoki, „nie będą kłamać w telewizji”. „Telewizory” zmieniły się od tamtego czasu, ale ludzka naiwność się nie zmieniła.
Pierwsze powojenne wybory to bardzo trudny okres proces. Proces, którego nie da się odgrodzić od wojny – choć jest to pierwsza rzecz, którą powinien zrobić zarówno odpowiedzialny rząd, jak i odpowiedzialna opozycja. (Chociaż, jak rozumiemy, obaj wykorzystają wojnę w pełni). Pierwsze powojenne wybory to wybory w sytuacji, w jakiej nasz kraj nigdy wcześniej się nie znalazł. Uwierzcie osobie, która pierwszą połowę lat 90. odnalazła w wieku dorosłym – te „dziarskie lata dziewięćdziesiąte” nie były nawet bliskie obecnemu stanowi kraju. A to sprawia, że wyniki wyborów są szczególnie ważne.
Bo Ukraina upadła już tak nisko, że trzeba będzie naprawdę nadludzkich wysiłków, żeby wygrzebać się z dołka, który stworzyła wojna – i zostawić nie sobie, ale przynajmniej swoim dzieciom szansę na normalne ludzkie życie w Unii Europejskiej. I przez kolejne pięć lat niekończąca się wrogość, która według przepowiadania przerodzi się w zwycięstwo „partii bohaterów wojny”, za którymi nie będzie nic sensownego i adekwatnego (to co najmniej, a może nawet gorzej – jeśli ludzie, którzy zaczną propagować ideę pojednania z Rosją i wielkiego zwrotu na wschód) po prostu wykończą nasz nieszczęsny kraj…