„Miałem bardzo dobre rozmowy z Putinem. Miałem bardzo dobre rozmowy z Zełenskim, a cztery tygodnie temu nikt z nikim nie rozmawiał. To nawet nie było brane pod uwagę. Nikt nie sądził, że pokój można osiągnąć… Dołożymy wszelkich starań, aby uzyskać najlepszą ofertę dla obu stron. Ale jeśli chodzi o Ukrainę, będziemy bardzo się starać, aby zawrzeć dobrą umowę, aby mogli zwrócić jak najwięcej (terytorium – red.)” – chwalił się prezydent USA Donald Trump po raz kolejny swoimi umiejętnościami pokojowymi i mediacyjnymi na posiedzeniu amerykańskiego rządu.
Czy należy rozumieć, że szef Białego Domu planuje pomóc Ukrainie w deokupacji terytoriów zajętych przez Rosję? Ledwo. To już byłoby zbyt dobre i zbyt niezgodne z trendem Trumpa do ustępstw wobec Władimira Putina. Amerykańskiemu przywódcy chodzi raczej o to, że Ukraina zabezpieczy terytoria, które już kontroluje. A to, jego zdaniem, już jest szczęściem dla Kijowa.
Chociaż próba odgadnięcia w zasadzie, co Trump miał na myśli, co siedziało mu w głowie, jest zadaniem zupełnie niewdzięcznym. Potrafi wydać kilka sprzecznych oświadczeń w ciągu tygodnia i w ogóle się tym nie przejmować. Dlatego każda teza wyrażona przez niego tylko raz jest o niczym, a budowanie jakichkolwiek założeń na jej podstawie byłoby stratą czasu i wysiłku.
W każdym razie proces pokojowy rozpoczęty przez Trumpa się naprzód. Z jednej strony nie może to nie cieszyć nas, Ukraińców. Z drugiej strony, proces pokojowy wymaga od Ukrainy bolesnych kompromisów. Bolesne i irytujące dla ofiary agresji. Dlatego w piątek 28 lutego prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski ma przybyć do Waszyngtonu na spotkanie z Trumpem, przynajmniej po to, by jaśniej nakreślić stanowisko Ukrainy i granice ewentualnego kompromisu.
Tego dnia strony mają podpisać długo obowiązującą umowę, która przez inercję nazywana jest również „w sprawie minerałów ziem rzadkich”, choć od dawna ma znacznie szerszy zasięg. Porozumienie stron poprzedziły dość twarde negocjacje, którym często towarzyszyły obelgi, pretensje, a nawet szantaż ze strony kontrahenta. W przeważającej części było to słyszane ze strony amerykańskiej, a dokładniej z ust Trumpa. Ukraina, a w szczególności Zełenski, odpierała ataki i kontratakowała tylko połowicznymi siłami tylko wtedy, gdy nie można było tolerować werbalnego ataku ze strony byłego sojusznika.
Ale, dzięki Bogu, ten trudny okres minął, osiągnięto kompromis. Kijów był przecież tu w znacznie bardziej niekorzystnej sytuacji, bo chodziło o los amerykańskiej pomocy wojskowej, która dla Ukrainy jest egzystencjalnie ważna.
Warto w co najmniej kilku słowach opisać istotę dokumentu, a także proces przekształcania jego treści. Przypomnijmy, że sam Zełenski jako pierwszy mówił o zbliżającej się „umowie dotyczącej metali ziem rzadkich” w zeszłym roku. W ten sposób próbował zwabić w Ukrainę potencjalnego amerykańskiego inwestora, który zagospodarowałby ukraińskie kopaliny. Cóż, czemu nie, biznes jako biznes. Jednocześnie Ukraina otrzyma pewne gwarancje bezpieczeństwa.
Trump po swojej inauguracji i przystąpieniu do procesu rosyjsko-ukraińskiej pacyfikacji wspomniał o tej propozycji i polecił swojemu rządowi wypracowanie odpowiedniego porozumienia. Pierwsza wersja tego dokumentu była widziana w Kijowie 12 lutego, kiedy sekretarz skarbu USA Scott Bessent przyjechał w Ukrainę, aby osobiście przekazać Zełenskiemu projekt „umowy dotyczącej metali ziem rzadkich”. Zobaczyli to i byli przerażeni. Porozumienie przeniosło nas w czasy wielkich odkryć geograficznych, kiedy to hiszpańscy konkwistadorzy zmusili amerykańskich aborygenów (którzy byli uważani za Indian) do rezygnacji z całego swojego bogactwa naturalnego na rzecz luster i szklanych naszyjników. Nie wiadomo, jakim cudem pojawiła się w umowie szalona kwota – 500 miliardów dolarów, które Ukraina rzekomo jest winna Stanom Zjednoczonym za pomoc wojskową i finansową udzieloną od czasu rosyjskiej inwazji na pełną skalę. Nasza publikacja wielokrotnie pisała, że liczba ta nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. A poza tym pomoc, która w rzeczywistości była wielokrotnie skromniejsza, była udzielana na zasadzie dotacji, czyli w zasadzie nie przewidywała zwrotu ani rekompensaty. Nie uciekamy się już nawet do tak pretensjonalnych rzeczy, że Ukraina już zapłaciła za to krwią swoich synów i córek…
Pierwotna propozycja administracji Trumpa zakładała również utworzenie funduszu inwestycyjnego na rzecz odbudowy, w którym Stany Zjednoczone dysponują 100-procentową kontrolą finansową. Ukraina musiałaby przekazać 50% dochodów z wydobycia wszystkich swoich minerałów, w tym ropy, gazu i powiązanej infrastruktury. Nic dziwnego, że władze ukraińskie uznały takie warunki za nie do przyjęcia. I odmówiła Waszyngtonowi. Strona ukraińska zapewnia, że odmówiła „delikatnie”, strona amerykańska twierdzi, że „niegrzecznie”. Załóżmy, że prawda leży gdzieś pośrodku.
„Nie podpiszę tego, co będę musiał dać 10 pokoleniom Ukraińców” – tłumaczył swoją nieprzejednaną postawę Zełenski na ostatniej konferencji prasowej.
PisPodczas nieudanej pierwszej próby strona amerykańska przesunęła Ukrainie jeszcze kilka opcji porozumienia. Ale wszyscy oni zakładali, że Ukraina faktycznie traci kontrolę nad swoimi minerałami, które zgodnie z konstytucją należą do całego narodu ukraińskiego. I to nie tylko nad podłożem, ale nad całą infrastrukturą górniczą, w tym transportową. Administracja Trumpa cynicznie szantażowała Ukrainę, która robiła wszystko, co w jej mocy, aby powstrzymać rosyjską inwazję okupacyjną. No cóż, przyjdzie czas, przypomnimy im o tym. Teraz musimy zadbać o przetrwanie państwa i narodu w czasach egzystencjalnego zagrożenia.
W końcu Stany Zjednoczone, napotykając na żelazny opór Ukrainy, porzuciły swoje żądania dotyczące tych mitycznych 500 miliardów dolarów. I ogólnie, jeśli chodzi o wszelkie rekompensaty za pomoc udzieloną przez poprzednią administrację USA na zasadzie dotacji. Próby włożenia łapy w infrastrukturę wydobywczą zostały zaniechane także w Waszyngtonie.
Kijów nie zadbał jednak o to, by w tekście porozumienia znalazły się wyraźne gwarancje bezpieczeństwa dla Ukrainy. Wydanie Polityczno Odnosząc się do słów amerykańskiego urzędnika, twierdzi on, że gwarancje bezpieczeństwa dla Ukrainy są nadal sformułowane, ale „w bardzo ogólnych terminach”. Waszyngton argumentuje, że istnienie porozumienia samo w sobie daje niezbędne gwarancje. Oczywiście możemy się z tym spierać, ale tego nie zrobimy, ponieważ sprawa nie została jeszcze doprowadzona do końca.
Na ostatnim briefingu Donald Trump, odpowiadając na pytania dziennikarzy o to, co Ukraina otrzyma w zamian za porozumienie w sprawie minerałów, odniósł się do pomocy już udzielonej przez Stany Zjednoczone, a także „wielu… sprzętu wojskowego i prawa do kontynuowania walki”. To znaczy, że Trump pozwolił nam „walczyć dalej”. Jesteśmy mu za to szczerze wdzięczni, bo mógł tego zabronić.
Tekst umowy, która ma zostać podpisana w piątek w Białym Domu, nie zawiera przecież żadnych ścisłych zobowiązań stron. Nie obejmuje ona surowców mineralnych, które już teraz przynoszą dochody ukraińskiemu budżetowi, czyli nie wpłynie na bieżącą działalność Naftohazu czy Ukrnafty, największych producentów gazu i ropy naftowej w kraju. Tekst dokumentu został już upubliczniony New York Times, Financial Times oraz „Prawda ekonomiczna». Można ją raczej nazwać umową ramową.
Strony, zgodnie z dokumentem, podjęły jedno zobowiązanie – rozpoczęcie negocjacji międzyrządowych w sprawie nowej umowy w sprawie wspomnianego już Funduszu Inwestycyjnego Odbudowy.
„Porozumienie w sprawie zasobów mineralnych to tylko część ogólnego obrazu. Wielokrotnie słyszeliśmy od administracji USA, że jest to część większego planu” – powiedziała w wywiadzie dla „Financial Times” wicepremier ds. integracji europejskiej i euroatlantyckiej oraz minister sprawiedliwości Ukrainy Olha Stefaniszyna. Na czym polega „większy plan” i czy w ogóle taki będzie – możemy się tylko domyślać. Teraz mamy do czynienia z umową ramową, którą niektórzy mędrcy już nazwali „Memorandum Budapeszteńskim, wręcz przeciwnie”. Oznacza to, że dokument, który Trmap i Zełenski podpiszą w piątek, będzie miał taką samą moc prawną, jak ten niesławny dokument podpisany trzy dekady wcześniej, który nie stał się jedynym zabezpieczeniem przed inwazją w Ukrainę i jednym z sygnatariuszy memorandum. Teraz nowy dokument nie da stronie amerykańskiej żadnych praw do ukraińskich minerałów czy infrastruktury. Ale przynajmniej zaspokoi ego Trumpa i pozwoli mu pochwalić się przed Amerykanami swoimi umiejętnościami jako świetny negocjator. A Ukraina otrzyma pewne wytchnienie i szansę, że nowa administracja amerykańska wznowi pomoc wojskową dla Ukrainy, aby finansowo zapewnić nam „prawo do obrony”.