Znamienne jest, że rocznica pełnoskalowej inwazji Rosji w Ukrainę zbiega się mniej więcej z rocznicą rozpoczęcia rosyjskiej operacji okupacji Krymu. Wszak pierwsze zdarzenie w jakiś sposób wynika z drugiego. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można przyjąć, że gdyby udało się zapobiec zajęciu Krymu w lutym 2014 r., to najprawdopodobniej w kwietniu tego samego roku nie doszłoby do inwazji na Donbas, a więc do tragedii z 24 lutego 2022 r. Czy to naiwne rozważania, a rosyjska inwazja miałaby miejsce w taki czy inny sposób – z okupowanym Krymem i ORDŁEM czy bez nich? I czy w zasadzie była szansa, by obronić Krym, nie dopuścić do jego okupacji? Czy było sens próbować stawiać realny opór?
Wiemy, że operacja faktycznego zajęcia ukraińskiego półwyspu rozpoczęła się 20 lutego 2014 roku. Oznacza to, że kiedy Wiktor Janukowycz był jeszcze w Bankowej, nadal był uważany za pełnoprawnego prezydenta i negocjował z opozycją i zagranicznymi mediatorami. Czy ktokolwiek spodziewał się, że wkrótce zbierze wszystkie swoje manaty i popędzi do Rosji? Że Rada Najwyższa pozbawi go uprawnień i wybierze Ołeksandra Turczynowa na tymczasowego prezydenta? Nie, nikt nawet o tym nie wiedział w dniu rozpoczęcia „operacji krymskiej”. Tyle tylko, że Kreml mógł podejrzewać, że zbuntowani protestujący na Majdanie przypuszczą szturm na rezydencję prezydencką i siłą obalą Janukowycza. Jest to jednak nic innego jak hipoteza, która, szczerze mówiąc, nie koreluje zbytnio z rzeczywistością, mimo agresywnych wypowiedzi niektórych uczestników Rewolucji Godności.
27 lutego na Krymie nagle pojawiły się „zielone ludziki” – pierwsi „ichtamnetowie”, którzy według rosyjskiego dyktatora Putina „kupowali mundury wojskowe i broń na rynku wojskowym”. Nowe władze ukraińskie, w zamieszaniu związanym z radykalnymi zmianami, nie zdążyły w porę zareagować na niepokojący rozwój wydarzeń. A potem czas wyraźnie grał na niekorzyść Ukrainy i okno możliwości oporu zamykało się w fantastycznym tempie. Bo w czasie, gdy dowództwo wojskowo-polityczne w Kijowie dochodziło do siebie, „zielone ludziki” razem z „Kozakami” zajmowały budynki administracyjne, blokowały ukraińskie jednostki wojskowe, a tych było tam dużo i mogły stawiać opór przez lata.
W lutym 2016 roku, czyli dwa lata po opisanych wydarzeniach, Rada Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ukrainy odtajniła zapis posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ukrainy, które odbyło się 28 lutego 2014 roku, w związku z ówczesnymi wydarzeniami na Krymie. Publikacja stenogramu miała efekt bomby informacyjnej. Wszak plotki polityczne to jedno, a publikowane są oficjalne gazety, które stają się tymi „upartymi faktami”, których nie da się tak łatwo zignorować.
Oto kilka cytatów. Po pierwsze, raport ówczesnego ministra obrony Ukrainy Ihora Teniucha na temat gotowości ukraińskiego wojska w kraju w ogóle, a w szczególności na Krymie, do przeciwdziałania próbom okupacyjnym Rosji: „Nie jesteśmy gotowi na wojnę na pełną skalę. Potrzebujemy czasu, potrzebujemy pomocy… Powiem szczerze. Dziś nie mamy armii. Był on systematycznie niszczony przez Janukowycza i jego otoczenie pod kierownictwem rosyjskich służb specjalnych. Dziś możemy zgromadzić z całego kraju grupę wojskową liczącą ok. 5 tys. żołnierzy zdolnych do wykonania misji bojowej. Możemy ich wrzucić na Krym, ale to nie rozwiąże problemu Krymu. Po prostu je tam umieścimy. A co zrobić z tysiącami kilometrów granicy i przygotowaniami Rosji do inwazji? Gdy przyjdą rano z obwodu czernihowskiego, wieczorem będą w Kijowie”.
Teniuch powiedział również, że nie tylko Krym, ale cała Ukraina jest otoczona przez wojska wroga wzdłuż obwodu z trzech stron (z wyjątkiem zachodniej). „Na kierunkach kijowskim, charkowskim i donieckim skoncentrowano już 38 tys. ludzi, 761 jednostek uzbrojonego sprzętu czołgowego, 2200 pojazdów opancerzonych, 720 artyleryjskich wieloprowadnicowych systemów rakietowych, a także do 40 śmigłowców szturmowych i 90 śmigłowców wsparcia bojowego oraz 90 samolotów szturmowych. Na Morzu Czarnym 80 okrętów wojennych Federacji Rosyjskiej podjęło dyżur bojowy” – ostrzegł ówczesny szef resortu wojskowego.
Czy warto było próbować zrobić chociaż coś nawet w tak niekorzystnej sytuacji? Ano np. po to, żeby odblokować jednostki wojskowe, bo były one blokowane przez jakąś garstkę przebranych „Kozaków”. A także wydać rozkaz marines, aby wyzwolili obiekty państwowe od uzbrojonych „niezidentyfikowanych” osób. Możliwe było również wycofanie czołgów i zablokowanie republikańskich autostrad itp.
Być może było to możliwe, ale cóż mogę teraz powiedzieć, bo historia nie ma warunkowej drogi. Dlaczego więc 11 lat temu na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony nie przyjęto skutecznego planu przeciwdziałania okupacji? Kto wówczas opowiedział się za zdecydowanymi działaniami – przede wszystkim p.o. prezydenta Ołeksandr Turczynow. Stenogram wyraźnie pokazuje, jak poddaje pod głosowanie projekt decyzji Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony o wprowadzeniu stanu wojennego: „Kto jest za? Jasny. „Za” – tylko Turczynow. Oznacza to, żeDecyzja nie została podjęta”. Nie bez powodu nadano mu przydomek „Krwawy Pastor”.
Kto najbardziej zdecydowanie przeciwstawił się działaniom aktywnym? Byłą szefową Turczynowa jest Julia Tymoszenko. Dlaczego znalazła się na tak ważnym posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony, pozostaje tajemnicą. Długo przecież nie była szefową rządu, nie miała nawet mandatu posła ani żadnego minimum państwowego – tylko zaświadczenie o zwolnieniu z więzienia. Tak, jest zwykłym obywatelem, no cóż, jest też politykiem. Oto, co wtedy powiedziała:
„Konsultowałem się z najbardziej doświadczonymi ludźmi i mogę powiedzieć, że Putin chce zrealizować abchaski scenariusz i czeka tylko, aż damy mu powód. Czy pamiętacie, jak Saakaszwili dał się nabrać na swoją prowokację i przegrał! Nie mamy prawa powtarzać jego błędów. Rozmawiałem też z naszymi zagranicznymi partnerami, którzy również potwierdzają, że wojska rosyjskie są na granicach i proszą o niewykonywanie żadnych ruchów. Musimy ich słuchać, bo bez nich jesteśmy całkowicie bezsilni. Dlatego dziś musimy błagać całą społeczność międzynarodową, aby stanęła w obronie Ukrainy. To jest nasza jedyna nadzieja. Żaden czołg nie powinien opuszczać koszar, żaden żołnierz nie powinien chwytać za broń, bo to oznaczałoby przegraną. Nie było stanu wojennego i nie było mobilizacji naszych oddziałów. Musimy stać się najbardziej pokojowym narodem na świecie, po prostu zachowywać się jak gołębie pokoju” – czytamy w transkrypcji.
Czytamy i nie wierzymy. A może rzeczywiście powiedziała to odważna i waleczna Julia. Najśmieszniejsze jest to, że później wielokrotnie robiła wyrzuty obecnym władzom ukraińskim za kapitulację Krymu i udowadniała, że jest gotowa iść prawie sama z karabinem maszynowym, aby odzyskać okupowany półwysep. Skąd mogła wiedzieć, że zapis zamkniętego posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony zostanie odtajniony i upubliczniony, i to nawet całkiem szybko.
Ale czy warto narzekać na Julię Tymoszenko? Warto, ale nie dla tego. Ciągnie się już za nim pokaźny szlak grzechów. Natomiast jeśli chodzi o Krym, to sytuacja była naprawdę skrajnie niepewna, a abchaski scenariusz przestraszył nie tylko Tymoszenko, ale także wielu polityków i nie-polityków. I tak, nasze wojsko nie było gotowe do otwartej konfrontacji zbrojnej z Rosją, przede wszystkim moralnie. Przekonaliśmy się o tym w kwietniu 2014 roku, kiedy garstka rosyjskich bandytów pod wodzą Striełkowa-Girkina z łatwością zdobywała miasto po mieście w Donbasie.
A potem wierzyliśmy we wszechmoc Stanów Zjednoczonych i zdecydowany zamiar Waszyngtonu ochrony naszej suwerenności, integralności terytorialnej i nienaruszalności granic. Czy pamiętacie słynny w swoim pięknie i absurdzie marsz bez broni ukraińskich pilotów Sewastopolskiej Brygady Lotnictwa Taktycznego dowodzonej przez pułkownika Julija Mamchura na wojskową bazę lotniczą w Bełbeku. Szli dumnie z podniesionymi głowami, śpiewając „Jeszcze nie umarli!”. W rękach nie mieli karabinów maszynowych ani pistoletów, tylko flagi – niebiesko-żółtą i czerwoną (!?). Ruszyli przeciwko rosyjskiemu okupantowi uzbrojeni po zęby. Kilka serii z karabinów maszynowych wystrzeliło w powietrze Rosjanie. Rozlegały się okrzyki: „Wstań, wstań, mów! Będziemy strzelać w nogi”. W odpowiedzi jeden z ukraińskich pilotów krzyknął: „Ameryka jest z nami, cały świat jest z nami!”.
Oznacza to, że była wielka nadzieja dla Stanów Zjednoczonych, dla NATO, dla ich siły militarnej, potęgi gospodarczej i wpływów. Wielu było wówczas przekonanych, że Kreml nie odważy się stanąć na pługu z taką siłą. Może tak być, gdyby Waszyngton rzeczywiście i aktywnie stanął po naszej stronie. Dlaczego wierzyliśmy, że Amerykanie zrobią właśnie to? Bo wciąż wierzyli w Memorandum Budapeszteńskie. Chociaż nie, słowo „uwierzył” nie do końca tu pasuje. Postaram się wyjaśnić o co chodzi. Tak, myślący ludzie zdali sobie sprawę, że memorandum nie miało najmniejszej mocy prawnej, aby zmusić „Amerykę i cały świat” do stanięcia w naszej obronie. Było jasne, że ten dokument nie był wart papieru, na którym został napisany. Tu trudno nie zgodzić się z prezydentem Wołodymyrem Zełenskim, który według Ukrposhty powiedział: „Memorandum budapeszteńskie jest spieprzone!”.
Jest jednak moc prawna i jest zdrowy rozsądek. A zdrowy rozsądek podpowiadał nam, że Stany Zjednoczone i inne kraje nuklearne powinny zrobić wszystko, co możliwe, aby chronić Ukrainę przed wtargnięciem, niezależnie od tego, czy memorandum do tego zmusza, czy nie. Bo Ukraina za grosz zrezygnowała z broni jądrowej, zrezygnowała ze swojego nuklearnego statusu w imię pokoju i odprężenia w międzynarodowych napięciach. A jeśli sygnatariusze Memorandum Budapeszteńskiego tak łatwo rzucą kraj, który zgadza się oddać swoją broń jądrową jakiemuś państwu nuklearnemu, a tym bardziej państwu-gwarantowi, a tym bardziej państwu, które nabyło tę broń i teraz grozi jej użyciem przeciwko temu samemu krajowi, który zrezygnował z tej broni, to jak bardzo idiotą odważyłby się zrezygnować z istniejącego parasola nuklearnego w przyszłości. Oznacza to, że cała polityka nierozprzestrzeniania broni jądrowej, za którą tak bardzo lobbowały Stany Zjednoczone, leci pod kocim ogonem.
Okazało się jednak, że ta logika nie jest nieodłączna od Stanów Zjednoczonych. Wszystko, co w tej sytuacji zrobił ówczesny prezydent USA Barack Obama – W ten sposób uporczywie zwracano się do ukraińskich przywódców o powstrzymanie się od wszelkich działań czynnego oporu. I być może to właśnie to, a nie pacyfistyczne przemówienie pani Tymoszenko, stało się głównym czynnikiem haniebnej bezczynności ukraińskiego kierownictwa podczas „operacji krymskiej”.
Kto wie, może gdybyśmy zaczęli stawiać czynny opór, gdyby nasi marines i inni żołnierze na Krymie przeszli do tych działań, które są przewidziane w karcie wojskowej, Ameryka nie miałaby innego wyjścia, jak tylko wesprzeć nas militarnie. A Rosja nie odważyłaby się dalej rozwijać operacji na obcym terytorium. Jednak, jak już wspomniano, historia nie ma warunkowego sposobu. Ostatecznie więc dostaliśmy okupację Krymu, inwazję w Donbasie i inwazję na pełną skalę.