Z trzecią rocznicą pełnoskalowej inwazji Rosji w Ukrainę wchodzę z mieszanymi uczuciami, jak zakładam, jak większość rodaków. Pesymistyczne nastroje wywołane zmianami charakterów w Białym Domu, które grożą nam ograniczeniem wsparcia wojskowego, a co za tym idzie pogorszeniem sytuacji na polu walki, rozpływają się w pachnącym oleju nadziei na szybkie zakończenie krwawej wojny.
Jeszcze trzy lata temu mało kto przypuszczał, że wojna potrwa tak długo. Czy w najbliższym czasie uda się go zrealizować? Jest mało prawdopodobne, aby ktokolwiek odważył się dziś udzielić jasnej, jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Jest tylko nadzieja. Ale istniał trzy lata temu. Pamiętam, jak 24 lutego 2022 roku, gdy tylko doznałem pierwszego szoku po wiadomościach i atakach rakietowych, napisałem naiwny post na Facebooku, w którym wyraziłem nadzieję, ale była nadzieja, niemal przekonanie, że inwazja na pełną skalę nie będzie w stanie trwać długo. Nawet jeśli nie są to „dwa, trzy tygodnie” Arestowycza, to i tak sama Rosja, Putin i stali bywalcy Kremla nie potrzebują długiej wojny. Ostatecznie zmobilizowane w tym czasie siły rosyjskie były niezwykle nieliczne, aby przeprowadzić pełnoprawną okupację. A jak Rosjanie wyobrażają sobie tę okupację? Dlaczego najeżdżają nasze terytoria, zdobywają jakieś ukraińskie miasto czy wieś i co dalej? Będą jeździć śmiesznymi samochodami z megafonami i nawoływać osłupiałych obywateli Ukrainy do przyjścia i rejestracji w komendanturze. Przynajmniej takie makabryczne obrazy rysowała moja wyobraźnia, ekstrapolując na obecne ramy czasowe z radzieckich filmów o II wojnie światowej. No cóż, kompletna bzdura w XXI wieku.
Dość szybko jednak przyszło zrozumienie, że ta makabra przywieziona przez rosyjskich okupantów stała się teraz naszą rzeczywistością. Na okupowanych terenach pojawiły się nie tylko urzędy komendantów, administracje okupacyjne, ale także izby tortur, a nawet współczesny Babi Jars. Słowo „Bucza” brzmiało jak straszliwe ostrzeżenie dla całego świata, który z nazwy podkijowskiego miasta przekształcił się w ogólne określenie okrucieństw rosyjskich okupantów.
A przed inwazją wiele osób na całym świecie, a w szczególności w Ukrainie, zakładało, że naprawdę dojdzie do prawdziwej wojny na pełną skalę. Przyznaję szczerze, że byłem w 99 procentach przekonany, że to się nie wydarzy, że Rosja nie odważy się popełnić tego szalonego czynu. I wcale nie z powodu wypowiedzi naszego prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, jego „grillowych” zapewnień. Nie.
Po prostu starałem się myśleć logicznie. A logika odmalowała mi taki obraz dość wyraźnie. Obecny system wszechświata z jego globalistycznymi tendencjami, silnymi powiązaniami gospodarczymi, politycznymi i kulturalnymi jest niezwykle korzystny dla Rosji. Rosja i Chiny to dwaj główni beneficjenci takiego systemu, przynosi im on biliony dolarów zysków, pozwala przywódcom państw wzbogacić się i jednocześnie utrzymać społeczeństwo na zadowalającym poziomie społeczno-gospodarczym. System zapewnia zrównoważony rozwój obu państw, lojalność elit i posłuszeństwo plebsu. Pozwala realizować najbardziej fantastyczne projekty i rozwijać całą niezbędną infrastrukturę społeczną. Ale wbrew zdrowemu rozsądkowi Rosja i tak postanowiła zniszczyć ten dobrobyt, ten atrakcyjny system światowy, a Chiny dały na to zielone światło, prosząc tylko, aby nie rozpoczynać wojny do 20 lutego 2022 r., czyli do zamknięcia Igrzysk Olimpijskich w Pekinie.
Ostatnio słuchałem wywiadu z jednym z najbardziej utytułowanych członków popularnego rosyjskiego klubu telewizyjnego „Co? Gdzieś? Kiedy?” Rovshan Askerov, który w porę uciekł z Rosji i obecnie mieszka w jednym z krajów zachodnich, krytykuje reżim Putina i nie ma najmniejszej ochoty na powrót. Co zwróciło moją uwagę w tym wywiadzie? Jego pochwały dla Moskwy: „Bardzo kochałem Moskwę. Myślę, że to było najlepsze miasto na Ziemi w historii. To było idealne miasto do życia. Miasto dla ludzi… A teraz tego miasta już nie ma. Państwo ją zniszczyło”. Można zgodzić się z wypowiedziami Aszerowa na temat Moskwy (a taki podziw dla „przedwojennej” Moskwy słyszałem od niejednej osoby, i to nie tylko od Rosjan), można być wobec nich sceptycznym, ale faktem niezaprzeczalnym jest, że w Rosji, zwłaszcza w jej dużych miastach (nie tylko w Moskwie i Petersburgu), panowało dobrze odżywione, wygodne życie na dość wysokim poziomie społecznym. Faktem jest też, że „państwo to zniszczyło”.
Niby dlaczego? Efemeryczna wielkość, „wstanie z kolan”, „aby wszyscy szanowali (lęki)”, „uwzględniają nasze interesy”. Ale to wszystko tam było. Rosja znalazła się w elitarnym klubie najbardziej wpływowych państw świata – G8. Rosyjscy przywódcy byli mile widziani we wszystkich stolicach na pięciu kontynentach, światowi przywódcy bez problemu przybyli do Moskwy, w szczególności na paradę na Placu Czerwonym 9 maja. Rosjanie zostali zaproszeni do globalnych projektów: energetyka, bezpieczeństwo, przestrzeń kosmiczna itp. Czymże więc był, jeśli nie globalnym wpływem i światowym szacunkiem? Jakich innych oznak zainteresowania Ci brakowało?
Czy pamiętacie wyrzuty sumienia prezydenta Niemiec Franka-Waltera Steinmeiera, wyrażone przez niego w marcu 2022 r. za”W mojej ocenie Władimir Putin nie chciałby płacić za całkowite zrujnowanie gospodarcze, polityczne i moralne swojego kraju za swoje imperialne szaleństwo. Podobnie jak inni, myliłem się”.
Steinmeier, była kanclerz Niemiec Angela Merkel, prezydent Francji Emmanuel Macron i inni zachodni politycy najwyższej ligi byli przekonani, że zaangażowanie Rosji w europejską gospodarkę, aktywny handel z nią i przepływ kapitału absolutnie zagwarantują dobrosąsiedzkie współistnienie. Że Moskwa porzuci agresywną politykę, m.in. wobec Ukrainy i innych byłych republik radzieckich, nawet jeśli wybiorą one zachodni wektor rozwoju. Tak, wszystkie te twierdzenia zachodniej polityki były błędne. Okazało się, że najbardziej nieoczekiwanych (przepraszam za tautologię) działań można się spodziewać po Rosji w jej niefortunnych działaniach.
Wróćmy jednak do nadziei. Jeśli obserwuje się sytuację na polu bitwy, odnosi się wrażenie, że nie ma tam zapachu pokoju, intensywność ostrzałów i ataków tylko rośnie. Skąd więc bierze się nadzieja? Została ona wygenerowana przez pokojową nadpobudliwość amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa. Od miesiąca nie zasiada w Gabinecie Owalnym, ale już udało mu się uzgodnić z Putinem rozpoczęcie negocjacji w sprawie zakończenia wojny rosyjsko-ukraińskiej, wyznaczyć osoby odpowiedzialne za ten proces, wysłać delegację do Arabii Saudyjskiej, która spotkała się już z przedstawicielami Kremla, a nawet coś uzgodnić. Amerykanie i Rosjanie nie porozumieli się jeszcze w sprawie zawieszenia broni w Ukrainie, a jedynie w sprawie przywrócenia dotychczasowych stosunków dyplomatycznych. Jeśli chodzi o Ukrainę, zgodzili się tylko na negocjacje. Ale to już coś.
W jaki sposób proces pokojowy będzie przebiegał dalej? Trudno to przewidzieć, ponieważ nowa administracja amerykańska popełniła wiele błędów przed rozpoczęciem negocjacji. Biały Dom właściwie otworzył wszystkie swoje atuty, pozostawiając sobie minimum miejsca do gry. Co zatem pozostaje w rezerwie – ukraińska suwerenność, nasze terytoria, nasze życie? Z drugiej strony Rosjanie są wyraźnie zdeterminowani, by nie iść na żadne kompromisy. Chociaż, może po prostu nie wiemy, a tymczasem Trump schował asa atutowego w rękawie i udając naiwnego, sprawił, że Rosjanie stracili czujność. Tak, to ja napawam optymizmem. Ale ja chcę wierzyć, że „wszystko przepadło” – jak powiedział jeden z ukraińskich polityków. Że te absurdalne i obraźliwe wypowiedzi Trumpa na temat Ukrainy, Zełenskiego, Putina itd. to tylko mgła, tworząca kurtynę ochronną do przeprowadzenia sprytnego posunięcia.
W każdym razie Kijów będzie musiał teraz uważnie monitorować, czy podstępne „porozumienie”, które ignoruje ukraińskie interesy, nie zostało zawarte za jego plecami. Jednocześnie konieczna będzie ściślejsza współpraca z partnerami europejskimi, którzy obecnie pozostają praktycznie jedynymi sojusznikami, jedyną nadzieją na to, że Ukraina nie zostanie całkowicie wchłonięta przez Kreml. Europejskie stolice coraz bardziej zdają sobie sprawę, że jeśli Putin nie zostanie zatrzymany w Ukrainie, to na pewno przesunie się dalej na zachód. I już nie tylko zdają sobie sprawę, ale zastanawiają się nad prawdziwymi środkami ostrożności.