Podczas gdy ekipa starego-nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki ogłasza potężny plan zakończenia wojny w Ukrainie, rosyjskie siły okupacyjne nadal ostrzeliwują spokojne ukraińskie miasta. Na przykład Odessa – do której okresowo dociera tylko dlatego, że znajduje się na wybrzeżu, więc jest dość dostępnym celem, w przeciwieństwie do Lwowa czy Czerniowiec. Cóż, po prostu wygodniej jest odpalić – praktyczność, nic osobistego.
W nocy 1 lutego Rosjanie uderzyli na historyczne centrum Odessy. Hotel Bristol przy ulicy Italianskaya został uszkodzony. I proponuję przyjrzeć się temu obiektowi bardziej szczegółowo – choć tak naprawdę konkretna nazwa nie odgrywa tu żadnej roli, bo w tej części głównego ukraińskiego miasta portowego, gdziekolwiek wskażesz palcem, dostaniesz się do jakiejś historycznej nazwy. A jednak.
Czym jest Bristol Hotel? Jest to przykład architektury neobarokowej, wybudowany pod koniec XIX wieku, pierwszy czterokondygnacyjny budynek hotelowy w Odessie. Jeśli nie zgadliście, do czego zmierzam, powiem to wprost – to jeden z najjaśniejszych przykładów rosyjskiej architektury imperialnej w Odessie. W tym mieście, które Rosjanie – od zaciekłych imperialistów po czystych liberałów – uważają innymi słowami, ale z tą samą istotą, za „rosyjskie miasto”. I jest to po części prawda. Dokładnie tak samo jak Lwów jest polskim dziedzictwem historycznym, a Jekaterynodar (dzisiejszy Krasnodar) czy Ejsk jest ukraiński.
Oznacza to, że w zasadzie to miasto, w przeciwieństwie do wspomnianego w poprzednim akapicie Lwowa, tak naprawdę nie jest obce Rosjanom. W tym mieście, cokolwiek by nie powiedzieć, urodzili się, wyrośli, wychowali ci rosyjscy pisarze, bez których nie sposób wyobrazić sobie literatury naszego, niestety, sąsiada. Odessa to miasto Leonida Utesowa, głównego śpiewaka cesarskiego pierwszej połowy XX wieku. Już w drugiej połowie tego wieku w Odessie urodziła się kolejna kultowa postać dla kultury rosyjskiej – Michaił Żwaniecki. W końcu jeden z najjaśniejszych fenomenów teatralnych putinowskiej Rosji, „I Kwartet” składa się w połowie z mieszkańców Odessy.
I co widzimy? I widzimy, że Rosjanie z łatwością, zwycięsko, uderzają nie tylko w miasto, które uważają za swoje – widzieliśmy to już nie raz. Nie, oni niszczą swoją własną historię. Historia architektury cesarskiej. Odessa pod koniec XIX wieku była jednym z kluczowych miast Imperium Rosyjskiego, a Bristol był jednym z najbardziej luksusowych hoteli w tym mieście.
Czy to powstrzymało Rosjan? Wcale. I nie mógł tego powstrzymać. Ponieważ, jak już widzieliśmy zarówno w Donbasie, jak i w obwodzie kurskim – aby spełnić rozkaz, ci niewolnicy (inaczej nie można nazwać obecnej armii rosyjskiej – po licznych wideo-potwierdzeniach, jak dowódcy pchają wojsko do walki o kulach, jest to chyba najtrafniejsze określenie obecnego stanu zarówno rosyjskich sił zbrojnych, jak i całej miejscowej ludności) są gotowi nie tylko zniszczyć to, co nazywali wczoraj i jutro będą nazywać swoim miastem. Są gotowi zabić własnych mieszkańców.
I „własne” bez cudzysłowu i doprecyzowań – bo w obwodzie kurskim uderzają na terytorium kontrolowane obecnie przez Siły Zbrojne Ukrainy, tak jak było i jest w Donbasie, gdzie próbują zająć regiony uznane za własne. I nasuwa się nawet pytanie: co w takim razie uważają za swoje? Dla nich Bachmut był „rosyjskim miastem”, bo jak mówią Z-patrioci „Rosjanie mieszkają w Donbasie od wieków”. (Oczywiście, jest to kłamstwo, jak wszystko, co mówią, ale niech tak będzie.) Co „wyzwolili”? Co otrzymałeś? Nie ma miasta. Jest po prostu niszczony. Nie ma „narodu rosyjskiego”, który „żył przez wieki”. Są albo zabijani, albo pozostawieni. Co jest ich własnym w Bachmucie? Tabliczka przy wjeździe do dawnego miasta? (Nie trzeba go zmieniać, w przeciwieństwie do Mariupola / Mariupola.)
Tak samo jest z Odessą. Co chcą „wyzwolić” takimi metodami? Ruiny, w których nie będzie żadnej wzmianki o samym mieście, ani o jego mieszkańcach, cokolwiek? Znak, pod którym zbudują potem „swoją”, swoją, „właściwą” Odessę? W zasadzie dokładnie to widzimy w Mariupolu, który okupanci faktycznie zniszczyli, a teraz budują nowe miasto, do którego nie wpuszczają dawnych mieszkańców – których jeszcze trzy lata temu żałośnie nazywano „swoimi”.
A tak przy okazji, o Bristolu. W odległości 550 metrów od niego stoi pomnik Puszkina. Tego, którego ukraińskie władze wciąż nie mogą zdemontować, choć najwyższy czas – bo imperialne zabytki (ze względu na pozycję samego imperium) są takimi samymi wyznacznikami „swoich” jak język. 550 metrów. Tym razem nie przyleciał, ale następnym razem może spokojnie polecieć do pomnika. Myślicie, że Rosjanie, którzy są tak dumni z „wszystkiego, co mamy”, będą żałować tego pomnika? Zapytajcie tych, którzy widzieli ostrzelaną Ławrę Swiatohirską UKP PM.
A jednocześnie Ukraińcy wykazują zasadniczo inny poziom stosunku do kogoś innego. Do tego stopnia, że nawet rosyjska rzeczniczka praw obywatelskich Moskalkowa była zmuszona przyznać, że w Sudży kontrolowanej przez Siły Zbrojne Ukrainy (a to, jak pamiętamy, jest obwód kurski, czyli uznane międzynarodowo terytorium Federacji Rosyjskiej, a ludzie tam identyfikują się jako Rosjanie), stosunek do ludności cywilnej polega na przynoszeniu żywności i jedzeniado końca. Czy można sobie wyobrazić takie rzeczy na terenach Ukrainy okupowanych przez Rosję?
Ale cóż możemy powiedzieć, jeśli zachowują się jak okupanci na swoich własnych terytoriach przygranicznych. I z własnymi żołnierzami, którzy są zapędzani do walki z ranami lub zabijani, by wspinać się po trupach przez drut kolczasty (jest też taki filmik z tej wojny) – nawet nie jako obcy, ale jako dzikie zwierzęta. Chociaż jeśli ktoś jest dzikim zwierzęciem, to jest to rosyjski żołnierz. Cały mit wokół „rosyjskiego żołnierza”, który powstawał przez wieki, od czasów Suworowa po sztuki Hryshkovca, obrócił się w pył podczas pełnoskalowej wojny w Ukrainie. Dzięki nowoczesnym technologiom świat zobaczył prawdziwe oblicze rosyjskiego żołnierza.
Ale najważniejsze dla nas jest to, że widzą to ci mieszkańcy Odessy, Zaporoża, Charkowa i innych miast, którzy nadal myślą, że są „swoje” dla Rosjan. Rosjanie będą zabijać własnych ludzi nie mniej z zimną krwią. A może z większym okrucieństwem, bo to są „zdrajcy”. Urodzona w Odessie kremlowska propagandystka Julia Witiazewa powiedziała kiedyś: „Nie mogę wybaczyć mieszkańcom Odessy zdrady”. To znaczy to, że niespodziewanie okazali się dla niej Ukraińcami i tak naprawdę bronią swoich. Ten, który Rosjanie – którzy również roszczą sobie prawa do tej własności – gotowi są po prostu wymazać w pył.