W sektorze ukraińskim Aktualności Panował nastrój apokaliptyczny. Są posty i marudzenia, mówią: „zostaliśmy zdradzeni”, „Ukraina wyciekła”, „Putin znowu wygrał”. Spróbujmy zastanowić się, na ile wszystkie te obawy są uzasadnione.
Zacznę od razu od stwierdzenia, że nikt jeszcze nikomu nie „przeciekł” o Ukrainę. Owszem, taka szansa istnieje, ale jest ona znacznie mniejsza niż ta, że tak się nie stanie. W końcu musimy przede wszystkim sami sobie uświadomić, co to znaczy „scalić Ukrainę” i czego należy bronić. Jeśli nasze państwo zachowa większość swojego terytorium (na przykład plus minus to, które jest teraz pod kontrolą Kijowa), armię gotową do walki, suwerenne przywództwo i naród gotowy do oporu wobec agresora, to już możemy powiedzieć, że przetrwaliśmy. Wręcz wygrali, jeśli weźmiemy pod uwagę najstraszniejszy scenariusz z całkowitą utratą terytoriów i podmiotowości, co do którego większość polityków na Zachodzie była niemal pewna na początku inwazji na pełną skalę.
Tym samym w chwili obecnej scenariusz zakładający deokupację okupowanych ziem i „kawę w Jałcie” nie wygląda realistycznie. Nasza wiara w „piękne zwycięstwo”, zrodzona z sukcesów jesiennych ofensyw 2022 r., rozwiała się jak poranna mgła. Teraz już wiemy, że musimy porzucić zbyt optymistyczne spojrzenie na sprawy, bardziej realistycznie oceniać nasze mocne strony i być bardziej sceptyczni wobec obietnic naszych partnerów, że „pomogą tak bardzo, jak to konieczne”. Ale jednocześnie nie popadnij w apatię. Bo sytuacja, choć nie wygląda szczególnie różowo, nie jest też do końca ponura.
Co więc wywołało w nas tak wiele emocji w ciągu ostatnich kilku dni, że prawie doprowadziło nas do depresji społecznej? Przede wszystkim są to najnowsze wypowiedzi prezydenta Stanów Zjednoczonych Donalda Trumpa i osób z jego otoczenia. Byliśmy strasznie oburzeni, że szef Białego Domu słodko rozmawiał przez telefon z rosyjskim dyktatorem Władimirem Putinem, powiedział mu wiele komplementów i zaczął decydować za nas bez nas, jak zakończyć wojnę rosyjsko-ukraińską. Oczywiście odebraliśmy to jako kompletną zdradę naszego głównego sojusznika, jako próbę podziału świata na strefy wpływów, prawie jak „Jałta 2.0”.
Czy rzeczywiście tak należy odbierać to wydarzenie? Wcale. O czym dokładnie była mowa w półtoragodzinnej rozmowie Trumpa z Putinem, możemy się tylko domyślać. W szczególności analizując wpis amerykańskiego przywódcy, zamieszczony na jego własnej sieci społecznościowej Prawda społeczna. «Rozmawialiśmy o Ukrainie, Bliskim Wschodzie, energetyce, sztucznej inteligencji, potędze dolara i wielu innych tematach. Oboje zastanawialiśmy się nad wielką historią naszych narodów i nad tym, jak razem tak skutecznie walczyliśmy w czasie II wojny światowej, pamiętając, że Rosja straciła dziesiątki milionów ludzi, a my straciliśmy też tak wielu! Każdy z nas mówił o mocnych stronach naszych narodów i o wielkich korzyściach, jakie pewnego dnia będziemy mieli ze wspólnej pracy. Ale najpierw, jak obaj się zgodziliśmy, chcemy zatrzymać miliony ofiar śmiertelnych, które dzieją się w wojnie między Rosją a Ukrainą… Zgodziliśmy się na bardzo bliską współpracę, w tym wzajemne odwiedzanie swoich krajów. Uzgodniliśmy również, że nasze zespoły natychmiast rozpoczną negocjacje, a zaczniemy od zadzwonienia do prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego, aby poinformować go o rozmowie, co teraz zrobię” – napisał.
Trump powtórzył również, że ta wojna nie miałaby miejsca, gdyby był prezydentem w 2022 roku. Podziękował Putinowi „za jego czas i wysiłki”. „Wierzę, że te wysiłki doprowadzą do pomyślnego zakończenia, miejmy nadzieję, że wkrótce!” – tak Trump kończy swój niezwykle długi wpis.
Co nas więc tak oburzyło? Przede wszystkim sam fakt rozmowy najbardziej wpływowego światowego przywódcy z międzynarodowym przestępcą, którego miejsce znajduje się na ławie oskarżonych w Hadze. Tak czy inaczej, było to sygnał dla całego świata, że Putin nie jest już nieułomny, że międzynarodowa izolacja właściwie się dla niego skończyła.
Po drugie, fakt, że Trump najpierw zadzwonił do Putina, który jest agresorem i de facto wrogiem Ukrainy, Zachodu i samych Stanów Zjednoczonych, a nie do sojusznika Zełenskiego. Tak, dobrze, że amerykański prezydent bez zwłoki skontaktował się z prezydentem Ukrainy, opowiedział mu o szczegółach negocjacji z szefem Kremla. Ale i tak stało się to po fakcie.
Po trzecie, jesteśmy po prostu odwróceni od flirtu Trumpa z Putinem, obsypywania go komplementami i podziękowaniami. I ani jednej wzmianki o tym, że to rosyjski dyktator rozpętał tę krwawą masakrę w centrum Europy, która niemal doprowadziła świat na skraj katastrofy nuklearnej.
Nie mniej oburzenie wyniosło wystąpienie nowego szefa Pentagonu Pete’a Hegsetha na spotkaniu w formacie Ramstein, który oświadczył o nierealistycznym celu dotarcia do uznanych międzynarodowo granic Ukrainy. „Musimy zacząć od uznania, że powrót do granic Ukrainy przed 2014 rokiem jest nierealistycznym celem. Pogoń za tym iluzorycznym celem tylko przedłuży wojnę i spowoduje więcej cierpienia” – ostrzegł Hegseth.
Również Sekretarz Obrony USA ppozostawiły pod znakiem zapytania możliwość przystąpienia Ukrainy do NATO nawet po ostatecznym zakończeniu wojny. „Stany Zjednoczone nie uważają członkostwa Ukrainy w NATO za realistyczny wynik dyplomatycznego porozumienia” – powiedział.
Spróbujmy uspokoić emocje i przeanalizować wszystko, co mówią Amerykanie. Zacznijmy od samego faktu rozmowy Trumpa z Putinem. Tak, to nieprzyjemne, tak, szkoda, ale jak mogłoby być inaczej, jeśli chodzi o próbę zakończenia wojny. Skoro już przyznaliśmy, że przekonujące zwycięstwo nad Rosją Putina jest nierealne, to w końcu musielibyśmy negocjować z dyktatorem, aby położyć kres śmierci naszych chłopaków. Każdego dnia w centrum Lwowa muszę obserwować kondukt pogrzebowy, nad którym słychać „Pływającą Kaczkę”. Serce pęka od tych smutnych, wzruszających nut. Bardziej niż czegokolwiek innego na świecie chciałbym usłyszeć inną muzykę. A im szybciej, tym lepiej.
Tak, komplementy, w których Trump upada przed Putinem, są strasznie denerwujące. Ale czy powinieneś traktować je poważnie. Wyobraź sobie, że jakiś handler, oszust lub po prostu „przedstawiciel kanadyjskiej firmy” (jeśli ktoś jeszcze pamięta, o co chodzi) stara się na Tobie zarobić, a następnie obsypuje Cię komplementami. Trump to stary, doświadczony biznesmen-negocjator, który w swoim życiu podpisał tysiące umów. Ma już pełną rękę (język) w tych sprawach, wie, jak uwieść klienta. Dlatego radziłbym panu przyjąć komplementy amerykańskiego prezydenta w tym duchu.
W każdym razie szczegóły przyszłego porozumienia pokojowego zostaną wypracowane przez kompetentnych negocjatorów, doskonale znających sytuację zarówno na polu walki, jak i w rosyjskiej gospodarce, w jej realiach społeczno-demograficznych. Doskonale zdają sobie sprawę z tego, gdzie wywierać presję na przeciwniku, o co się targować, czego się spodziewać. A zadaniem Trumpa było tylko rozpoczęcie procesu, co też uczynił.
Przejdźmy teraz do bolesnych wypowiedzi szefa departamentu wojskowego USA, Pete’a Hegsetha. Przede wszystkim o tym, że NATO nie zabłyśnie dla nas w najbliższym czasie. Czy to niespodzianka? Wcale. Trump i przedstawiciele jego ekipy wygłosili takie oświadczenia jeszcze przed inauguracją 20 stycznia. Ale pamiętajmy, co na ten sam temat mówił poprzedni prezydent, „wielki przyjaciel Ukrainy” Joe Biden. Ale tak naprawdę to samo, tylko bardziej miękkie, łagodniejsze. Ale czy to nam ułatwiło? Ukraińcy, którzy wierzyli, że nasza heroiczna walka z rosyjskim agresorem gwarantuje nam członkostwo w Sojuszu Północnoatlantyckim, najwyraźniej postrzegali ten okrutny świat zbyt naiwnie, zbyt infantylnie. Owszem, wierzę, że pewnego dnia wejdziemy do zachodniego bloku wojskowego jako pełnoprawni członkowie, ale trudno nawet wyobrazić sobie, kiedy to nastąpi. Przynajmniej najpierw musimy uporać się ze wszystkimi okupowanymi terytoriami. Bo kraj mający problemy terytorialne może jeszcze zostać przyjęty do Unii Europejskiej, ale szansa na członkostwo w NATO jest prawie zerowa.
I dojdziemy do granic 2014 roku, no cóż nieprędko. Niezależnie od tego, czy lubimy Pete’a Hegseth’a, czy nie, musimy przyznać mu rację i niestety pogodzić się z tym. Przez chwilę, aż sytuacja stanie się bardziej korzystna. Na Azerbejdżan był zmuszony czekać na swój czas przez prawie trzy dekady. W naszym kraju sytuacja jest o wiele bardziej skomplikowana.
Ale w tym tygodniu były też dla nas pozytywne wiadomości, które napłynęły z Paryża, gdzie odbyło się spotkanie ministrów spraw zagranicznych czołowych państw europejskich (Francji, Niemiec, Polski, Włoch, Hiszpanii i Wielkiej Brytanii), a także szefów ministerstw spraw zagranicznych i obrony Unii Europejskiej. Na tle niepewnego stanowiska Stanów Zjednoczonych uczestnicy spotkania zadeklarowali gotowość do zwiększenia pomocy dla Ukrainy i wsparcia dla jej integralności terytorialnej. „Jesteśmy gotowi zwiększyć naszą pomoc dla Ukrainy. Deklarujemy nasze poparcie dla jej niepodległości, suwerenności i integralności terytorialnej w obliczu agresji wojskowej Rosji. Naszym wspólnym celem jest dalsze wspieranie Ukrainy aż do osiągnięcia sprawiedliwego, wszechstronnego i trwałego pokoju” – czytamy we wspólnym oświadczeniu. Jej sygnatariusze podkreślili również, że zarówno Ukraina, jak i Europa powinny uczestniczyć w rokowaniach pokojowych. Ponadto opowiedzieli się za tym, aby Kijów otrzymał wiarygodne gwarancje bezpieczeństwa.
Tak więc gra toczy się dalej. A zwycięzca nie został jeszcze ustalony. Najważniejsze, aby mieć nadzieję na najlepsze, ale być przygotowanym na każdy rozwój wydarzeń. Europa Zachodnia jest dla nas, a to już bardzo dużo. Dlatego w tym kontekście o wiele bardziej niepokojąca jest wewnętrzna sytuacja polityczna w Ukrainie…