W niedalekiej przyszłości czeka nas zapewne poważne batalie dyplomatyczne, w których rozstrzygną się losy Ukrainy i konfiguracja bezpieczeństwa na kontynencie europejskim. Mimo geograficznej bliskości państw europejskich wciąż wydaje się, że decydujące słowo w tej sprawie będą miały Stany Zjednoczone. Oficjalna Bruksela będzie odgrywać rolę wspierającą. Tak czy inaczej, nowa administracja Donalda Trumpa od czasu do czasu wysyła sygnały, że nadszedł czas, aby Europa poniosła główny ciężar przeciwdziałania rosyjskiemu imperializmowi. Ale czy Stary Świat jest w stanie podołać tak odpowiedzialnej misji?
9 lutego doradca prezydenta USA Donalda Trumpa ds. bezpieczeństwa narodowego Mike Volz powiedział, że Europa powinna przejąć gwarancje bezpieczeństwa dla Ukrainy po wojnie. A Stany Zjednoczone muszą odzyskać koszty pomocy wojskowej dla Ukrainy, uzyskując dostęp do metali ziem rzadkich.
„Kluczową zasadą jest to, że Europejczycy muszą stawić czoła temu konfliktowi. Prezydent Trump zamierza położyć temu kres, a potem, jeśli chodzi o gwarancje bezpieczeństwa, na pewno będzie zdany na Europejczyków” – powiedział Mike Volz w wywiadzie dla NBC News. Jest jednak kilka dobrych powodów, dla których współczesna Europa może nie być w stanie podołać tak ambitnemu zadaniu.
Po zakończeniu zimnej wojny kraje europejskie w pewnym stopniu powtórzyły drogę Ukrainy i masowo ograniczyły swoje wydatki na armię i obronę. W ramach tego kursu większość krajów kontynentu przestawiła się również na armię zawodową i porzuciła praktykę ogólnokrajowego poboru. Zawodowa armia z pewnością ma swoje zalety. Charakteryzuje się jednak znacznie mniejszą liczbą personelu wojskowego. Ponadto, jak pokazują doświadczenia europejskie, łatwo jest znieść powszechną służbę wojskową. Ale bardzo trudno jest go przywrócić w przypadku ekstremalnych sytuacji.
Wszystkie armie europejskie po rozpadzie ZSRR uległy poważnej redukcji. Według Międzynarodowego Instytutu Studiów Strategicznych liczebność sił zbrojnych Federacji Rosyjskiej wynosi obecnie około 1,1 mln żołnierzy. Francja ma największą armię wśród krajów UE – ok. 270 tys. Na kolejnych miejscach znalazły się Niemcy – 183 tys., Włochy – 165 tys., Wielka Brytania – 144 tys., Grecja – 142 tys., Hiszpania – 120 tys. i Polska – 114 tys. żołnierzy. Takie siły nie wystarczą, by mówić o skutecznym odstraszaniu przed potencjalną agresją czy niezawodnie gwarantować bezpieczeństwo. Dla porównania w latach 90. niemiecka Bundeswehra liczyła 534 tys. żołnierzy, francuskie siły zbrojne – 499 tys. ludzi, armia brytyjska – ponad 300 tys. żołnierzy.
Oprócz redukcji liczebności personelu wojskowego, od początku lat 90. XX wieku obserwuje się stałe zmniejszanie ilości sprzętu wojskowego posiadanego przez państwa europejskie. Według Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych (CSIS) od 1990 roku potęga morska kontynentu zmniejszyła się o połowę. W 1990 r. kraje europejskie posiadały 200 dużych okrętów nawodnych i 129 okrętów podwodnych, a w 2021 r. – odpowiednio 116 i 66. Jeśli siły powietrzne czołowych państw militarnych Europy są nadal utrzymywane na relatywnie wysokim poziomie, to liczba jednostek lądowego sprzętu wojskowego jest zbyt skromna, aby stanowić poważną siłę. Na przykład Wielka Brytania Ma 213 czołgów, 71 dział samobieżnych, Włochy – 200 czołgów i 64 działa samobieżne, Francja – 222 czołgi i 96 dział samobieżnych, a Niemcy – 295 czołgów i 134 działa samobieżne.
Przez inercję przyzwyczailiśmy się uważać Europę za gospodarcze centrum planety o najwyższym standardzie życia. Do pewnego stopnia jest to nadal prawdą. Ale jest coś jeszcze, co jest prawdą. Od początku XXI wieku siła gospodarcza UE w wymiarze globalnym systematycznie maleje. Jeśli kraje byłego obozu socjalistycznego nadal wykazują namacalne tempo wzrostu PKB, to gospodarki Europy Zachodniej rozwijają się zbyt wolno od co najmniej dwóch dekad. Co więcej, wzrost PKB w Europie jest od wielu lat najniższy na świecie spośród innych regionów świata. W 2024 r. gospodarka UE wzrosła o 0,8 proc. Dla porównania PKB Stanów Zjednoczonych wzrósł w ubiegłym roku o 2,8 proc., Chin – o 5 proc., Indii – o prawie 7 proc. W 2008 roku gospodarki strefy euro i Stanów Zjednoczonych były niemal identyczne i wynosiły ponad 14 bilionów dolarów. W 2024 roku PKB Unii Europejskiej szacuje się na 18,98 biliona dolarów. Podczas gdy gospodarka USA jest półtora raza większa – około 29 bilionów dolarów. Siła gospodarcza Chin wkrótce przewyższy Europę. W 2024 roku jej PKB przekroczył granicę 18,2 biliona dolarów.
We wrześniu ubiegłego roku były szef Europejskiego Banku Centralnego (EBC) i były premier Włoch Mario Draghi przedstawił raport na temat przyszłości konkurencyjności Europy. W dokumencie przedstawiono rozczarowujące realia, które wskazują na niebezpieczną utratę konkurencyjności Unii Europejskiej. Spadek siły gospodarczej oraz pozostawania w tyle za Stanami Zjednoczonymi i Chinami prędzej czy później przełoży się na osłabienie wpływów geopolitycznych. Europa potrzebuje poważnych reform, jeśli chce w przyszłości pozostać światowym mocarstwem. A także wZauważalny jest wzrost wydajności pracy i demontaż zbędnych elementów biurokratycznych regulacji.
Europa również znajduje się w kryzysie ideologicznym i przechodzi przez okres złożonych przemian społecznych. Ponowne przemyślenie kolonialnej przeszłości doprowadziło do powstania w wielu krajach chorobliwego kultu winy. Polityka wielokulturowości, która od kilkudziesięciu lat realizowana jest przez czołowe siły polityczne, okazała się błędna. Pojawienie się w Europie w krótkim czasie dziesiątków milionów imigrantów z innych kultur i cywilizacji doprowadziło do wzrostu napięć społecznych, wzrostu przestępczości i powstania równoległych społeczności, które nie zostały zintegrowane ze społeczeństwem zachodnim. Stopniowo na pierwszy plan wysunęła się kwestia migracji wśród problemów, które najbardziej nurtują Europejczyków. Klasyczne partie centrolewicowe i centroprawicowe od dawna wolały nie zauważać tego problemu lub traktować go lekceważąco. Słuszne i zrozumiałe niezadowolenie społeczne z tradycyjnych partii politycznych doprowadziło do zmiany krajobrazu politycznego. Otworzyła też nowe możliwości wzrostu notowań populistów, zwłaszcza tych, którzy popierają Rosję i są przez nią wspierani.
Można zrozumieć dążenie Waszyngtonu do przerzucenia całego ciężaru bezpieczeństwa na Europę. Choć nie wychodzi naprzeciw wyzwaniom czasu i nie uwzględnia globalnego poziomu zagrożenia, jakie Rosja stanowi dla całego wolnego świata. Problem w tym, że współczesna Europa może nie być w stanie podołać tak odpowiedzialnej i trudnej misji. Nie dlatego, że nie chce (choć ten czynnik też ma miejsce). A przede wszystkim dlatego, że nie posiada odpowiednich zdolności wojskowych, organizacyjnych i przywódczych. W innych epokach historycznych gwarancje bezpieczeństwa ze strony czołowych państw kontynentu europejskiego mogłyby w zupełności wystarczyć Ukrainie. Dawno, dawno temu potęga militarna Wielkiej Brytanii, Francji i Niemiec przewyższała nawet potęgę Stanów Zjednoczonych. Ale teraz okoliczności są nieco inne. Istnieją uzasadnione wątpliwości, czy sama nowoczesna Europa będzie w stanie zagwarantować Ukrainie realne bezpieczeństwo przed ponowną rosyjską agresją.
Europejczycy są częściowo świadomi swojej słabości i nadmiernej zależności od amerykańskiej siły militarnej. Robią jednak zbyt mało, aby zaradzić tej sytuacji. Nawet w trzecim roku pełnoskalowej wojny w Europie wśród członków NATO wciąż jest osiem państw, które nie były jeszcze w stanie osiągnąć poziomu wydatków na obronę na poziomie 2% PKB. W 2014 r. tylko trzy państwa Sojuszu Północnoatlantyckiego wydawały na obronność więcej niż 2% PKB. Rozmowy o sformowaniu europejskich sił zbrojnych rozpoczęły się zaraz po aneksji Krymu przez Rosję. Jednak istotne reformy nie nabrały jeszcze realnych kształtów. Wątpliwe jest, aby w najbliższej przyszłości doczekali się jakiejkolwiek świadomej i efektywnej alternatywy dla NATO.
Przyszłość Europy wydaje się niepewna. Państwa kontynentu muszą rozwiązać wiele problemów natury militarnej, gospodarczej, społecznej i ideologicznej. Jeśli Europa się nie zmieni lub zmiany te będą zbyt powolne i połowiczne, to jej wpływ na procesy światowe będzie nadal malał. W najgorszym przypadku, za kilka lat, może to doprowadzić do rozpadu i rozdrobnienia UE. Europa jest z pewnością naszym naturalnym sojusznikiem w konfrontacji z imperializmem rosyjskim. Ale poleganie na nim jako na gwarantze bezpieczeństwa byłoby ryzykowną decyzją.