Bezbronni Ukraińcy przeżyli w ostatnich dniach niesamowity szok wywołany wypowiedziami prezydenta Stanów Zjednoczonych Donalda Trumpa. Tak, wiedzieliśmy, kto przyszedł, czyli wrócił do Białego Domu, słyszeliśmy już jego wypowiedzi, wypowiedzi nieoparte na rzeczywistości, absurdalne oskarżenia itp. Ale tym razem przeszedł samego siebie.
Trump powiedział, że Stany Zjednoczone wydały na pomoc Kijowowi 350 mld dolarów, a Wołodymyr Zełenski „stracił” znaczną część tych pieniędzy. Swojego ukraińskiego odpowiednika nazwał „dyktatorem” i zarzucił mu niechęć do przeprowadzenia wyborów, zauważając, że jego poparcie wynosi zaledwie 4 procent. Co więcej, Trump faktycznie oskarżył Zełenskiego o rozpętanie „bezużytecznej” wojny. Powiedział, że ukraiński przywódca ma trzy lata, żeby z tym skończyć, ale nic w tej sprawie nie zrobił…
Szef Białego Domu nieco osłodził swoje oskarżenia wyznaniem miłości do Ukrainy. „Kocham Ukrainę, ale Zełenski zrobił niedźwiedzią przysługę. Jego kraj jest zrujnowany, miliony ludzi zginęły niepotrzebnie. Nie da się zakończyć wojny, jeśli nie rozmawia się z obiema stronami, trzeba rozmawiać. Musimy działać, musimy działać szybciej, ta wojna idzie w złym kierunku. Lepiej niech Zełenski będzie działał szybciej, bo inaczej straci kraj” – ostrzegł Trump.
Powiedziano o wiele więcej, ale nawet to wystarczy, by przez rok czuć się oszołomionym. Cóż, Donald Trump ma do tego taki smykałkę. A jego talenty obejmują całkowicie swobodne manipulowanie liczbami. Czy pamiętacie jego „60 milionów Rosjan”, którzy zginęli w II wojnie światowej? Z taką samą łatwością zapowiedział albo 500 milionów, albo 500 miliardów, które powinny być zawarte w kontrakcie z Ukrainą na wydobycie minerałów ziem rzadkich. Pomyśl o tym, tam trzy zera – trzy zera tutaj.
Ta sama historia z 350 miliardami dolarów. Powiedzmy od razu, że Stany Zjednoczone nigdy nie dostarczyły Ukrainie takich środków nawet w najmniejszym stopniu. I ani realnych pieniędzy, ani wirtualnych, ani pod względem wysokości wszystkich możliwych korzyści, ani biorąc pod uwagę pieniądze, które pozostają w Stanach Zjednoczonych lub w portfelach amerykańskich obywateli lub firm. Od początku pełnoskalowej inwazji Rosji w Ukrainę państwo amerykańskie, czyli administracja Joe Bidena, planuje wydać na potrzeby Ukrainy około 125 mld dolarów. Świadczą o tym dane Instytutu Gospodarki Światowej w Kilonii. Co więcej, realne środki, które napłynęły w Ukrainę, były znacznie mniejsze, większość tych pieniędzy, choć uważana za skierowaną „w Ukrainę”, w rzeczywistości pozostała w Stanach Zjednoczonych. Według ekspertów Ukraina otrzymała bezpośrednio około 27 mld dolarów pomocy wojskowej, a kolejne 31 mld dolarów innej pomocy. A liczby te zostały dokładnie sprawdzone i potwierdzone przez renomowanych amerykańskich audytorów.
W każdym razie liczba podana przez obecnego szefa Białego Domu – 350 miliardów dolarów, rzekomo przekazanych Ukrainie przez Stany Zjednoczone, jak widać, nie ma nic wspólnego z rzeczywistością.
Nieprawdą jest również, że Stany Zjednoczone udzieliły znacznie większej pomocy niż Unia Europejska. Owszem, pomoc amerykańska była najbardziej hojna w porównaniu z innymi krajami, ale nie przekroczyła całkowitej pomocy UE, która według tego samego Instytutu Gospodarki Światowej w Kilonii wynosi ponad 130 miliardów dolarów (125 miliardów euro). A Unia Europejska planowała przekazać nam 241 mld euro. I jest szansa, że jeszcze to zapewni. W przypadku Stanów Zjednoczonych pod prezydenturą Trumpa taka nadzieja jest teraz bardzo złudna.
To samo dotyczy tych czterech procent poparcia dla Zełenskiego. Od 2019 roku, jak pokazuje nasza socjologia, wskaźnik zaufania do obecnego prezydenta Ukrainy nigdy nie spadł poniżej 30%. Według najnowszych badań opinii publicznej przeprowadzonych przez KIIS zaufanie Ukraińców do głowy państwa wynosi 57%. Wskaźnik nieufności wynosi tylko 37%. Chciałbym od razu zauważyć, że te liczby wcale nie oznaczają, że 57% ich uczestników zagłosuje na Zełenskiego w wyborach prezydenckich. Ale tylko fakt, że taki odsetek obywateli Ukrainy wyraża do niego zaufanie, jest więcej niż wystarczający, aby uznać go za całkowicie prawowitego prezydenta. I bynajmniej nie jest to „dyktator bez wyborów”. Bo co się tyczy wyborów, to ta sama socjologia ustala powszechny konsensus: powinny się one odbyć dopiero po całkowitym zakończeniu wojny.
Największym nonsensem było oczywiście stwierdzenie Trumpa, że Zełenski „wszedł w wojnę, której nie da się wygrać”. Tym, kto najmniej chciał tej wojny, był prawdopodobnie Zełenski. Naród ukraiński może raczej zarzucać swojemu prezydentowi, że uparcie nie wierzył w możliwość wojny, a więc nie przygotował się do niej należycie, nadal wydawał miliardy na „wielkie budowy”, usypiał czujność obywateli „grillowymi” przemówieniami.
Ale Putin zaatakował, a Zełenski, podobnie jak reszta Ukrainy, nie miał wielkiego wyboru. Bardzo stosowne jest w tym kontekście przywołanie słów legendarnej premier Izraela Goldy Meir: „Chcemy żyć. Nasi sąsiedzi chcą widzieć nas martwych. Nie pozostawia to zbyt wiele miejsca na kompromisy».
No dobrze, udowodniliśmy niezdarność wypowiedzi Trumpa. Ale o ileż łatwiej sprawia, że czujemy się z tego powodu lepiej. Przywódca najpotężniejszego państwa na świecie, które jeszcze do niedawna było naszym głównym sojusznikiem w stawianiu oporu rosyjskiej agresji, tak naprawdę odwraca się do nas plecami. I zmierzenie się z naszym głównym wrogiem – Putinem. Sypie się w komplementach pod adresem zbrodniarza wojennego, uważa, że to on był ofiarą wojny, bynajmniej nie agresorem. Wierzy w jego pokojowe wypowiedzi. A Trump obsypuje naszego przywódcę stanowego obelgami, oskarża go o wszystkie grzechy śmiertelne.
Tak, gdyby nie Trump, to jedyne, co moglibyśmy zrobić, to przykryć się białym prześcieradłem i czołgać się w stronę cmentarza (tak żartobliwie odpowiadaliśmy na pytania o działania podczas ataku nuklearnego w sowieckiej szkole na lekcjach „wojny”). W ciągu ośmiu lat aktywnego życia politycznego Trumpa przekonaliśmy się już, że jego wypowiedzi, myśli i działania to trzy zupełnie różne substancje, które rzadko się przenikają. Przypomnijmy sobie jego ultimatum wobec Meksyku, Kanady i Grenlandii. Jak się skończyły? W rzeczywistości zilch. Przypomnijmy sobie, jak podczas swojej pierwszej kadencji prezydenckiej Trump przytulał Putina, nazywał go przyjacielem i przysięgał wieczną miłość. A potem nałożył antyrosyjskie sankcje, które były znacznie ostrzejsze niż za prezydentury Baracka Obamy. Pokonał kolumnę elitarnych rosyjskich najemników z PKW Wagnera. Jako pierwszy dostarczył Ukrainie śmiercionośną broń, w tym legendarne Javeliny.
Dlatego jest zdecydowanie za wcześnie, aby umrzeć z rozpaczy. Co więcej, reakcja na te wszystkie dzikie stwierdzenia w polityce amerykańskiej i światowej była wyraźnie korzystna dla Ukrainy. W rzeczywistości wszyscy europejscy przywódcy (z wyjątkiem oczywiście Orbána i Fico) wyrazili poparcie dla Zełenskiego, mówiąc, że nie uważają go za dyktatora. W Kongresie USA nawet Republikanie w Senacie i Izbie Reprezentantów potępili ostre wypowiedzi Trumpa, stanęli w obronie Ukrainy i jej prezydenta oraz przypomnieli, że głównym „złym facetem” jest Putin.
Na przykład kongresman Don Bacon z Nebraski powiedział: „Putin rozpoczął tę wojnę. Putin popełnił zbrodnie wojenne. Putin jest dyktatorem, który zabijał swoich przeciwników. Kraje UE wniosły większy wkład na rzecz Ukrainy. Zełenski ma ponad 50% poparcia. Ukraina chce być częścią Zachodu, Putin nienawidzi Zachodu”. A oto słowa senatora Kevina Kramera z Dakoty Północnej: „Oczywiście nie jest prawdą, że Ukraina rozpoczęła wojnę. Jest oczywiste, że to Władimir Putin, dyktator, chce odbudować Związek Radziecki”. Cytujemy też wypowiedź senatora Rogera Wickera z Missisipi: „Nie można ufać Putinowi. To zbrodniarz wojenny, który pogwałcił wszelkie normy prawa międzynarodowego. Powinien zostać postawiony przed sądem, uwięziony, a być może stracony”.
Oczywiście, w Kongresie są też lojalni trumpiści, którzy „ukryją” wszelkie bzdury, które wylatują z ust ich idola. Wśród nich jest Ukrainka (a raczej „Ukrainka”) Victoria Spartz, kongresmenka z Indiany: „Donald Trump wygłosił wiele bardzo ważnych uwag. Zełenski i Biden zawiedli naród amerykański i naród ukraiński”. Ciekawe, co zaśpiewa, gdy Trump zacznie mówić coś zupełnie przeciwnego do powyższych stwierdzeń. I jest to całkiem możliwe, jak wielokrotnie obserwowaliśmy.
Przypomnijmy sobie choćby niedawną historię wizyty Zełenskiego w Stanach Zjednoczonych. Jak wtedy Trump, który był tylko kandydatem na prezydenta Stanów Zjednoczonych, początkowo odmówił spotkania z prezydentem Ukrainy, nazwał go „złotą rączką” i inne obraźliwe słowa… A potem to zrobiłem. Rozmawiali słodko, uśmiechali się do siebie, uścisnęli sobie dłonie i prawie rozstali się jak przyjaciele. Chociaż niechęć Trumpa do Zełenskiego, która trwa od czasu ich feralnej rozmowy prezydenckiej latem 2019 r., jest tajemnicą policji.
Kolejnym pozytywem płynącym z dziwnych (dzikich) wypowiedzi amerykańskiego prezydenta było to, że nasi europejscy sojusznicy skonsolidowali swoje szeregi i zdecydowali się zwiększyć pomoc dla Ukrainy, przede wszystkim wojskową. To w pewnym sensie zrekompensuje stratę Ameryki. Jeśli naprawdę zdecyduje się zgubić. Chociaż jest to dalekie od faktu.