Obecnie dużo mówi się o negocjacjach Ukrainy z rosyjskim agresorem, które mogą rozpocząć się w niedalekiej przyszłości. W kręgach dyplomatycznych i w otoczeniu przywódców politycznych świata wyrażane są różne formaty osiągania porozumienia. I, szczerze mówiąc, niektóre z nich są bardzo bliskie spełnienia dużej części żądań Kremla. Wydaje się, że świat stracił orientację i zapomniał, kto jest agresorem, a kto ofiarą w wojnie rosyjsko-ukraińskiej. W powietrzu pierwszej połowy XXI wieku znów czuć zapach Monachium.
Spisek monachijski z 1938 r. stał się klasycznym symbolem ugłaskiwania agresora i straszliwym błędem w obliczeniach zachodnich demokracji reprezentowanych przez Anglię i Francję. Oficjalny Kijów regularnie odwołuje się do tego historycznego wydarzenia, starając się przekonać współczesny świat, że zaspokajanie apetytów Putina kosztem Ukrainy jest bardzo złym pomysłem, który będzie miał dramatyczne konsekwencje. Nie wszyscy jednak znają subtelne, a czasem niezwykle cyniczne niuanse dyplomatyczne, które poprzedziły układ monachijski. Przywódcy ówczesnego wolnego świata uważali za moralnie akceptowalną i opłacalną opcję zapłacenie znaczną częścią terytorium Czechosłowacji za utrzymanie pokoju w Europie.
Po Anschlussie Austrii w marcu 1938 roku Trzecia Rzesza Hitler skierował swoją uwagę na Czechosłowację. Czechosłowacja powstała w 1918 roku. Było to państwo stosunkowo rozwinięte gospodarczo ze skutecznymi instytucjami demokratycznymi. Obejmowała ona jednak ziemie zamieszkałe przez różne mniejszości etniczne. Jednym z nich byli Niemcy sudeccy. Führer, który wysunął ideę zjednoczenia wszystkich Niemców w ramach Rzeszy, gardził granicami państwowymi w Europie ustalonymi po I wojnie światowej. A przed przystąpieniem do etapu „powiększania przestrzeni życiowej” postawił sobie za cel za wszelką cenę włączenie do państwa nazistowskiego terenów zamieszkałych głównie przez ludność niemiecką.
W listopadzie 1937 roku, podczas prywatnego spotkania przyszłego brytyjskiego ministra spraw zagranicznych lorda Halifaxa z kanclerzem Rzeszy Niemieckiej Adolfem Hitlerem, brytyjski polityk zasugerował, że Londyn w zasadzie nie miałby nic przeciwko, gdyby Rzesza chciała włączyć Austrię, Czechosłowację, Gdańsk i polskie Pomorze. Ale pod warunkiem, że te zmiany terytorialne będą przebiegać pokojowo. To niepubliczne stanowisko stało się następnie podstawą polityki ustępstw.
Po przyłączeniu Austrii do Rzeszy w Czechosłowacji, na polecenie Berlina, ekstremistyczne działania Partii Niemców Sudeckich, kierowanej przez Konrada Henleina, gwałtownie się nasiliły. Początkowo ta siła polityczna opowiadała się za autonomią narodową mniejszości niemieckiej. Stopniowo jednak zaczęła wysuwać coraz bardziej radykalne hasła, których realizacja zagrażała fundamentom istnienia samej Republiki Czechosłowackiej. Na terenach zamieszkałych przez Niemców rozpoczęły się zamieszki i pogromy. Henleiniści w ścisłej współpracy z Rzeszą stworzyli zniekształcone tło informacyjne w światowych mediach, tak jakby Niemcy byli prześladowani i zabijani w Czechosłowacji.
W tej sytuacji Praga liczyła na wsparcie zachodnich sojuszników. Przede wszystkim Francję, z którą łączył ją traktat sojuszniczy i przyjacielski. Zamiast tego wiosną 1938 r. otrzymała zdecydowaną rekomendację z Londynu i Paryża: pójść na jak największe ustępstwa wobec Niemców sudeckich. W rzeczywistości pertraktacje Henleina i jego współpracowników z rządem Czechosłowacji były przedstawieniem inscenizowanym. Głównym celem stronnictwa Niemców sudeckich nie było znalezienie kompromisów, ale opóźnienie czasu i ostatecznego przyłączenia terytorium do III Rzeszy.
Dyplomatyczna droga do monachijskiej kompromitacji rozpoczęła się od momentu, gdy elity polityczne Wielkiej Brytanii i Francji, choć z pewnymi wyrzutami sumienia, wewnętrznie uznały, że oddanie III Rzeszy części terytoriów zamieszkałych głównie przez Niemców jest godną opcją zemsty za utrzymanie pokoju. Oznaczało to, że trzeba było za wszelką cenę wywierać presję na rząd w Pradze, by porozumiał się z mniejszością niemiecką. W prywatnych negocjacjach dotyczących wydarzeń w Czechosłowacji Brytyjczycy i Francuzi wielokrotnie skarżyli się, że „winę za swoje problemy ponoszą sami Czesi, ponieważ byli zbyt nieprzejednani wobec niemieckich żądań”.
Oczywiście, czasami budziło się sumienie polityków w zachodnich demokracjach. Nieco częściej dręczyło to Francuzów, gdyż wciąż byli związani z Pragą osobnym traktatem. Podczas francusko-brytyjskich negocjacji w Londynie 18 września dyskutowano o tym, jak odpowiedzieć na bezpośrednią groźbę Hitlera rozpoczęcia wojny i siłowego odebrania Czechosłowacji Sudetów. Brytyjski premier Neville Chamberlain powiedział, że za kryzys odpowiedzialny jest sam prezydent Czechosłowacji Beneš, który zawsze był w tyle, a nie wyprzedzał rozwój wydarzeń. Francuski premier Edouard Daladier odpowiedział natomiast: „To zawsze bardzo delikatna sprawa, aby zaoferować przyjacielowi i sojusznikowi amputację nogi”.
Jednak Francuzi też nie mieli zbyt wiele.chęć walki z Rzeszą o „jakiś daleki kraj”. Tak więc bardzo szybko obie strony znalazły wspólny język. A następnego dnia wysłali wspólną notę do Czechosłowacji, w której stanowczo zalecali oddanie Hitlerowi wszystkich ziem zamieszkałych przez Niemców sudeckich. Jak wyjaśniono w notatce, republika musiała to zrobić dla własnego dobra. A żeby choć trochę pocieszyć Pragę, Francja i Wielka Brytania obiecały udzielić państwu czechosłowackiemu gwarancji bezpieczeństwa w jego nowych granicach. Do oficjalnego podpisania układu monachijskiego, które miało miejsce 30 września o godz. 1 w nocy, pozostało jeszcze jedenaście dni.
Po uzgodnieniu ostatecznego tekstu układu monachijskiego Czesi, którzy w pokoju hotelowym czekali na decyzję wielkich mocarstw, odwiedzili członkowie brytyjskiej delegacji. Stwierdzili oni jednoznacznie, że jeśli Praga nie zaakceptuje umowy o dobrowolnym przekazaniu części swojego terytorium, to samodzielnie uporządkuje swoje stosunki z Niemcami. Po ratyfikacji dokumentu Czesi pytali, czy sygnatariusze układu monachijskiego oczekują odpowiedzi. Zamiast tego sekretarz generalny francuskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Alex Léger, bezlitośnie oświadczył: „Supermocarstwa przyjmują za pewnik, że ich dyktat zostanie zaakceptowany”.
Po przybyciu do Londynu brytyjski premier Chamberlain przemówił do rozradowanego tłumu. „Rozwiązanie problemu czechosłowackiego, które zostało już wypracowane, jest moim zdaniem tylko preludium do szerszego porozumienia, które przyniesie pokój całej Europie” – powiedział z przekonaniem brytyjski polityk. Odpowiedziała mu gromka owacja, a w Pałacu Buckingham odbyło się barwne przyjęcie. W gorszym nastroju wrócił z Monachium francuski premier Daladier. Ale społeczeństwo francuskie również odebrało zdradę swojego sojusznika Czechosłowacji absolutnie pozytywnie. W końcu w ten sposób, jego zdaniem, udało się uniknąć straszliwej wojny. Francuzi i Brytyjczycy nie mieli jednak długo powodów do radości.
W dzisiejszych czasach duchy Monachium nawiedzają również dusze i umysły wielu polityków. Pokusa, by negocjować z Rosją za cenę kapitulacji Ukrainy, istnieje, bez względu na to, co mówią. A iluzja trwałego, stabilnego pokoju w zamian za terytoria i inne krytyczne ustępstwa wobec agresora zaciemnia świadomość. Jeśli spora część światowej klasy polityków starannie unika słów „wojna” i „rosyjska agresja”, to oznacza, że odmawiają oni zaakceptowania prawdy. Wejście na ścieżkę, która doprowadziła do monachijskiej hańby, jest zawsze łatwe. Radość z takich układów z diabłem jest jednak krótkotrwała i kończy się bolesnym powrotem do rzeczywistości.