Pod przykrywką doniesień o trudnej sytuacji na niektórych odcinkach frontu na ukraińskich tyłach dochodzi do dość nadzwyczajnych wydarzeń. Jednym z nich był gwałtowny skok średniego wynagrodzenia we władzach centralnych, które według Ministerstwa Finansów Ukrainy na miesiąc przed końcem roku sięgnęło 62 tys. hrywien. W porównaniu ze styczniem ubiegłego roku wzrost wyniósł 61%! Tempo wzrostu dobrobytu urzędników aparatu państwowego jest godne wpisu do Księgi Rekordów Guinnessa.
Ale nie tylko taki pośpiech czyni to wydarzenie na swój sposób wyjątkowym – oczywiście ze znakiem minus. Rekordowy wzrost dochodów przedstawicieli elity rządzącej odbywa się na tle upokarzająco znikomego wzrostu wynagrodzeń lekarzy, nauczycieli i szeregu innych istotnych kategorii pracowników, nie mówiąc już o żebraczych emeryturach milionów starszych ludzi.
Nie sposób nie wspomnieć o manewrach, jakie rozegrały się wokół wynagrodzeń nauczycieli w pierwszej połowie bieżącego roku akademickiego. Jak wiadomo, kwestię ich podwyższenia uregulował art. 61 przepisów końcowych odpowiedniej ustawy. Przypomniał o tym w październiku podczas godzinnego zadawania pytań do rządu w Radzie Najwyższej szef Ministerstwa Oświaty i Nauki Oksen Lisovyi. Po ogłoszeniu tego, minister od razu powiedział, że w kraju nie ma pieniędzy na realizację tego przepisu prawnego.
Wszystko to nie brzmiało zbyt poważnie poważniej dla nauczycieli. W listopadzie szef Gabinetu Ministrów Denys Szmyhal rozmawiał z informacją o ich wynagrodzeniach. On powiedział, że od 1 stycznia 2025 r. rząd wprowadzi miesięczną „dopłatę nauczycielską” do pensji w wysokości 1000 hrywien „od ręki”. A żeby jakoś załagodzić niedogodności związane z taką „hojnością”, premier obiecał: „Od 1 września 2025 r. zwiększymy tę wypłatę do 2000 hrywien «w rękach» każdego nauczyciela”. Na przykład, mieć dość obietnic.
Możliwe byłoby wykonanie działań arytmetycznych, obliczenie procentowego „wzrostu” wynagrodzeń nauczycieli i porównanie go ze skokiem wynagrodzeń urzędników. Nie zapominajmy jednak, że kraj ten znajduje się w sytuacji odparcia najcięższej agresji zewnętrznej w swojej historii. Liczy się każda złotówka.
Nasuwa się jednak zasadne pytanie: na ile etyczne jest tak zdecydowane podnoszenie pensji urzędników w czasie wojny? Zwłaszcza, że wojna jest daleka od zakończenia, gospodarka jest w kryzysie, a wielu Ukraińców jest na skraju przetrwania, nie mogąc poradzić sobie z rosnącymi cenami żywności i usług. W takich warunkach wyraźnie nieadekwatny wzrost wynagrodzeń urzędników służby cywilnej może być postrzegany jako niesprawiedliwość społeczna. Co więcej, jest to jak kpina z ludzi.
Jeśli spojrzeć na to pod tym kątem, sytuacja wykracza daleko poza przyzwoitość. Przejdźmy przez działy. Dla przykładu, według Ministerstwa Finansów, pracownicy Komitetu Antymonopolowego otrzymują średnio 118,7 tys. hrywien. Komitet zatrudnia ponad 260 osób. Pensja kadry zarządzającej jest jedną z najwyższych – 215 tys. hrywien miesięcznie. I co, przepraszam, cud? Co robią stewardzi tego departamentu, aby wygrać, aby byli „nakarmieni” lepiej niż żołnierze na linii frontu?
Albo tutaj jest Ministerstwo Sprawiedliwości, to samo, które niedawno pozwoliło na włamanie się do rejestrów państwowych. Tam urzędnicy otrzymują średnio 100,5 tys. hrywien. W oddziale jest ich 997. W niektórych zamożniejszych gospodarczo krajach nie ma o wiele więcej osób pracujących w całym rządzie. Ten przykład dobitnie pokazuje, że aparat państwowy w Ukrainie jest niesłychanie rozdęty. W czasie wojny jest to równoznaczne z sabotażem.
Ale oczywiście koroną płacowego absurdu jest Centralna Komisja Wyborcza Ukrainy, której ilość pracy gwałtownie spadła w czasie stanu wojennego. Prawie dwuiście i pół setki jej pracowników otrzymuje średnio 97,2 tys. hrywien. A 18 wyższych urzędników departamentu ma średnio 310 tys. hrywien miesięcznie. Czy ktoś jeszcze nie rozumie, że jest to zupełnie nierozsądne marnotrawstwo pieniędzy budżetowych w czasie wojny, kiedy wybory są niemożliwe? Powiedziałbym nawet, że jest nie tylko nierozsądna, ale także wyzywająco pozbawiona szacunku dla ukraińskiego społeczeństwa.
Tu przychodzi mi na myśl słynne powiedzenie „Żelaznej Damy” Margaret Thatcher, że nie ma pieniędzy z budżetu, są tylko pieniądze podatników. Problem w tym, że Ukraina przetrwa teraz nie tylko kosztem pracy swoich obywateli, ale przede wszystkim dzięki pomocy zagranicznej. Dobrze, że cywilizowany świat nie odwrócił się od Ukrainy w trudnym czasie wojny. Złą rzeczą jest to, że otrzymując miliard za miliardem od zachodnich partnerów, ukraińska elita rządząca najwyraźniej wyobrażała sobie siebie jako geniusza gospodarczego i pozwala na rozwiązłe podejście zarówno do własnych, jak i cudzych pieniędzy.
Nie myślcie, że informacje o dziwnych dla wojny w Ukrainie zjawiskach, w tym bachanaliach biurokratycznych i płacowych, nie docierają do oczu, uszu i uczuć obywateli państw zachodnich. To nie przypadek, że na przykład słynny miliarder Elon Musk niedawno skrytykował militarnie nową amerykańską partięJednocześnie nazywając prezydenta Zełenskiego „mistrzem-rabusiem”. „Mistrz wszech czasów. Zełenski popełnił jeden z największych napadów na pieniądze (Stanów Zjednoczonych – red.) wszech czasów” – napisał Musk na Twitterze Media społecznościowe X. Oczywiście bierzemy pod uwagę ekscentryczność najbogatszego człowieka na świecie i bezkrytyczny charakter jego postrzegania kremlowskiej propagandy. Ale w tym przypadku uwaga nie powinna skupiać się na tym. Ostatecznie nie sądzę, żeby Amerykanin miał na myśli jakieś konkretne fakty dotyczące sprzeniewierzenia funduszy osobiście przez Władimira Aleksandrowicza. Najprawdopodobniej była to emocjonalna reakcja Muska na informację o niezbyt rozsądnym wydatkowaniu przez ukraińskie władze międzynarodowej pomocy finansowej. I nie chodzi tu oczywiście tylko o pensje – niewielu wysokich rangą urzędników Ukrainy żyje z jednej oficjalnej pensji.
Wydaje się, że Musk, który nie jest zbyt powściągliwy w swoich wypowiedziach, w tym przypadku wbrew swojej woli, odegrał rolę „papierka lakmusowego”. Stopniowo opinia publiczna w wielu krajach zachodnich zaczyna się ochładzać w kwestii pomocy dla Ukrainy. Jak na razie nie jest to tak uderzające. Jak na razie wszystko wygląda całkiem znośnie. Ale na razie nie widać końca wojny. Według byłego dowódcy Połączonych Sił Sił Zbrojnych Ukrainy Serhija Najewa, cytowanego przez Monako Batalion T-kanał, Rosja Putina ma wystarczające środki, aby kontynuować wojnę w Ukrainie przez 8-10 lat. Nie oznacza to, że wojna musi trwać tak długo. Ale na razie nic nie zwiastuje szybkiego pokoju. Dlatego społeczeństwo ukraińskie, a przede wszystkim władze ukraińskie muszą zrobić wszystko, co możliwe, aby podatnicy państw zachodnich nie zmęczyli się udzielaniem pomocy Ukrainie. W końcu każdy ma dość własnych zmartwień.
Wydaje się jednak, że ukraińskie władze nie przejmują się opinią publiczną w krajach zachodnich, inaczej nie wydałyby w tak dżentelmeński sposób skromnego budżetu państwa. No to niech zadba przynajmniej o opinię publiczną w swoim ojczystym kraju. W tak trudnej sytuacji, gdy Ukraina doświadcza nie tylko agresji zewnętrznej, ale także głębokiego wewnętrznego kryzysu gospodarczego, niezwykle ważne jest utrzymanie jedności społeczeństwa. Wojna jednoczy kraj wokół idei zwycięstwa, ale nierówności społeczne, które stają się coraz bardziej widoczne na tle znacznych różnic w dochodach, mogą poważnie podważyć tę wewnętrzną jedność. Już teraz podkopuje, co wyraża się np. w dziesiątkach tysięcy prób uniknięcia mobilizacji do obrony ojczyzny, na setki sposobów zawyżania cen zakupu tego, czego potrzebują jednostki Sił Zbrojnych Ukrainy. Nie wspominając już o banalnych kradzieżach podczas różnych prac remontowo-budowlanych na tyłach.
A kiedy urzędnicy, zwłaszcza ci, których funkcje są ograniczone z powodu stanu wojennego, otrzymują pensje wielokrotnie wyższe niż rodacy, którzy na co dzień zmagają się z trudnościami wojny, rodzi to poczucie niesprawiedliwości i wyobcowania. W takich warunkach zdolność obywateli do odczuwania przynależności do wspólnej idei narodowej – idei zwycięstwa nad znienawidzonym wrogiem zewnętrznym – ulega sztucznej erozji.
Niech mi wybaczą ukraińscy patrioci, ale czasami wydaje mi się, że obecna elita rządząca Ukrainą, swoimi ewidentnie wątpliwymi decyzjami, czasami celowo wbija klin między różne segmenty społeczeństwa, a także między władzę a naród. Pewnie nadal się mylę, ale w takich momentach mam ochotę krzyknąć w kierunku Kancelarii Prezydenta i Gabinetu Ministrów Ukrainy: „Co robicie, panowie? W końcu grasz na rękę agresorowi! Opamiętaj się, zanim będzie za późno!”