Głównym światowym wydarzeniem ostatniego tygodnia był upadek reżimu Assada, który dziesięć dni wcześniej był uważany za niemal wieczny. To się często zdarza – dyktator przemawia dziś z gmachu parlamentu, a cztery dni później leży zastrzelony gdzieś na prowincji. Wydaje się, że Baszar al-Asad w tej sytuacji całkiem dobrze zakończył swoją tyranię. Ale teraz nie będziemy o tym rozmawiać, ponieważ po 2016 roku nie różnił się zbytnio od „DRL” i „ŁRL” stworzonych kilka lat wcześniej. W rzeczywistości, jak pokazała ofensywa rebeliantów, bez wsparcia i ochrony wojsk rosyjskich reżim syryjskiego dyktatora okazał się bezwartościowy.
Dlatego porozmawiamy teraz o głównym przegranym ostatniego tygodnia w Syrii – Władimirze Putinie, który naszym zdaniem poniósł jednocześnie trzy poważne porażki między Aleppo a Damaszkiem. Zacznijmy od nie najbardziej oczywistego, ale nie mniej ważnego. Po tym, jak Kreml zdecydował się wesprzeć Baszara al-Asada, po tym jak rosyjskie samoloty zbombardowały Aleppo i zakończyły wojnę domową na mniej więcej akceptowalnych dla swojego syryjskiego sługusa warunkach, Rosja faktycznie wzięła na siebie odpowiedzialność za stan syryjskiej armii prorządowej. Przynajmniej Ministerstwo Obrony Federacji Rosyjskiej regularnie obnosiło się z różnymi wspólnymi ćwiczeniami wojskowymi, procesem szkolenia i szkolenia żołnierzy Asada, demonstrując w każdy możliwy sposób, że „nasza broń pancerna jest mocna, a nasze czołgi są szybkie”.
I dosłownie kilkanaście ostatnich dni pokazało, że wszystkie te wysiłki, które tak aktywnie wspierała strona rosyjska, okazały się prawdziwymi potiomkinowskimi wioskami. Fikcja. Imitacja. Bańka mydlana, która pękała przy najmniejszym dotknięciu. Armia syryjska praktycznie nie stawiała oporu oddziałom rebeliantów, demonstrując swoją całkowitą niezdolność. Nawiasem mówiąc, wojska rosyjskie, które pozostały na terytorium Syrii również – choć to od nich, od ich lotnictwa, oczekiwano ważnych, jeśli nie kluczowych i zdecydowanych działań. Ale nic z tego nie nastąpiło. Świat zobaczył, że Rosyjskie Siły Zbrojne, zarówno jako obrońca, jak i „starszy brat”, nauczyciel i mentor, są nic nie warte.
Druga awaria jest najbardziej oczywista i zrozumiała dla wszystkich. Jest to geopolityczna klęska Rosji i dotyczy ona nie tylko regionu, w którym do niej doszło, Bliskiego Wschodu, ale całej sytuacji globalnej. Właśnie jako wyjście, a raczej ucieczka Stanów Zjednoczonych Ameryki z Afganistanu przerodziła się w problemy dla Stanów Zjednoczonych nie w Azji Środkowej, ale na całym świecie. Nie bez powodu uważa się, że jednym z powodów, które popchnęły Kreml do rozpoczęcia wojny na pełną skalę w Ukrainie, był właśnie afgański przypadek Białego Domu – mówią, że Stany Zjednoczone są słabe, oddają „swoje”, więc nie staną zbytnio w obronie Ukrainy.
Teraz sytuacja jest odwrotna. Rosja już pokazała swoją słabość, jeśli nie słabość. Ponadto Stany Zjednoczone świadomie opuściły Afganistan (choć był to błąd geopolityczny, ale władze amerykańskie popełniły ten błąd na własną rękę), a Federacja Rosyjska jest de facto wypędzana z Syrii. A ona, która na początku 2022 roku uważała się za niemal drugie centrum dwubiegunowego świata, nie mogła nic na to poradzić. Ja tego nie chciałem – co w rzeczywistości jest jeszcze gorsze dla reputacji samej Rosji. Wszakże wielkie mocarstwa, jak wiadomo, „walczą po całej kuli ziemskiej”, czyli mają, a przynajmniej powinny mieć własne interesy w różnych regionach świata. A Morze Śródziemne, Bliski Wschód jest jednym z regionów odwiecznych konfliktów, w których najważniejsi gracze geopolityczni po prostu muszą być reprezentowani.
A Rosja zrobiła to w ciągu ostatniej dekady. Ratowanie reżimu Asada, stworzenie baz wojskowych na wybrzeżu syryjskim było poważnym sukcesem reżimu Putina. Nawet symboliczne – jeśli pamiętamy, że zarówno rosyjscy cesarze, jak i sowieccy sekretarze generalni starali się zdobyć swoje punkty oparcia na Morzu Śródziemnym – i tylko on, Władimir Putin, to robił. A teraz ta idea-fix, to odwieczne marzenie rosyjskich imperialistów (bez względu na to, pod jakimi flagami maszerują) rozpadło się jak domek z kart. A Kreml nic w tej sytuacji nie zrobił. Azyl polityczny Asada w Moskwie stał się absurdalnym maksimum. Wszyscy byli już zjednoczeni przez to subimperium zła – gruzińscy rebelianci z lat 90., pierwszy prezydent Kirgistanu Askar Akajew, i nasz Wiktor Janukowycz, a także możemy przypomnieć sobie innego azjatyckiego marionetkowego dyktatora Babraka Karmala, który został pozbawiony wszelkiej władzy w Afganistanie i zesłany na emigrację do Moskwy, gdzie zmarł w czasach postsowieckich. (A ostatni komunistyczny przywódca Niemiec Wschodnich, Erich Honnecker, który był blisko związany z kadetem Putinem, nie został w Moskwie tylko dlatego, że miał rodzinę w Chile – w przeciwnym razie dotrzymywałby towarzystwa Karmalowi). Teraz były syryjski dyktator dołączy do tej firmy chmielowej. Swego rodzaju klub, którym w utrzymaniu władzy nie pomogła nawet Rosja – mimo wszystkich swoich geostrategicznych manier.
Mamy więc do czynienia z dwiema porażkami – militarną i polityczną. Jaki jest trzeci? A trzecia to ukraińska porażka. Co Ukraina ma z tym wspólnego, po której stronie naszej wojny z syryjskim konfliktem domowym, w którym Rosja była tylko jedną ze stron? Do tego, że w Syrii Putin i spółka, wbrew swojej woli, pokazali, że mogą stracić to, co uważają za swoje. Mogą na zawsze zrezygnować z tego, co otrzymali (zabrali). I nie chodzi tylko o stratę Chersonia, na którego ulicach latem 2022 roku wisiały plakaty „Rosja jest tu na zawsze”, ale o wiele więcej. Jest to utrata wszystkiego, co zostało zdobyte w wyniku działań przestępczych.
Oczywiście, zainteresowania Rosji i jej zaangażowanie w temat ukraiński są znacznie większe, głębsze niż w Syrii – choć też wydawało się, że „Rosja jest tu na zawsze”, Kreml organizował koncerty, sprowadzał ekspertów od „Co?Gdzie?Kiedy?”, słowem, ustatkowała się jak u siebie. Ale presja na agresora też może być różna. Do wyparcia Rosji z Syrii wystarczyło kilkadziesiąt oddziałów rebeliantów (nawet jeśli stały za Turcją, Turcją i Stanami Zjednoczonymi). A zmuszenie Rosji do porzucenia Ukrainy wymaga znacznie większego wysiłku, to oczywiste. Ale przypadek syryjski pokazał, że jeśli wysiłek będzie odpowiadał celowi, Rosja odda swoich, nigdzie się nie ruszy.
Dlatego to właśnie przez pryzmat przyszłej klęski Rosji w Ukrainie – której kontury mogą zacząć być widoczne po zaprzysiężeniu Donalda Trumpa – należy rozpatrywać upadek reżimu Baszara al-Asada. Dając „swoje” w jednym miejscu, już wszystkim demonstrujesz swoją słabość. Upewnij się więc, że będziesz musiał poddać się czemuś innemu. Nawet jeśli to „posiadanie” dla was jest trzysta razy święte, a nawet zapisane w Konstytucji. Nawiasem mówiąc, wszystkie republiki związkowe były również wpisane do konstytucji ZSRR – a gdzie jest teraz konstytucja? A tradycje przepisywania praw, zwłaszcza tych podstawowych, są w Rosji tak rozwinięte…