„Powinien przygotować się do porozumienia” – powiedział Trump z przekonaniem, odnosząc się do prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego i traktatu pokojowego z Rosją. Oświadczenie to padło na pierwszej konferencji prasowej amerykańskiego prezydenta-elekta po jego zwycięstwie w wyborach 5 listopada. A miało to miejsce w Villa Mar-a-Lago w Palm Beach. Mieszkanie Trumpa na Florydzie stało się tymczasowo „drugim Białym Domem”, który, można śmiało twierdzić, zyskał na wadze większą niż pierwszy, ten w Waszyngtonie. O tym, jak kiedyś rezydencja papieża w Awinionie stała się na jakiś czas ważniejsza niż Watykan.
Dziennikarze z całego świata przybyli więc do Mar-a-Lago, aby usłyszeć o planach właściciela domu, aby „uczynić Amerykę znowu wielką”. I on powiedział, że planuje zacząć od Ukrainy. Oznacza to, że dąży do zdobycia sławy jako prezydent rozjemca, a jednocześnie prawdopodobnie Pokojowej Nagrody Nobla.
Jak zatem wyglądają plany Ukrainy wobec wkrótce najbardziej wpływowej osoby na świecie? Trump wciąż jest przekonany, że mu się uda, jeśli nie marchewką, to batem przy stole negocjacyjnym między Zełenskim a Putinem. Wybrany prezydent stracił już jednak w tej sprawie pewne złudzenia, w szczególności, że uda się to zrobić w ciągu 24 godzin i że warto „po prostu przestać strzelać”. Co więcej, w końcu zdał sobie sprawę, że zakończenie wojny rosyjsko-ukraińskiej będzie „jeszcze trudniejsze niż konflikt na Bliskim Wschodzie”. A ten ostatni w swojej obecnej fazie trwa już prawie osiem dekad i nie ma zamiaru się zatrzymywać. Jak więc Trump, dokonując takich porównań, wyobraża sobie pojednanie w konflikcie rosyjsko-ukraińskim?
„Na większości terenów nie ma tam ani jednego budynku. Ludzie nie mają dokąd wracać. Są tam tylko ruiny. To obrzydliwe. Ludzie są zabijani w ilościach, których nikt nigdy nie widział. Wiesz, są tam bardzo płaskie pola. A jedyną rzeczą, która zatrzymuje kulę, jest ciało, ludzkie ciało. A liczba żołnierzy zabitych po obu stronach jest astronomiczna. Nigdy czegoś takiego nie widziałem” – tak apokaliptyczne obrazy malował Donald Trump dziennikarzom z ukraińskich pól bitewnych.
Mimo to właściciel Mar-a-Lago optymistycznie zapewniał, że zakończy wojnę. „Próbujemy zatrzymać wojnę, tę straszną, straszną wojnę, która toczy się w Ukrainie, między Rosją a Ukrainą. Poczyniliśmy niewielkie postępy, ale to jest trudna sytuacja” – przekonywał.
Ogólnie rzecz biorąc, rozmowy o prawdopodobieństwie zawarcia jeśli nie pokoju, to przynajmniej rozejmu lub przynajmniej zawieszenia broni, nasiliły się ostatnio na światowych platformach dyskusyjnych. Wielu wciąż wierzy w Trumpa jako niezwykle skutecznego menedżera nie tylko w dziedzinie ekonomii i finansów, ale także w operacjach pokojowych. Mimo że w poprzedniej kadencji nie wykazał się żadnymi szczególnymi zdolnościami w tej dziedzinie. Jednak w oczekiwaniu na przyjazd Trumpa rynki rosną, akcje rosną, kurs bitcoina rośnie, a jednocześnie rosną zakłady na pokojowe rozwiązanie konfliktu rosyjsko-ukraińskiego u bukmacherów.
Z jakiej tak zdumiewającej substancji może wyrosnąć nadzieja, że Trump zakończy tę krwawą wojnę? W końcu nie wiemy nawet, co zamierza zrobić. Oznacza to, że w przestrzeni informacyjnej krążą pojedyncze fragmenty „planów Trumpa”. Jednak jak bardzo są one autochtoniczne, a tym bardziej jak bardzo sam Trump planuje się ich przestrzegać, nikt nie może wiedzieć. Nawet on sam. Jakże sprytnie zmieniał swoją retorykę i intencje w ciągu ostatnich sześciu miesięcy.
Ale nadal są pewne fragmenty planów i postaramy się narysować coś, co mniej więcej przykleja się do stosu metodą interpolacji lub ekstrapolacji. Wszystkie warianty „pokoju Trumpa”, artykułowane anonimowo lub otwarcie przez przedstawicieli jego najbliższego otoczenia, charakteryzują się przede wszystkim klauzulą o „zamrożeniu konfliktu na linii styczności”. Kto co podbił przed momentem negocjacji, ten to ma. Tak, trzeba będzie jakoś rozwiązać „kryzys kurski”, jeśli oczywiście naszym chłopakom uda się utrzymać zagraniczny przyczółek do rozpoczęcia negocjacji i wszystko wskazuje na to, że im się uda. W związku z tym możliwe jest przeprowadzenie odpowiedniej wymiany terytoriów. Co więcej, między walczącymi stronami ustanawiana jest strefa zdemilitaryzowana podobna do koreańskiej. Jednak w przeciwieństwie do koreańskiej, będzie ona wypełniona zagranicznymi siłami pokojowymi. Teraz mówimy o tym, że będą to przedstawiciele armii europejskich. Ponadto Kijów wciąż obiecuje, że nie przystąpi do NATO, przynajmniej przez najbliższe 10 (20?) lat. Ale pomoc wojskowa dla Ukrainy się nie kończy. Rosyjskie aktywa na Zachodzie pozostają zamrożone, a wsparcie finansowe dla Ukrainy jest dodatkowo kształtowane z dywidend z nich. Ale jednocześnie strona ukraińska obiecuje, że nie odzyska utraconych terytoriów środkami militarnymi. Z dyplomatycznego punktu widzenia jest to możliwe.
Tak wygląda ogólny obraz zbliżających się rozmów pokojowych. Czy te warunki zadowolą Putina? Raczej nie. Ale niebezpieczeństwo recesji, kryzysu demograficznego itd. działa na jego niekorzyśćKłopoty ze sztuczną inteligencją spowodowane wojną.
Niedawno recenzowałem talk-show z udziałem kilku zagranicznych politologów (byli przedstawiciele Niemiec, Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii) o tym, kiedy wojna rosyjsko-ukraińska ma szansę się skończyć. W dyskusji wypracowano następującą jednomyślną opinię, że wojna zakończy się bez uwzględnienia liczby ofiar, wydanych zasobów, zniszczonych miast, a tym bardziej spowodowanej katastrofą ekologiczną, ale dopiero wtedy, gdy oba walczące społeczeństwa zrozumieją, że nie będzie już możliwe uzyskanie jakichkolwiek korzyści środkami militarnymi. Że działania wojenne, bez względu na to, jak będą postępować, mogą tylko pogorszyć sytuację zarówno w krajach, jak i społeczeństwach.
Cóż, opinia, jak mówią dyplomaci w takich przypadkach, jest interesująca. Ale czy ma to coś wspólnego z realiami wojny rosyjsko-ukraińskiej? Nie za dużo. Bo właśnie ten wyjątkowy przypadek sprawia, że szansa na ograniczenie lub kontynuowanie działań wojennych zależy od jednego czynnika – od procesów biologicznych zachodzących w głowie rosyjskiego dyktatora Władimira Putina. Opinia publiczna w Rosji od dawna nie ma najmniejszego znaczenia. A poza tym prawie niemożliwe jest jej zbadanie, zarówno ze względu na stronniczość instytucji socjologicznych, jak i ze względu na strach respondentów przed wyrzuceniem z siebie czegoś złego, a tym samym dostaniem się do sklepu mięsnego.
Wojna przeciwko Ukrainie, która rozpoczęła się w 2014 roku, nie była więc w żadnym wypadku „wojną Putina”. Wynikało to z uogólnionego dążenia całego społeczeństwa rosyjskiego do imperialnej wielkości. Jeśli weźmiemy na przykład aneksję Krymu, to została ona przyjęta z zadowoleniem przez ponad 90 procent Rosjan, był ten słynny „konsensus krymski”. Putin ostatecznie uznał, że otrzymał od społeczeństwa carte blanche na wszelkie agresywne działania zarówno w kraju, jak i za granicą.
To znaczy w pełni zgadzam się ze stwierdzeniem, że gdyby nie było dyktatury Putina, to najprawdopodobniej nie byłoby wojny. Ale nie zapominajmy, kto pozwolił tej dyktaturze, kto z radosnymi okrzykami głosował na Putina, kto był gotów „wszyscy w sartierze”, kto tak się cieszył, że Putin „wstał z kolan”? Ci sami Rosjanie. Bardzo łatwo przyswoił sobie całą tę propagandową truciznę o „podludziach” Ukraińców, o „katastrofie geopolitycznej XX wieku”, o cesarstwie, a w końcu o potrzebie zemsty i restauracji.
Tak więc dziś w społeczeństwie rosyjskim coraz powszechniejsze stają się wątpliwości, że coś się dzieje nie tak z tym imperializmem, że przywódca i sternik gdzieś źle prowadzi. Dlaczego tak się stało? Tak, bo Putin naprawdę okazał się … bom, jak słusznie nazwał go prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski, komentując niewiarygodnie dziką wypowiedź kremlowskiego odpowiednika o pojedynku rakietowym nad Kijowem. Ale kremlowskie szumowiny nie dbają teraz o to, czy społeczeństwo aprobuje jego działania, czy nie. w Ukrainie prawie niemożliwe jest sprzedanie społeczeństwu idei, której ono nie aprobuje. W putinowskiej Rosji to proste.
Trudno więc nawet wyobrazić sobie, jaki argument Trump jest w stanie wyciągnąć, by przekonać Putina.