W połowie października prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski zmusił międzynarodowych ekspertów (zarówno ukraińskich, jak i zagranicznych) do gorączkowej dyskusji na temat nuklearnego statusu Ukrainy. Czy były ku temu jakieś realne powody? Trudno powiedzieć, po prostu ukraiński przywódca wspomniał o broni jądrowej mimochodem. Czy zrobił to celowo, mając pewien pomysł? Może. Albo mógł po prostu wypalić bez zastanowienia – nasz prezydent ma taką wadę.
Przypomnijmy, co dokładnie powiedział Wołodymyr Zełenski podczas konferencji prasowej w Brukseli, dotykając tematu Memorandum Budapeszteńskiego: „Mówimy o tym, że gdyby Ukraina nie zrezygnowała z broni jądrowej, to byłby parasol ochronny. A może powinniśmy zawrzeć jakiś sojusz… Wybieramy NATO. Nie broń jądrowa, wybieramy NATO”.
Minęło 30 lat od podpisania tego niesławnego Memorandum Budapeszteńskiego. Problem ten, choć nieco niezdarnie sformułowany przez Zełenskiego, nie zniknął, a raczej się pogłębił.
W tym kontekście przypomniała mi się moja pierwsza podróż do „świata kapitalistycznego”. Było to w lutym 1994 roku. W tym czasie byłem jeszcze studentem Wydziału Dziennikarstwa i miałem szczęśliwą okazję odwiedzić Leuven w Belgii jako członek delegacji „Bractwa Studenckiego”. To wspaniały kampus uniwersytecki w pobliżu Brukseli. Zostaliśmy tam zaproszeni przez działaczy organizacji studenckiej Katolickiego Uniwersytetu w Leuven. Wśród zorganizowanych dla nas wydarzeń znalazł się panel dyskusyjny, na którym my, ukraińscy studenci, byliśmy głównymi dyskutantami. I nie tylko Spudowie i lokalna diaspora ukraińska przyszli nas posłuchać, ale także profesorowie uniwersyteccy, którzy byli zainteresowani usłyszeniem informacji z pierwszej ręki o stosunkowo nowym, wciąż nieznanym kraju.
Warto zauważyć, że wówczas zainteresowanie świata Ukrainą po raz kolejny wzrosło. Było to spowodowane naszą bronią jądrową, z której zgodziliśmy się zrezygnować dobrowolnie i w gruncie rzeczy głupio. Tak więc w tym czasie niesławne Memorandum Budapeszteńskie nie zostało jeszcze podpisane. Ale kwestia ta została już zasadniczo rozwiązana między Leonidem Krawczukiem, Borysem Jelcynem i Billem Clintonem. Ponadto podpisano już haniebne porozumienia z Massandrą, a w nich, oprócz absolutnie niesprawiedliwego podziału Floty Czarnomorskiej, znalazła się również klauzula o „utylizacji głowic jądrowych strategicznych sił jądrowych stacjonujących w Ukrainie”. Oznacza to, że w czasie wspomnianej wyżej debaty w Leuven utrata przez Ukrainę broni jądrowej i statusu nuklearnego była, że tak powiem, faktem medycznym.
W tym czasie z dużym entuzjazmem przyjmowano doniesienia o dobrowolnej odmowie przez Ukraińców dostępu do broni jądrowej w świecie zachodnim. I jest to zrozumiałe: jakieś mroczne, nowe państwo, skłonne do nacjonalizmu (ponieważ pragnienie suwerenności narodowej jest niczym innym jak formą nacjonalizmu), porzuca taki czynnik globalnego zagrożenia, jakim jest broń jądrowa. I zarówno strategiczne, jak i taktyczne, a ponadto – od bombowców zdolnych do przenoszenia takiej broni.
Nic więc dziwnego, że w tym panelu dyskusyjnym padło nam pytanie „retoryczne”: czy podobnie jak cały świat zachodni jesteśmy zadowoleni z decyzji naszego rządu o rezygnacji z broni atomowej? Jakże wielkie było zaskoczenie i rozczarowanie publiczności, gdy odpowiedzieliśmy przecząco. Ja, jako najstarszy przedstawiciel delegacji, starałem się wytłumaczyć oszołomionym Belgom, że – jak mówią – generalnie nadal jesteśmy przeciwko broni jądrowej i za rozbrojeniem nuklearnym na całym świecie, ale… Tracimy jednak dość silny środek odstraszający w obliczu agresywnych zamiarów Rosji, która właśnie odebrała nam większość Floty Czarnomorskiej i bazę w Sewastopolu.
Później, w zaimprowizowanym bufecie po debacie, podszedł do mnie student z Leuven i z gorzkim uśmiechem na twarzy albo pytał mnie, albo robił mi wyrzuty: „Jak to się stało, że tak się cieszyliśmy, że zrezygnowałeś z broni nuklearnej, a mówisz to tutaj”. Starałem się mu opisać przede wszystkim sytuację bezpieczeństwa Ukrainy, jej niepewność wobec rosyjskiej agresji. Podał przykłady takiej agresji w Gruzji, Mołdawii, prowokacji przeciwko państwom bałtyckim. Przypomniały mu się słowa jednego z najpopularniejszych wówczas rosyjskich polityków, Władimira Żyrinowskiego, który groził Ukrainie wojną i okupacją. — Nie, to nic poważnego, kim jest ten Żyrinowski? Polityczny margines. Nie ma wpływu na politykę Kremla” – sprzeciwił mi się mój odpowiednik, który okazał się studentem nauk politycznych i bardzo interesował się sprawami Europy Wschodniej.
Tak więc Zachód był wówczas przekonany, że Rosja jest mocno na drodze demokracji i współpracy ze światem cywilizowanym. Że sytuacja tam jest całkowicie kontrolowana przez prezydenta Borysa Jelcyna – demokratę, choć niedoskonałego, nie pozbawionego dziwactw i złych nawyków. Ale wciąż jest swoją własną osobą.
W tym kontekście mimowolnie przywołuje się słowa Gerharda Schrödera. Kiedy spotkał się z prezydentem Rosji Władimirem Putinem po raz pierwszy jako kanclerz Niemiec, nazwał go „krystalicznie czystym demokratą”. Chodzi mi o to, że kiedy zachodni politycy nazywają kogoś w Rosji „demokratą”, wówczas należy to traktować z pewną dozą sceptycyzmu. Nawet całkiem spory udział.
Tak więc w lutym 1994 r. prawie nikt na Zachodzie nie postrzegał Rosji jako zagrożenia. Euforia spokoju, która rozpoczęła się wraz z upadkiem muru berlińskiego, jeszcze nie minęła. Oczywiście istniały podejrzenia, że wojny w Naddniestrzu, Abchazji, Osetii Południowej itd. toczyły się na rozkaz Kremla za pośrednictwem różnych „pełnomocników”. Ale przez wzgląd na ogólnie dobrą ideę pokoju na całym świecie, takie drobiazgi mogą być lekceważone. Nawet do ostrzelania rosyjskiego parlamentu przez czołgi jesienią 1993 r. i zmiany konstytucji Federacji Rosyjskiej.
Żałuję, że ja sam, podobnie jak zdecydowana większość Ukraińców, 30 lat temu nie miałem pojęcia o sytuacji, w której Rosja zmieni się na tyle, że pójdzie na otwartą wojnę przeciwko Ukrainie. Różne ukryte zakłócenia – w pełni sobie wyobraziłem. Jak na przykład aktywna rosyjska pomoc dla Leonida Kuczmy podczas kampanii wyborczej w tym samym 1994 roku. Był wtedy jednoznacznie uważany za kandydata prorosyjskiego, więc dlaczego nie pomóc. I to właśnie Kuczma położył ostateczny kres zniesieniu nuklearnego statusu Ukrainy, podpisując niesławne Memorandum Budapeszteńskie.
Chociaż, przyznaję szczerze, nawet ja, aktywny krytyk memorandum, miałem nadzieję, że porozumienia w Budapeszcie, mimo ich absolutnej formalności i warunkowości, zostaną jednak zrealizowane. Była nadzieja na „wszechmocną Amerykę”, która w takim przypadku nie pozwoli nam się obrazić i postawi na swoim miejscu bezczelną Rosję. Tak, jasne jest, że samo memorandum było fikcją prawną, nie miało najmniejszej mocy prawnej, w żaden sposób nie chroniło Ukrainy, nie zmuszało państw sygnatariuszy do pospieszenia nam z pomocą w przypadku agresji zewnętrznej. Dokument został jednak podpisany w procesie przekazania przez Ukrainę całego arsenału nuklearnego, a nawet zrzeczenia się statusu nuklearnego. Na podstawie tej okoliczności, na przykład, doszedłem do następującego wniosku. Ukraina stała się pierwszym państwem, które dobrowolnie zrezygnowało z posiadanej broni jądrowej. Członkowie klubu nuklearnego są bardzo uzależnieni od tego, aby jak najmniej krajów posiadało broń jądrową. Dlatego zrobią wszystko, aby przekonać resztę świata: w żadnym wypadku nie twórzcie broni atomowej, ale jeśli już ją stworzyliście, możecie ją bezpiecznie przekazać nam, pod naszymi żelaznymi gwarancjami bezpieczeństwa. To nie sprawi, że będziecie mniej chronieni, wręcz przeciwnie, teraz będziemy działać jako gwarantzy waszego bezpieczeństwa, a w przypadku ataku na was będziemy was chronić wszystkimi naszymi siłami i środkami.
Dlatego nawet jeśli pewnego dnia Rosja spróbuje złamać dane słowo i pójdzie na wojnę przeciwko nam, Stany Zjednoczone dołożą wszelkich starań, aż do bezpośredniej konfrontacji wojskowej, aby nas chronić. Bo jeśli Stany Zjednoczone (a najlepiej w sojuszu z Francją i Wielką Brytanią) nie staną się górą w naszej obronie, to nikt w przyszłości nie będzie chciał ponownie zrezygnować z arsenału nuklearnego. Wręcz przeciwnie, uzna, że warto ją rozbudowywać. Oznacza to, że cała światowa polityka nierozprzestrzeniania broni jądrowej, mająca na celu niedopuszczenie do uzyskania statusu nuklearnego przez państwa, które nie posiadały go przed 1967 rokiem, leci pod kocim ogonem.
Moje nadzieje te szybko rozwiała tzw. „rosyjska wiosna” z 2014 roku. A Rosja po inwazji na pełną skalę zrobiła kontrolny strzał w głowę nadziei, szantażując Ukrainę i cały świat swoją bronią jądrową. W szczególności z bronią, którą dobrowolnie jej przekazaliśmy 30 lat temu.