Jednym z głównych wydarzeń polityki zagranicznej na froncie dyplomatycznym wojny rosyjsko-ukraińskiej była rozmowa telefoniczna kanclerza Niemiec Olafa Scholza z prezydentem Rosji Władimirem Putinem. Apel ten miał rzekomo mieć na celu poinformowanie kremlowskiego dyktatora, że wszystkie jego nadzieje na koniec zachodniego – przede wszystkim europejskiego – wsparcia dla Ukrainy są płonne.
„Przede wszystkim”, ponieważ, jak się później okazało, za tym apelem stał również premier Kanady Justin Trudeau. A media twierdziły, że sam Joe Biden miał pobłogosławić rozmowy telefoniczne Scholza z Putinem. Otóż widzieliśmy już, jak agresor zareagował na przekaz Scholza – potężnym (dawno czegoś takiego nie było) atakiem rakietowym i dronowym na terytorium Ukrainy. Po raz kolejny stajemy przed problemem możliwego blackoutu – choć oczywiście Rosjanie nie odważą się uderzyć w instalacje wytwórcze, bo o tej porze roku są to głównie elektrownie jądrowe. Jednak oprócz wytwarzania, energia elektryczna musi być nadal transportowana do odbiorców końcowych. I tu pojawiają się problemy (dla nas) i szanse (dla okupantów).
Dlaczego Scholz zadzwonił do Putina – i dlaczego wielu Ukraińców spodziewało się po tej rozmowie poważnych konsekwencji? Zaryzykowałbym stwierdzenie, że wynika to przede wszystkim z faktu, że Ukraińcy czytają na portalach społecznościowych nie książki, ale różnych szarlatanów i „ekspertów” (różnica między tymi dwiema kategoriami szybko zbliża się do zera). I musisz czytać książki. Nawet jeśli są one napisane w języku kraju agresora.
W 2015 roku rosyjski dziennikarz Michaił Zygar opublikował książkę o znamiennym tytule „Wszyscy ludzie Kremla. Krótka historia nowożytnej Rosji”. Zachodnie media w większości krytykowały tę publikację, przede wszystkim za brak źródeł, do których autor odwołuje się w pewnych sytuacjach. Z kolei rosyjscy recenzenci – zwłaszcza Borys Akunin czy Swietłana Aleksijewicz, hipotetyczna Białorusinka, laureatka Nagrody Nobla w dziedzinie literatury – ocenili „Wszyscy ludzie Kremla” dość wysoko, nazywając ją być może najpoważniejszym i najbardziej pouczającym opracowaniem z czasów Putina przed wojną.
Oczywiście, można długo dyskutować o realizmie wszystkiego co tam opisane. Ale przynajmniej warto posłuchać osoby, która znała temat, o którym pisze, od środka. I to właśnie można przeczytać w książce Zygara. Ta historia dotyczy George’a W. Busha i jego świty, a w szczególności sekretarz stanu USA Condoleezzy Rice. Condoleezza Rice została zmuszona do upokarzającego czekania w moskiewskim hotelu, a następnie przywieziona wraz z innym amerykańskim urzędnikiem nie do rosyjskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, ale do jakiegoś nowoczesnego „zamku” na legendarnej Rublowce, gdzie kremlowskie bonzy siedziały przy stołach z winem i jedzeniem. A ówczesny sekretarz Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej Siergiej Iwanow bezczelnie zwrócił się do Rice po imieniu – Condi, mówiąc: „Usiądź, napij się z nami”.
Dlaczego kremlowskie otoczenie Putina pozwoliło sobie na taką postawę wobec przedstawicieli najpotężniejszego państwa świata? Powodem było, że Bush kończył swoją drugą kadencję prezydencką – był tzw. „lame duck”. W takiej sytuacji nie mają już takiego autorytetu i wpływów, jak wtedy, gdy są u szczytu swojej władzy. Ponadto Putin traktował Busha juniora w 2001 roku, jak pisze Zygar, jako „wojskowego cesarza świata”. I już w 2006 roku, przed wyborami do Kongresu – a zwłaszcza po nich, w których Republikanie ponieśli dotkliwą porażkę – otwarcie kpił ze swojego dawnego idola. Nawiasem mówiąc, to właśnie po tym w lutym 2007 r. ukazało się słynne przemówienie monachijskie Putina – faktyczne wypowiedzenie wojny przez Zachód, wojny, którą świat zobaczył najpierw w Gruzji, a potem w Ukrainie.
Podobnie było w 2000 r., kiedy na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ Putin niespodziewanie ostro odpowiedział Clinton, która za kilka miesięcy miała przejść na polityczną emeryturę. Te przykłady pokazują, że Putin szanuje, a przynajmniej traktuje jak równych sobie tych polityków, którzy uosabiają siłę, moc i pełnię władzy. A co widzimy w historii z Scholzem i nie tylko z nim?
Sam kanclerz Niemiec – co jest oczywiste dla wszystkich – w lutym po przedterminowych wyborach przejdzie na emeryturę. Przedstawiciele Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej, która pewnie prowadzi we wszystkich sondażach, już oświadczyli, że nie są przeciwni przyszłej „wielkiej koalicji” z socjaldemokratami, ale jeśli nie ma w niej ani jednej osoby. Olaf Scholz. Jest więc całkiem oczywiste, że obecna kanclerz nie ma przed sobą politycznej przyszłości.
Premier Kanady Justin Trudeau pozostanie na stanowisku do października przyszłego roku. Ale już teraz jest jasne, że jego Partia Liberalna przegrywa wybory z konserwatystami. Co więcej, z sondaży wynika, że dystans liberałów do Konserwatywnej Partii Kanady jest większy niż do trzeciej siły politycznej w kraju – Nowych Demokratów, centrolewica, która obecnie w ogóle nie jest reprezentowana w Senacie, a w Izbie Gmin (niższej izbie kanadyjskiego rządu federalnego) ma 25 mandatów na 338 miejsc ogółem.
Z Bidenem wszystko jest jasne. On sam od dawna jest „kulawą kaczką”, w każdym znaczeniu tego słowa, a Partia Demokratyczna katastrofalnie przegrała listopadowe wybory, oddając pełnię władzy Republikanom i osobiście Donaldowi Trumpowi. Pytanie więc: o czym Putin będzie mówił, o czym będzie negocjował, co obieca emerytom politycznym bez pięciu minut? Jutrem kolektywnego Zachodu jest prawicowa władza w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie i Niemczech (we Włoszech prawica jest już u władzy, w Hiszpanii do wyborów pozostały jeszcze prawie trzy lata, ale nawet tam od ponad roku prowadzi centroprawica z Partii Ludowej). To właśnie z tym kolektywnym Zachodem, który już doszedł do władzy lub ma dojść do władzy, Kreml będzie rozmawiał, jak sądzi, na równej stopie.
Dlaczego więc Scholz zadzwonił do Putina? Czy nie czyta książek, które wyjaśniają logikę działań Putina? Najprawdopodobniej tak, choć „Wszyscy ludzie Kremla” zostali przetłumaczeni na język niemiecki. Ale jest jeszcze jedna rzecz. Przypomnijmy sobie, jak inny polityk, Recep Tayyip Erdogan, przed własnymi wyborami, gdzie jego szanse po raz pierwszy od wielu lat zostały poważnie podważone przez opozycję, aktywnie odgrywał rolę rozjemcy, deklarując chęć postawienia Rosji i Ukrainy przy stole negocjacyjnym. Wybory już się podziały – a gdzie się podział ten dyplomatyczny entuzjazm Erdogana?
A Scholz ma wyjątkową sytuację. Dzisiejsze Niemcy, z własnym systemem politycznym, rozwinęły się po II wojnie światowej. Pierwsze wybory w demokratycznych, postnazistowskich Niemczech odbyły się w 1949 roku. Od tego czasu aż do chwili obecnej – a odbyły się już dokładnie dwa tuziny wyborów do Bundestagu – dwa pierwsze miejsca w rankingach preferencji niemieckiego społeczeństwa niezmiennie zajmowały dwie partie „ludowe”: Unia Chrześcijańsko-Demokratyczna (jej wyniki tradycyjnie liczone są razem z sojuszniczą Unią Chrześcijańsko-Społeczną, która działa tylko w Bawarii) i Partia Socjaldemokratyczna. Przez długi czas istniała tylko jedna trzecia siła – Wolni Demokraci, później pojawili się Zieloni, zjednoczenie Niemiec dodało nowych graczy, w 1900 roku pojawiła się prorosyjska Alternatywa dla Niemiec… Ale 1-2 miejsca zawsze były dla CDU/CSU i SPD.
A co widzimy w socjologii w obecnym cyklu wyborczym? Już latem 2022 r. niezdecydowana pozycja Esdecs w sytuacji związanej z wojną w Ukrainie (nie tylko w tym, ale czynnik ukraiński odgrywa znacznie większą rolę dla Europy niż dla Stanów Zjednoczonych) doprowadziła do spadku ich na trzecie miejsce – SPD wyprzedzili znacznie bardziej zdeterminowani Zieloni z Annaleną Baerbock na czele. Do nowego roku 2023 Scholz i spółka nieco poprawili sytuację, ale kolejne lato przyniosło kolejnego przeciwnika – Alternatywę dla Niemiec. I tu obraz jest o wiele smutniejszy.
Notowania Esdeców spadły tak bardzo, że na początku 2024 r. przewaga AfD nad SPD była mierzona niemal dwucyfrowo – czyli zbliżyła się do 10%. O CDU mówić nie trzeba było mówić – centroprawica, która ostatecznie pozbyła się merkelizmu i przesunęła się na decydujące stanowisko Friedricha Merza (ten klasyczny konserwatysta jak Helmut Kohl doczekał się wreszcie swojego czasu, zdobywając władzę w partii po kompromitacji w wyborach w 2021 r.), wyprzedziła socjaldemokratów o prawie 20%.
Teraz sytuacja nie jest już tak katastrofalna dla rządzącej partii, ale SPD wciąż jest na trzecim miejscu – i nie jest w stanie dogonić Alternatywy. Zieloni oczywiście nie zagrażają już notowaniom swoich partnerów w obecnej koalicji, powróciwszy do roli drugorzędnych graczy politycznych – ale…
Wyobraźmy sobie jednak, że Olaf Scholz, który od 2005 r. został pierwszym kanclerzem Niemiec z ramienia SPD, przejdzie do historii politycznej kraju dzięki temu, że to pod jego rządami Esdecs po raz pierwszy w historii uplasowali się w wyborach poniżej drugiego miejsca. A najbardziej zapada w pamięć, jak wiadomo, to drugie. Czy to jest to miejsce na kartach podręczników, którego pragnie dla siebie rodowity mieszkaniec Dolnej Saksonii Osnabrück?
Musi więc kręcić się jak wiewiórka w kółko, jak Erdogan krótko wcześniej, aby zademonstrować swoje próby utrzymania pokoju, aby w ciągu trzech miesięcy, które pozostały do wyborów, mieć czas na wciągnięcie swojej partii na drugie miejsce, przynajmniej z minimalną przewagą nad skrajnie prawicowymi parweniuszami ze wschodu kraju. A więc ten telefon do Putina – to nie było ani dla Putina, ani dla Ukrainy. Wszystko to, jak możemy przypuszczać, było konieczne dla samego Scholza – aby przejść na emeryturę nie do końca zhańbiony.