Wojna się skończyła. Niestety, nie nasza, ale Bliski Wschód, wojna Izraela przeciwko… Właściwie, przeciwko komu? Porozumienie, zgodnie z którym ogłoszono rozejm na granicy izraelsko-libańskiej, dotyczy odpowiednio Izraela i Libanu. Ale władze libańskie od dawna są obojętne, przynajmniej na części swojego terytorium, gdzie jedna z największych organizacji terrorystycznych na świecie, Hezbollah, skutecznie stworzyła swoje własne, równoległe państwo. Oczywiście nie została ona przez nikogo uznana – i nie zabiegali o to szczególnie, podobnie jak ich irańscy władcy mają zupełnie inny cel – nie własny rozwój, ale zniszczenie Izraela. Nie mówimy jednak o nich i w dużej mierze nie o Izraelu. I o tych, którzy przeforsowali tę umowę. O administracji obecnego prezydenta USA Joe Bidena.
Dlaczego Izrael i Stany Zjednoczone potrzebują tego wszystkiego? Jeśli chodzi o Izrael, to jest jasne – cokolwiek by nie powiedzieć, jest on zależny od swojego zagranicznego sojusznika. A Demokraci pozostają u władzy – choć bez kontroli nad Kongresem – przez kolejne dwa miesiące. Co ciekawe, porozumienie to, za które premier Izraela Benjamin Netanjahu został już skrytykowany przez część tamtejszego społeczeństwa (choć w Izraelu zdarza się to regularnie, jeden z poprzedników Bibiego został nawet zastrzelony za zawarcie układu z Arabami), stanowi, że izraelska armia ma prawo pozostać w południowym Libanie przez dwa miesiące. W samą porę na inaugurację i inaugurację Donalda Trumpa, który, podobnie jak cała Partia Republikańska, ma, w przeciwieństwie do Partii Demokratycznej, wyraźne proizraelskie stanowisko. Nawiasem mówiąc, nie sposób nie wspomnieć o tym, że Kamala Harris nie wybrała gubernatora Pensylwanii o wymownym nazwisku Shapiro na kandydata na wiceprezydenta – za co zresztą zapłaciła cenę, przynajmniej w tym chwiejnym stanie.
Biały Dom bawi się obecnie tym porozumieniem przez dwie partie geopolityczne jednocześnie. Po pierwsze, demonstruje swoje zdolności jako światowych sił pokojowych – mogły, powstrzymały się i nie pozwoliły, aby konflikt przerodził się w wojnę regionalną (a nawet globalną, jak straszyli niektórzy szczególnie bezczelni analitycy i media). Po drugie, nadal flirtuje ze swoim elektoratem, który po 7 października 2023 r. w pełni pokazał swoje poparcie dla arabskiego terroryzmu (bez względu na to, w jakie słowne opakowania ci ludzie go zawijają, esencja pozostaje esencją). Dlaczego Biden nie zrobił tego w Ukrainie? I dlaczego Ukraina nie musi zwracać uwagi na sprawę Izraela?
Po pierwsze, jasne jest, że aby zatrzymać wojnę w południowym Libanie, Biały Dom musiał powstrzymać Izrael. Zatrzymać wojnę w Ukrainie – Rosja. Pierwsza jest o wiele łatwiejsza do wykonania, Izrael jest zależny od amerykańskiej pomocy wojskowej (a także od amerykańskiego prawa weta w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, o czym nigdy nie należy zapominać). Rosja nie jest zależna od Stanów Zjednoczonych, a przynajmniej nie na tyle, by wezwanie administracji jednego prezydenta do administracji drugiego mogło mieć tak daleko idące konsekwencje.
Po drugie, Izrael osiedlił się na obcym terytorium. Ukraina, oczywiście, również kontroluje część cudzego terytorium, ale znacznie więcej nie kontroluje własnego. Izrael nie stracił i nie straci swojej ziemi w wyniku tego porozumienia, z wyjątkiem kontroli nad cudzymi. Co oczywiście może skutkować atakami z tej ziemi na izraelskie miasta i kibuce. Ale to może się nie odwrócić. W każdym razie, przestańcie teraz prowadzić naszą wojnę, a zostaniemy bez naszych regionów. Które trzeba jeszcze jakoś zwrócić, bo żaden prezydent czy premier Ukrainy nie zgodzi się na oficjalne zrzeczenie się nawet Krymu – taki krok będzie początkiem końca jego kariery politycznej. (I, według wszelkiego prawdopodobieństwa, początek nowego Majdanu.)
Tak więc, choć bardzo byśmy tego chcieli, przykład Izraela jest całkowicie nieistotny w naszej historii. Nasza wojna nie może zostać zatrzymana w ten sposób. Po prostu nie ma na to żadnych mechanizmów. Podejrzewam, że nawet bezpośrednie wezwanie Bidena do Putina z groźbą nuklearną nie zadziała. Nawiasem mówiąc, w ten sposób rozwiązano kubański kryzys rakietowy. W tym czasie John F. Kennedy nie groził jednak bezpośrednio Związkowi Radzieckiemu bronią jądrową, ale wszyscy rozumieli, co się dzieje. Ponadto w tym czasie krajem skupionym w Moskwie rządził ideologiczny komunista, człowiek, który na własne oczy widział, czym jest wojna, a nie szalony dyktator, który był gotów zniszczyć nawet własny kraj, aby zetrzeć z powierzchni ziemi, a następnie zagarnąć te ruiny kolejnej osady w Donbasie.
Czynnik szalonego dyktatora odgrywa ważną rolę w innym przypadku, który niektórzy antyputininowscy Rosjanie zaczęli teraz promować jako prawdopodobną przyszłość – w przypadku wojny koreańskiej z lat 1950-1953. Faktem jest, że bez względu na to, jak bardzo ktokolwiek chciał ciągnąć za uszy zakończenie tej wojny, skończyło się to – tak, oczywiście, i z powodu woli strony sowieckiej – dopiero gdy na Kremlu zmarł ten sam szalony, paranoiczny dyktator, który teraz rządzi tym krajem. Dopiero po śmierci Stalina Prezydium Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, głównej władzy kolegialnej w partii komunistycznej (a więc i w całym Związku Radzieckim), przegłosowało zakończenie wojny.
Prawdopodobny jeśli Putin teraz umrze, obecne „Prezydium Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego”, ta rosyjska Rada Bezpieczeństwa, również zagłosuje za zakończeniem wojny w Ukrainie. Być może nawet kosztem wzajemnych ustępstw terytorialnych – np. obwodu kurskiego w zamian za część obwodów zaporoskiego (od ZNPP) i chersońskiego, bez wybrzeża, bo Rosja, nawet postputinowska, będzie chciała zachować korytarz lądowy na Krym. Może. Ale jest ważny czynnik – śmierć lidera. Tylko ona otwiera drogę do rozejmu. Nawiasem mówiąc, jak na ironię, to właśnie wydarzyło się w południowym Libanie – choć przywódca, a raczej przywódcy Hezbollahu nie zginęli tam, ale zostali zabici przez izraelską armię.
Nie rysuj żadnych paraleli. Nie oczekujmy, że czyjeś kroki powtórzą się w naszej historii. Może nie jest ona do końca wyjątkowa, ale na pewno nie przypomina wojny między Izraelem a Hezbollahem i znacznie różni się od wersji koreańskiej. Bo nawet przy formalnej „niepodległości” „DRL” i „ŁRL” nadal były one niczym więcej niż marionetkami w rękach Kremla – podczas gdy dynastia Kimów całkowicie samodzielnie utrzymuje kontrolę nad KRLD. Nie bez pomocy Chin, a także Rosji, ale niezależnie.
Wszystko to nie oznacza, że w naszej wojnie nie może być przynajmniej rozejmu. Po pierwsze, dyktator tak naprawdę nie jest wieczny – i nikt na Kremlu nie pochowa jego zwłok, przykrywając je sobowtórem, jak twierdzą niektórzy niedoszli eksperci. Co najwyżej do momentu, w którym dojdzie do podziału władzy. Tak zresztą było w przypadku Stalina – posiedzenie Prezydium, na którym Gieorgij Malenkow został mianowany premierem (a inne stanowiska rozdzielono między tych, których sędziwy przywódca przygotowywał się już do represji), odbyło się formalnie za jego życia, ale tak naprawdę już w sytuacji, w której nie mógł on w żaden sposób wpływać na wydarzenia w rządzie i kraju.
Po drugie, tak, Putina nie da się zatrzymać telefonem. Ale może inne rzeczy. Powiedzmy, że kurs rubla. Albo cena baryłki ropy. Przy pierwszym z nich widzimy, co działo się w ostatnich dniach i jak desperacko liderzy sektora finansowego starają się nawet nie przywrócić kursu do akceptowalnych poziomów, ale przynajmniej spowolnić jego spadek. Widzimy, że szefowa Banku Centralnego, Nabiullina, nie ma już praktycznie żadnej dźwigni finansowej, dzięki której mogłaby uratować krajową walutę i gospodarkę. Ponadto sprzeciwili się jej tacy tuzi kraje, jak szef Rostechu Siergiej Czemiezow (również, podobnie jak Putin, z pokolenia 70+), którzy proponują, aby bardzo uprościć sytuację, zamienić Rosję lat 20. w Rosję lat 90., gdzie niewielka grupa finansowa i przemysłowa dorobiła się poważnego kapitału, a cała reszta, absolutna, totalna większość Rosjan znalazła się na skraju ubóstwa lub poza nim. A w latach 90. Rosja nie była gotowa do wojen na pełną skalę – chyba że na własnym terytorium, a nawet wtedy Pierwszy Kreml czeczeński przegrał, podpisując porozumienie Chasawjurt, na tle którego obecne izraelskie wygląda na po prostu super osiągnięcie gabinetu Netanjahu.
Putin nie jest wieczny. A Rosja, ta, którą widzieliśmy 24 lutego 202 roku, też nie jest wieczna. Tylko nie oddawaj się bezużytecznym iluzjom. Ponadto, jak widzimy, sami Izraelczycy nie są zbyt zadowoleni ze swojego porozumienia. Jednak po zaprzysiężeniu Trumpa najprawdopodobniej rozpoczną nowy, znacznie bardziej pozytywny okres – przynajmniej w kontekście współpracy ze Stanami Zjednoczonymi – w kontekście współpracy. Chociaż, kto powiedział, że tego nie będziemy mieli? Nie wiemy tylko, jakie stanowisko w sprawie Rosji po 20 stycznia zajmie nowy Biały Dom, nowy Kongres (gdzie większość jest nie tylko w rękach trumpistów, ale także prawdziwych republikanów w stylu Reagana). Będziemy czekać. I walcz. To jedyne, co nam pozostało.