Po tym, jak okupacyjne wojska rosyjskie przełamały pozycje armii ukraińskiej na południu i wschodzie kraju, które cierpiały z powodu bolesnego braku amunicji i siły roboczej, ponownie skierowały się na swój główny cel – zdobycie Kijowa. Nawet jeśli trwało to dłużej niż dwa, trzy dni, tym razem „operacja specjalna” „demilitaryzacji i denazyfikacji” zakończyła się sukcesem.
Prezydent Zełenski i jego rząd zostali obaleni. W najlepszym razie ukraińskim przywódcom udało się ewakuować na Zachód. W najgorszym przypadku zostali złapani i schwytani lub wyeliminowani przez siły specjalne z armii Kadyrowa. Na ich miejsce, z łaski Moskwy, mianowano autorytarnego władcę marionetkowego.
Ale nawet po zwycięstwie nad Ukrainą państwo rosyjskie nie zamierza spocząć na laurach, przygotowuje się do kolejnych zwycięstw. Gospodarka i społeczeństwo w dalszym ciągu przestawiają się na ścieżkę wojenną. Zaprawiona w boju armia rosyjska kończy ostatnie przygotowania. Trwa mobilizacja i rekrutacja. Liczebność rosyjskich sił zbrojnych rośnie do kilku milionów. Jej szeregi uzupełniono także ukraińskimi kolaborantami.
A Sztab Generalny Federacji Rosyjskiej wyciągnął wszystkie niezbędne wnioski z błędów popełnionych na wczesnym etapie „specjalnej operacji wojskowej” w Ukrainie. Ponadto Chiny, Iran i Korea Północna nadal dozbrajają swoich rosyjskich sojuszników.
Jednocześnie Amerykanie, zgodnie z obietnicą Donalda Trumpa, w dużej mierze wycofują swoje wojska z Europy. Waszyngton nie jest już zainteresowany Starym Światem. Biały Dom koncentruje wszystkie swoje siły na wojnie z Chinami, nie tylko w kontekście zamiarów Pekinu dotyczących okupacji Tajwanu, ale także w walce o dominację w regionie Azji i Pacyfiku w ogóle. Konieczne jest również wejście w coraz gorętszą walkę z KRLD, która zainspirowana zwycięstwem nad Ukrainą jako sojusznikiem Rosji, uznała, że bez trudu może zrealizować swoje dawne marzenie o zdobyciu całego Półwyspu Koreańskiego.
Niemcom i Francji nie udało się stworzyć silnego europejskiego sojuszu bezpieczeństwa. Wielka Brytania pogrąża się we własnych problemach i ma nadzieję, że wyspiarskie położenie po raz kolejny uratuje ją przed wszelkimi perturbacjami militarnymi na kontynencie.
A potem pewnego przyjaznego marcowego poranka, na przykład w 2028 roku, rosyjskie czołgi, samoloty szturmowe i bombowce, wspierane zmasowanym ogniem rakietowym, przekraczają granice państw bałtyckich. Białoruś Łukaszenki nie będzie już mogła się „zamrozić”, będzie musiała iść na wojnę z Litwą.
W kwaterze głównej NATO w Brukseli panuje panika. Nikt tak naprawdę nie wie, jak się zachować, jaką decyzję podjąć…
Ten apokaliptyczny hipotetyczny scenariusz opisuje Carlo Masala, profesor nauk politycznych na Uniwersytecie Bundeswehry w Monachium i jeden z najlepszych ekspertów wojskowych w Niemczech, w swojej książce „If Russia Wins: A Scenario” (Wenn Russland gewinnt: Ein Szenario).
Pan Profesor doskonale zdaje sobie sprawę z tego, o co toczy się dzisiaj gra. Rozumie, że przyszłość Europy zależy od tego, jak potoczą się wydarzenia na ukraińskich polach bitew. „Im dalej Rosja się naprzód w Ukrainie, tym bardziej prawdopodobne jest, że europejska pożoga pochłonie Niemcy i całą Europę” – ostrzega. I dlatego teraz jedynym wyjściem jest pomoc Ukrainie i jej armii w jak największym stopniu. Pomoc nie na zasadzie szczątkowej, ale tak, jakby to były własne siły zbrojne każdego państwa NATO. Nie należy wykluczać, że na pewnym etapie armie zachodnie będą musiały bezpośrednio przystąpić do wojny.
Karl Masala został przypomniany w niedawnym programie niemiecko-włoskiego dziennikarza Markusa Lanza na niemieckim kanale społecznościowym Telewizja ZDF. Polityczny talk-show poruszał kwestię wojny rosyjsko-ukraińskiej, pomocy wojskowej dla Ukrainy i zmęczenia zachodnim społeczeństwem jednym i drugim. Monachijskiemu profesorowi sprzeciwiły się siły pokojowe i putinowskie kierownictwo. Przekonywali, że Niemcy już za bardzo pomogły Ukrainie, wydały na nią miliardy euro, a nikt w Europie nie udzielił tak ogromnej pomocy. „Jak długo jeszcze mogę to robić?” – pytali retorycznie.
„Tyle, ile potrzeba do zwycięstwa Ukrainy” – odparł ostrożnie Masala. I wyjaśnił, że nie chodzi nawet o Ukrainę, bez względu na to, jak bliska jest ona sercu Niemców. Chodzi o bezpieczeństwo w Europie, o bezpieczeństwo globalne. W końcu w ostatnich dziesięcioleciach wspólnota europejska całkowicie zaniedbała tę kwestię. A zwłaszcza kraje Europy Zachodniej, które pokładały wszystkie swoje nadzieje w potędze militarnej Stanów Zjednoczonych.
Jak to się stało, że Zachód, który do niedawna trzymał Rosję mocno w punktach przyczynowych, teraz faktycznie zamienił się z nią rolami? Oto, co powiedział Carlo Masala, wyjaśniając obecny zły stan rzeczy w dziedzinie globalnego bezpieczeństwa na tle wojny rosyjsko-ukraińskiej: „Gdybym był teologiem, powiedziałbym, że wzięliśmy na siebie wielki grzech na nasze dusze. Jako politolog powiem, że jest to wielki niewytłumaczalny skandal. Że jesteśmy z tymi możliwościami gospodarczymi, które posiadamy, pozwoliły na tę wojnę, która, bądźmy realistami, stanowi zagrożenie dla całego europejskiego systemu bezpieczeństwa i stabilności. O kwestii terytorium Ukrainy i zniszczenia Ukrainy od dawna się nie mówi. W ostatecznym rozrachunku chodzi o to, że Rosja i jej obecni przywódcy całkowicie niszczą europejską architekturę bezpieczeństwa zbudowaną po 1990 roku. Nie byliśmy w stanie zmobilizować naszej siły gospodarczej w taki sposób, aby stworzyć bazę przemysłową dla trwałego wsparcia dla Ukrainy. Nie udało nam się stworzyć strategii, która nie zakładałaby, że zaczynamy wspierać Ukrainę dopiero wtedy, gdy grozi jej upadek. Dlatego wszystko to wygląda mi na niewytłumaczalny skandal nie tylko Niemiec, ale całego świata zachodniego. Nie mogliśmy sobie z tym poradzić i nie możemy sobie z tym poradzić teraz”.
To jest zarzut wobec świata zachodniego. Sprawiedliwy? Z punktu widzenia Ukraińca nawet bardzo. Nie zapomnieliśmy, jak Moskwie wybaczono inwazję na Gruzję w 2008 roku, aneksję Krymu i wojnę hybrydową w Donbasie. A wcześniej, za prezydentury Borysa Jelcyna, wojna w Abchazji, wojna w Mołdawii, Iczkeria, sprowokowane przez Rosję… Zachód na ogół obojętnie przyglądał się, jak Kreml przejmuje kontrolę nad sąsiednimi państwami poprzez tworzenie „zbuntowanych” enklaw. A ci politolodzy, którzy ostrzegali przed zniszczeniem helsińskiego systemu bezpieczeństwa, byli narażeni tylko na kpiny.
Dopiero po putinowskiej „operacji krymskiej” Zachód zaczął podejrzewać, że coś jest nie tak. Większość pozostała jednak w przekonaniu, że nic strasznego się nie dzieje – wszystko mieści się w tradycyjnym pojęciu stref wpływów. Dość cyniczna współczesna wersja tej koncepcji została sformułowana w 2015 r. przez brytyjskiego politologa, pisarza, profesora Uniwersytetu w Cambridge Anatole’a Lievena: „Nie walczyliśmy za Ukrainę w 2014 r. (ani za Gruzję), ale Rosja nie zajęła całkowicie południa i wschodu Ukrainy, choć mogła to zrobić z łatwością. Ukradkiem zawarto bardzo wygodną, niepisaną umowę: nie chronimy tych, którzy są atakowani przez Rosję, a Rosja nie atakuje tych, których będziemy chronić”.
Rzeczywiście, taka koncepcja jest całkiem wygodna dla cynicznego laika z Zachodu. Chociaż nie, to już nie jest „jest” – było. Zdeaktualizowany. Jest mało prawdopodobne, aby ktokolwiek przy zdrowych zmysłach, nawet hazardziści, założył się w biurze bukmachera, że Rosja ograniczy się do Ukrainy i nie pójdzie dalej. Do tej pory wszyscy rozumieją, że Unia Europejska i NATO są w niebezpieczeństwie.
Dlatego książka Carlo Masali, wydana jeszcze w marcu, wciąż cieszy się zaskakującą popularnością. W związku z tym koncepcja musiała zostać szybko i radykalnie przeformułowana. Jak to brzmi teraz? Wspomniany wcześniej talk-show Markusa Lantza, w którym koncepcja ta była wielokrotnie wypowiadana przez „siły pokojowe”, pozwoli nam odpowiedzieć na to pytanie. Ogólnie rzecz biorąc, można to sformułować w następujący sposób: Rosja jest niebezpieczna, może nie ograniczać się do Ukrainy i ogólnie przestrzeni postsowieckiej, więc lepiej jej nie złościć. I nie powinniśmy nazywać ugłaskiwania agresora „nowym spiskiem monachijskim”. Wszakże w owym czasie Hitler nie dysponował jeszcze bronią zdolną do zniszczenia całej Ziemi. A Putin ma taką broń. Dlatego trzeba uzbroić się w cierpliwość wobec jego życzeń, czynić mu ustępstwa, gdy tylko jest to możliwe. Tak, przypuszczalnie, blefuje, zdając sobie sprawę, że sam może zginąć w nuklearnej apokalipsie. A może i nie. Nie chcemy tego testować.
Dlatego taki nuklearny szantaż Kremla naprawdę działa i będzie działał. Do tej pory żaden z dwóch scenariuszy nie został zrealizowany. Albo Putin w końcu ugnie cały Zachód i w końcu będzie mógł ogłosić nad nim swoje zwycięstwo, albo Zachód w końcu będzie pluł na szantaż i ostro grał przeciwko Kremlowi.