W zeszłym tygodniu izraelska armia, lepiej znana jako IDF, przeprowadziła jedną z najbardziej uderzających i udanych operacji obecnej wojny na Bliskim Wschodzie. W wyniku nalotów na obiekty grupy terrorystycznej „Hezbollah” w Libanie, cała górna część tej konstrukcji została zniszczona. Głównym sukcesem było oczywiście wyeliminowanie przywódcy Hezbollahu Hassana Nasrallaha, który stał na czele tej organizacji przez 32 lata.
Co ciekawe, został szefem Hezbollahu Nasrallaha w 1992 roku po tym, jak armia izraelska wyeliminowała jego poprzednika, Abbasa al-Musawiego. Nawiasem mówiąc, pozostał na stanowisku (formalnie nazywa się je w języku Stalina Sekretarzem Generalnym, co w żaden sposób nie wskazuje na wpływ sowieckich służb specjalnych na kształtowanie się światowego, a zwłaszcza bliskowschodniego terroryzmu) niespełna rok – w maju 1991 r. na czele Hezbollahu stanął al-Musawi, a w lutym następnego roku został trafiony izraelskimi rakietami Apache.
Jak widać, Nasrallah miał to szczęście, że jeszcze przez wiele czasu żył w roli głównego libańskiego terrorysty. Jednak historia zakończyła się w ten sam sposób. Właściwie jak inaczej mogłaby zakończyć się droga życiowa terrorysty, choć jedna z najważniejszych?
Wojna Izraela z różnymi grupami terrorystycznymi sama w sobie nie jest dla Ukrainy czymś poważnie zauważalnym – niczym więcej niż kolejną okazją informacyjną, która zostanie zapomniana zgodnie z kanonami dziennikarstwa już następnego dnia. Ale Hezbollah, podobnie jak Hamas ze Strefy Gazy, a także Huti z Jemenu, otwarcie mają wystające uszy Islamskiej Republiki Iranu. I tu już możemy mówić o pewnym ukraińskim śladzie. A dokładniej interes ukraiński.
Co to? Oczywiście, nie w zniszczeniu Nasrallaha czy nawet całego szczytu Hezbollahu jako takiego. Islamski terroryzm nie dotarł jeszcze w Ukrainę – w przeciwieństwie niestety do sąsiedniej Rosji – (i, miejmy nadzieję, nigdy tam nie dotrze). Interes Ukrainy leży gdzie indziej. Jest to czynnik irański.
Nie jest tajemnicą, że głównym celem teherańskiego reżimu ajatollahów nie jest rozwój i dobrobyt własnego kraju – tam, gdzie się do niego dąży, ludzie nie są wpędzani w średniowiecze i nie są rozstrzeliwani za szalone, jak na standardy XXI wieku, „zbrodnie”. Głównym celem Iranu jest zniszczenie państwa Izrael. I nie są to niczyje wymysły czy interpretacje – to oficjalne oświadczenia irańskich urzędników, poczynając od Rahbara, najwyższego władcy kraju, Alego Chameneiego.
Do tego właśnie stworzony jest cały system państwowy, a zwłaszcza kompleks wojskowo-przemysłowy. Te same drony Shahed, które Iran zaczął sprowadzać do Rosji wkrótce po niepowodzeniu operacji blitzkriegu, zostały stworzone specjalnie do ataków na Izrael. A dostawa dronów do Teheranu to nie tylko okazja do otrzymania od Moskwy pieniędzy czy innych korzyści (np. na program nuklearny), ale także do sprawdzenia gotowości tej broni w warunkach bojowych. Nie ma lepszego poligonu niż nasza wojna.
Ale faktem jest, że Iran nie ma wspólnych granic z Izraelem. Dlatego, chcąc nie chcąc, Teheran musiał stworzyć lub przejąć kontrolę nad pewnymi siłami na obrzeżach Izraela. Po pierwsze, Hezbollah. Ale teraz ta libańska organizacja terrorystyczna, jeśli nie została zniszczona, to jest, mówiąc obrazowo, w śpiączce. A nastroje w kierownictwie Islamskiej Republiki Iranu nie są lepsze. Ponieważ Izrael pokazał, że jest gotowy do podjęcia wszelkich zdecydowanych kroków. Nic dziwnego, że według plotek, zaledwie kilka dni przed wyeliminowaniem Nasrallaha, Iran odmówił stanięcia w obronie (w sensie militarnym) Hezbollahu.
Jest więc całkiem prawdopodobne, że Iran zostanie przynajmniej chwilowo uspokojony – i pewne porozumienia z Izraelem, ale raczej z Zachodem, który w ramach swoich gwarancji bezpieczeństwa, przynajmniej dla Chameneiego i jego otoczenia, będzie domagał się ustępstw na zupełnie innym froncie – ukraińskim.
Od początku września krążą pogłoski, że Iran rzekomo planuje dostarczyć lub już dostarcza Rosji pociski balistyczne. W przeciwieństwie do broni północnokoreańskiej, która została już zniszczona przez ukraińską obronę powietrzną, irańska broń tego rodzaju nie została jeszcze wykryta na terytorium Ukrainy. Co więcej, nowy prezydent Iranu Masud Pezeshkian wprost zaprzeczył, jakoby dostarczył Rosji te rakiety. Oczywiście nie warto wierzyć na słowo tak wspaniałym ludziom, ale tak niespodziewany spokój prezydenta Iranu (który zresztą powiedział na posiedzeniu Zgromadzenia Ogólnego ONZ, że Iran nigdy nie wspierał agresji Rosji w Ukrainę) daje do myślenia.
Ataki Izraela na Hezbollah i Hutich (a wcześniej na Hamas w Strefie Gazy) pokazały, że demokratyczny kraj też ma zęby. A ta demonstracja tak bardzo przestraszyła Iran, że być może zdecydował się nie walczyć, ale negocjować. W ten czy inny sposób – ale koniecznie! – uderzy też we współpracę Teheranu z Moskwą.
A Rosja nie ma zbyt wielu realnych sojuszników, nie takich lepkich ryb jak Viktor Orbán. Ogólnie rzecz biorąc, w sferze militarnej były tylko dwa z nich – Iran i Korea Północna. Jeśli jeden z nich jestSame rakiety Kim Dzong Una nie są w stanie wiele zwalczyć. A w samej Rosji sytuacja gospodarcza pogarsza się z miesiąca na miesiąc coraz bardziej, Bank Centralny już prawie bezpośrednio mówi, że utrzymanie budżetu i gospodarki jest możliwe dopiero po natychmiastowym zakończeniu wojny.
Oczywiście, Putin raczej nie posłucha szefowej Banku Centralnego Nabiulliny, ale walka z prawami ekonomii jest prawie jak walka z prawem powszechnego ciążenia. Możesz, ale wynik… Dlatego, jeśli Iran zostanie wykluczony z tej nielicznej grupy zwolenników rosyjskiej armii, rozczarowujący (dla Putina) koniec tylko przyspieszy.
Powinniście więc Ukraińcy wyeliminować Nasrallaha i jego popleczników. Globalny świat jest globalny, ponieważ nawet wojny w różnych częściach planety są ze sobą w jakiś sposób połączone.