Czy pamiętacie słynny przemarsz pułkownika Yuliya Mamchura 4 marca 2014 r. na lotnisku wojskowym w Belbeku? Dowódca 204 Sewastopolskiej Brygady Lotnictwa Taktycznego prowadził swoich nieuzbrojonych podwładnych pod niebiesko-żółtą flagą i śpiewaniem hymnu państwowego w kierunku ciężko uzbrojonych „zielonych ludzików”, którzy blokowali pas startowy. „Mali ludzie” otworzyli ogień w powietrzu, ale to nie przestraszyło dzielnych ukraińskich lotników. To, co dodawało odwagi naszym żołnierzom, stało się jasne już od pierwszych zdań rzucanych w stronę wroga: „Ameryka jest z nami, cały świat jest z nami!”.
Na przykład ukraińskie wojsko na Krymie, które nie zdradziło przysięgi, miało nadzieję na „wszechmocną Amerykę”, która nie pozwoli się obrazić, a w jej miejsce postawi arogancką Rosję. Szczerze mówiąc, a byłem wtedy prawie pewien, że Waszyngton nie pozwoli Moskwie na okupację, nie mówiąc już o aneksji Krymu. Przecież chroniło nas Memorandum Budapeszteńskie. Przewiduję, że po przeczytaniu ostatniego zdania wielu czytelników mimowolnie uśmiechnęło się sceptycznie na twarzach.
Ale nie, jasne jest, że samo memorandum jako dokument nie miało najmniejszej mocy prawnej, w żaden sposób nie chroniło Ukrainy, nie zmuszało państw sygnatariuszy (a przede wszystkim Stanów Zjednoczonych) do pospieszenia nam z pomocą w przypadku agresji zewnętrznej. Nie zapominajmy jednak, że memorandum zostało podpisane w procesie przekazywania całego arsenału nuklearnego Ukrainy, a nawet rezygnacji z jej nuklearnego statusu. Na podstawie tej okoliczności, na przykład, doszedłem do następującego wniosku. Ukraina stała się pierwszym państwem, które dobrowolnie zrezygnowało z posiadanej broni jądrowej. Od członków klubu nuklearnego zależy w dużym stopniu na tym, aby jak najmniej krajów dysponowało bronią atomową. Dlatego zrobią wszystko, aby przekonać resztę świata: w żadnym wypadku nie twórzcie broni atomowej, jeśli już ją stworzyliście, możecie ją bezpiecznie nam przekazać, nie staniecie się przed tym mniej chronieni, będziemy działać jako gwarantzy waszego bezpieczeństwa i w razie ataku na was będziemy was chronić wszystkimi naszymi siłami i środkami.
Jest to absolutnie logiczne, byłem o tym przekonany dziesięć lat temu. W końcu, jeśli Rosja próbuje zająć Krym, a Stany Zjednoczone nie podejmują wszelkich wysiłków, aż do bezpośredniej konfrontacji wojskowej, aby temu zapobiec, to jaki głupiec chciałby w przyszłości zrezygnować ze swojego arsenału nuklearnego? Oznacza to, że cała światowa polityka nierozprzestrzeniania broni jądrowej, mająca na celu zapobieżenie uzyskaniu statusu nuklearnego przez państwa, które nie posiadały go przed 1967 rokiem, leci pod ogonem.
Jednak Stany Zjednoczone, pod przywództwem prezydenta Baracka Obamy, były niechętne bardziej surowej niż dyplomatycznej interwencji. Krym był okupowany i anektowany, więc globalna polityka nierozprzestrzeniania broni jądrowej poszła na marne. Tak z tym żyjemy.
Ale dokąd ja z tym zmierzam? Oczywiście do „Planu zwycięstwa” Wołodymyra Zełenskiego. Zgadzam się z tymi, którzy twierdzą, że „Plan” nie jest tak naprawdę żadnym planem. Właśnie na Zachodzie, a raczej w Waszyngtonie, a dokładniej na Kapitolu, ale raczej we frakcji republikańskiej w Izbie Reprezentantów Kongresu, a jeszcze dokładniej w grupie kontrolowanej przez Donalda Trumpa MAGA zażądał, aby Kijów reprezentował „Plan Zwycięstwa”. Dlatego na ulicy Bankowej zdecydowano się powiedzieć: „Plan” to „Plan”.
Pierwszy punkt planu ma charakter geopolityczny, drugi i trzeci ma charakter wojskowy, czwarty jest gospodarczy, a piąty poświęcony jest bezpieczeństwu. Pierwszym punktem planu jest przystąpienie Ukrainy do NATO, według Zełenskiego przewiduje on zaproszenie nas do Sojuszu Północnoatlantyckiego w najbliższej przyszłości.
Drugi punkt, jak się wydaje, przewiduje pomoc partnerów w obsadzaniu brygad rezerwowych dla Sił Zbrojnych Ukrainy oraz zniesienie ograniczeń dotyczących uderzeń zachodnią bronią dalekiego zasięgu na obiekty wojskowe w głębi Rosji, a także zapewnienie Ukrainie odpowiednich środków zniszczenia. Również drugi punkt zakłada zaangażowanie zachodnich partnerów we wspólne zestrzeliwanie rosyjskich dronów i rakiet. Ponadto kontynuacja działań Sił Zbrojnych Ukrainy w szeregu regionów Rosji „w celu wzmocnienia pozycji ukraińskich i zniszczenia potencjału ofensywnego wroga”.
Po trzecie, Zełenski proponuje rozmieszczenie na swoim terytorium „kompleksowego nienuklearnego pakietu odstraszania strategicznego, który będzie wystarczający do ochrony kraju przed jakimkolwiek zagrożeniem militarnym ze strony Rosji”.
W czwartym punkcie Ukraina proponuje partnerom strategicznym zawarcie specjalnej umowy o „wspólnej ochronie krytycznych zasobów dostępnych w kraju, wspólnych inwestycjach i wykorzystaniu odpowiedniego potencjału gospodarczego”. Mówimy o zasobach naturalnych i metalach krytycznych, w tym uranie, tytanie, litze, graficie i innych strategicznie cennych zasobach.
I wreszcie piąty punkt, dotyczący bezpieczeństwa, przeznaczony jest na okres powojenny i przewiduje wymianę poszczególnych kontyngentów wojskowych Sił Zbrojnych USA stacjonujących w Europie, jeśli partnerzy wyrażą na to zgodę.OPI, czyli ukraińskie jednostki, które mają realne doświadczenie w nowoczesnej wojnie, użyciu zachodniej broni i współpracy z wojskami NATO. „To ukraińskie doświadczenie powinno być wykorzystane do wzmocnienia obrony całego Sojuszu i zagwarantowania bezpieczeństwa w Europie” – podsumował Zełenski.
Czym różni się sytuacja sprzed dziesięciu lat od obecnej? Z jednej strony my, nauczeni gorzkimi doświadczeniami, wiemy już, że nie warto całkowicie polegać na pomocy Zachodu w ogóle, a Stanów Zjednoczonych w szczególności. Z drugiej strony, Zachód w ogóle, a Stany Zjednoczone w szczególności, zdały sobie również sprawę z prostej prawdy, że skuteczniej i taniej jest pomóc Ukrainie na czas, niż próbować, łapiąc się za głowę, naprawiać sytuację, odzyskiwać już utracone pozycje. Tak, dwa lata temu bardzo liczyliśmy na to, że „cywilizowany świat” nie pozwoli państwu-agresorowi na aneksję terytorium obcego państwa europejskiego, bo wtedy architektura bezpieczeństwa, tak pieczołowicie budowana w okresie powojennym, zostanie zniszczona. Teraz już zdaliśmy sobie sprawę, że Zachód nie pozwoli na aneksję de iure i de facto może na nią pozwolić. A jedynym zabezpieczeniem dla Ukraińców jest zapobieżenie okupacji własnych terytoriów, a jeśli już na to pozwolili, to próba ich deokupacji.
Dlatego obok zdrowego sceptycyzmu wobec „planu Zełenskiego” panuje również ostrożny optymizm co do możliwości jego realizacji. Chociaż, jak już wspomniano, nie jest to plan, a raczej swoisty „jeździec Zełenskiego”, to on, jako odnoszący sukcesy aktor w przeszłości, jest przyzwyczajony do tworzenia takich list swoich życzeń. Choć należy zaznaczyć, że „Plan Zwycięstwa” ma również trzy tajne aplikacje, których treść nie jest nam znana. Jest prawdopodobne, że to oni zamieniają „jeźdźca” w „plan”.
Spróbujmy jednak ocenić znaną już otwartą część dokumentu. Przede wszystkim wstąpienie do NATO. Sprawa jest trochę dziwna, bo nie dotyczy wysiłków Ukrainy i Ukraińców, ale zależy całkowicie od dobrej woli państw członkowskich zachodniego bloku obronnego, ale już zgodziliśmy się, że nazwa „plan” jest dość warunkowa. Na czym polega problem z tym punktem? O tym, że kategoryczny sprzeciw wobec członkostwa Ukrainy zadeklarowali już przywódcy niektórych państw NATO, przede wszystkim premierzy Węgier i Słowacji – Viktor Orbán i Robert Fico. Wszak wielu innych zachodnich przywódców (w tym Joe Biden) mówiło o możliwości przyjęcia Ukrainy do Sojuszu dopiero po zakończeniu wojny, a przynajmniej działań wojennych. Chociaż, jeśli pytanie brzmi, czy jest to chore i zmęczone dla wszystkich, wyniszczająca wojna, czy członkostwo Ukrainy w imię pokoju, to może sytuacja ruszy z miejsca.
Drugi punkt wygląda nieco bardziej realistycznie do spełnienia. Ponownie, zależy to głównie od dobrej woli Zachodu. Jeśli Siły Zbrojne Ukrainy zyskają możliwość uderzenia na rosyjskie lotniska wojskowe, składy amunicji, kwatery główne itp., to sytuacja na froncie może się radykalnie zmienić na naszą korzyść. Jak jednak sprawić, by zachodni decydenci przestali rysować w swoich głowach czerwone linie, których rzekomo nie da się przekroczyć, by nie narazić świata na nuklearną apokalipsę? Jest to główny problem, który musi zostać rozwiązany przez nasze przywództwo wojskowe i polityczne. Bo jak dotąd nawet ofensywa kurska nie przekonała zachodnich partnerów, że można bez obawy o odpowiedź nuklearną zadać Rosji najbardziej bolesne ciosy. I śmiało możemy powiedzieć, że do 5 listopada, czyli przed wyborami prezydenckimi w Stanach Zjednoczonych, nie zapadną żadne poważne decyzje w tej sprawie.
Trzeci punkt dotyczący „strategicznego pakietu odstraszania” również zależy całkowicie od zachodnich partnerów. Ukraina ze swojej strony może zrobić tylko jedno: wykreślić z konstytucji zapis o zakazie rozmieszczania obcych baz wojskowych na swoim terytorium.
Czwarty punkt z jednej strony może być interesujący dla Zachodu w kwestii wspólnego zagospodarowania ukraińskich minerałów. Z drugiej strony o czymś takim możemy mówić dopiero po rozwiązaniu pakietu wszystkich innych problemów, gwarantujących bezpieczeństwo w miejscach wydobycia. Bo bez względu na to, jak bogate są nasze kopalnie, nikt nie będzie nimi zainteresowany, jeśli zagraża im rosyjska broń.
W tym kontekście przypomniano, że jeszcze przed wybuchem wojny rosyjsko-ukraińskiej, na początku lat 2010. (czyli za prezydentury Wiktora Janukowycza) amerykańskie i brytyjskie koncerny energetyczne Chevron i Shell starały się o kontrakty na wydobycie gazu łupkowego w Ukrainie. Firmy były skłonne zainwestować w to miliardy dolarów. Spotkały się one jednak z silnym oporem politycznym, przede wszystkim ze strony opozycyjnych sił politycznych. W tym czasie partia Swoboda opierała się wkroczeniu Amerykanów i Brytyjczyków na ukraińską ziemię. W końcu potencjalni inwestorzy zmęczyli się tymi politycznymi gierkami.
Nie jest to jedyny przypadek, w jaki sposób nasi biurokraci i politycy oszukali zachodnich inwestorów. I działo się to nie tylko za prezydentury Janukowycza. Wyobraźmy sobie przez chwilę, że wszyscy oni dostaliby „zielone światło” na założenie tu swoich przedsiębiorstw. To już nie tak bardzo my, skDomagaliby się, by ich rządy wspierały Ukrainę ze wszystkich sił i środków.
I ostatni, piąty punkt. To znowu „przynęta” dla Zachodu, podobnie jak punkt czwarty. I znowu, realizacja jest możliwa dopiero po zakończeniu działań wojennych.
Ogólnie rzecz biorąc, „Plan Zwycięstwa” to, jak słusznie twierdzą eksperci, przede wszystkim kampania PR (nawet rodzaj łagodnej operacji psychologicznej) mająca na celu zapobieżenie pomocy Zachodu dla Ukrainy. Ale cóż możemy zrobić, nawet nie dla zwycięstwa, ale dla przetrwania, musimy przede wszystkim udowodnić naszym partnerom całe niebezpieczeństwo, jakie niesie ze sobą zwycięstwo Rosji. Nawet nie zwycięstwo, ale jego sukces jest mniej lub bardziej zauważalny. A mówimy tu nie tylko o zniszczeniu globalnej architektury bezpieczeństwa, ale o niebezpieczeństwie kompletnego chaosu w stosunkach międzynarodowych, braku jakichkolwiek zasad i konwencji. Czyli wszystko, na czym opierał się cywilizowany świat.