Przekształcenie autokratycznej pseudofederacji Putina w totalitarną kopię ZSRR (idea podatku od bezdzietności wywodzi się z czasów stalinowskich, a podatek ten, nawiasem mówiąc, istniał do 1 stycznia 1992 r.) charakteryzuje się procesem, który część rosyjskiego społeczeństwa przeszła sto lat temu. Mówimy o ucieczce, relatywnie rzecz biorąc, opozycji wobec Europy – czy to przed prześladowaniami ze strony władz, czy po prostu w poszukiwaniu lepszego, spokojniejszego życia.
W tym czasie rosyjska emigracja prowadziła różny styl życia – jedni zajmowali się biznesem, inni pisali pamiętniki, były też takie postacie, które próbowały organizować jakieś struktury społeczno-polityczne. Podobnie sytuacja wygląda w obecnej fali emigracji z Federacji Rosyjskiej (choć można powiedzieć „z Moskwy” i nie mylić się szczególnie).
W rzeczywistości dzisiejsi rosyjscy opozycjoniści są znacznie bardziej aktywni – przynajmniej na poziomie tworzenia wydarzeń wartych opublikowania – co tłumaczy nowoczesne technologie. O ile w latach 20. XX wieku forum dawnej elity dawnego imperium nie mogło być interesujące dla nikogo w zachodnich mediach, o tyle obecnie platformy internetowe pozwalają na rozpowszechnianie informacji na dużą skalę. Wskaźniki ilościowe same w sobie nic jednak nie znaczą (chyba że są celem samym w sobie rosyjskiej opozycji). Ale tam, gdzie ówczesna i obecna rosyjska emigracja polityczna są podobne, to ich bezsilność. Choć niektórzy z historycznych poprzedników dzisiejszych uciekinierów z kraju FSB próbowali działać w rzeczywistości – np. jeden z przywódców Partii Socjalistów-Rewolucjonistów Borys Sawinkow nawet potajemnie wrócił do ZSRR (gdzie jednak został aresztowany, bo cały jego plan został opracowany od początku do końca w slumsach GPU).
Obecna opozycja, która wydaje się przeciwstawiać potomkom Putina w Prokuraturze Generalnej, woli działać poza granicami kraju. Tak postępuje na przykład Julia Nawalna, która w tym tygodniu znalazła się na okładce magazynu „Papel” z patetycznym hasłem „Chcę być kobietą, której Putin najbardziej się boi”. I warto o tym porozmawiać bardziej szczegółowo.
Po pierwsze, za tym hasłem nie kryje się nic poważnego – to po prostu autopromocja. Skąd to wiem, możesz zapytać. A faktem jest, że Julia Nawalna nie jest pierwszym tego typu „politykiem” w przestrzeni postsowieckiej. Jej poprzedniczką została Swietłana, żona białoruskiego opozycjonisty i więźnia politycznego Siergieja Cichanouskiego. Jedyna różnica między tymi dwiema kobietami polega na tym, że Siergiej Cichanouski, w przeciwieństwie do Aleksieja Nawalnego, wciąż żyje. Przynajmniej ani reżim Aleksandra Łukaszenki, ani niewielka białoruska opozycja nie poinformowały o śmierci Cichanouskiego w więzieniu. Różnica polega też na tym, że geopolityczne znaczenie Białorusi jest znacznie mniejsze niż skali Rosji, więc Swiatłana Cichanouska, która na spotkaniach z zachodnimi politykami była nieco eksponowana, znajduje się, szczerze mówiąc, na politycznym marginesie.
W przypadku Nawalnej sytuacja jest inna – przynajmniej na razie. Ale ogólnie, jeśli mówimy nie o niej konkretnie (niewątpliwie otrzyma swoje dywidendy), ale o rosyjskiej opozycji, wszystko jest bardzo źle. Faktem jest, że w przeciwieństwie do Białorusi, Rosja wciąż miała własną opozycję, zwłaszcza w stosunkowo demokratycznej epoce Jelcyna. Białoruskie środowisko antyłukaszenkowskie nie miało ani jednej mniej lub bardziej znanej i popularnej twarzy, a rosyjska opozycja, nawet po zabójstwie Niemcowa, może pochwalić się tym, że ma w swoich szeregach byłego premiera Michaiła Kasjanowa, byłego mistrza świata w szachach Garrija Kasparowa, byłego deputowanego Dumy Państwowej (już w czasach Miedwiediewa i powracającego Putina) Ilję Ponomariowa itd.
A jednocześnie w rolę głównej bohaterki rosyjskiej opozycji wciela się Julia Nawalna, której jedynym osiągnięciem (poza nieudolnym cosplayem sceny z ksenofobicznego filmu „Brat-2”, tej, w której „przynieś nam wódkę, polecimy do domu”) jest to, że wyszła za mąż za prawdziwego opozycjonistę. A także Swietłana Cichanouska.
A co robi rosyjska opozycja? A ona, podobnie jak sto lat temu, dzieli skórę nieubitego niedźwiedzia. Fundacja Antykorupcyjna Nawalnego aranżuje skandal ze śledztwem w sprawie działalności Leonida Nevzlina (byłego wspólnika Michaiła Chodorkowskiego w firmie Jukos), a następnie znany rosyjski vloger opozycyjny Maxim Katz publikuje na YouTube śledztwo przeciwko FBK… Jednym słowem emigranci polityczni robili to, co robili członkowie rodziny królewskiej, którym udało się przeżyć i uciec z Rosji – dowiedzieć się, który z nich jest bardziej poprawnym, prawdomównym i prawowitym potomkiem. Na przykład potomek Nawalnego jako lider opozycji.
W kinie radzieckim był taki wschodni serial o „nieuchwytnych mścicielach”. Oczywiście, jak każdy film historyczny tamtych czasów, nie jest pozbawiony nut propagandowych. Ale autorzy trzeciej części filmu, zatytułowanej „Korona Imperium Rosyjskiego”, bardzo trafnie wykazali bezsilność i bezsens działań ówczesnej opozycji, która nie była w stanie zrozumieć elementarnego pytania, który z nich jest liderem ruchu antykomunistycznego. Podobnie jak teraz, rosyjska opozycjaNie mogą nawet zdecydować się na osobę przywódcy, de facto powierzając tę rolę Julii Nawalnej, która, gdyby jej mąż nie zginął w najnowszym putinowskim gułagu, pozostałaby „żoną dekabrysty”.
Rzeczywiście, taka opozycja jest prawdziwym prezentem dla Władimira Putina. Podobnie jak sto lat temu, rosyjska emigracja polityczna była darem dla Józefa Stalina. Czas mija, ale sytuacja w Rosji nie zmienia się ani w rządzie, który przy pierwszej okazji rzuca się ku totalitaryzmowi, ani w opozycji, która raz po raz demonstruje swoją bezsilność, zamieniając się w pośmiewisko.