Spokojny, pogodny, szczery uśmiech. Oliwkowa bluza z kapturem, spodnie w multicam, niebieska naszywka ze złotym galicyjskim „lwem” na kamizelce kuloodpornej i naszywka podarowana przez żonę przy sercu: „Modlę się o twoją zbroję. Zawsze jestem przy tobie”. W wieku 23 lat Maksym ze Lwowa o znaku wywoławczym „Surik” jest kapitanem i dowódcą kompanii 3 Batalionu Zmechanizowanego Samodzielnej Brygady Prezydenckiej.
Wojna z Rosją trwa już prawie połowę jego życia.
Maidan
Grudzień 2013 roku, pierwsze dni Rewolucji Godności. We Lwowie 13-letni chłopiec z niepokojem obserwuje, jak jego ojciec i brat pakują swoje rzeczy i przygotowują się do wyjazdu na Majdan do Kijowa. Nie wie jeszcze, że będzie rewolucja i wojna. Nie wie, że za dziesięć lat jego ojciec zostanie dowódcą plutonu w 3 Brygadzie Szturmowej, a on sam, już dorosły mężczyzna, przez trzy lata będzie walczył na „zero”.
„I to było dziecinnie obraźliwe, że mój ojciec odszedł, a mnie nie zabrano na Majdan. A potem zaczęła się strzelanina i trudno było zrozumieć, że w moim kraju zaczęła się wojna. Ojcu bardzo zależało na pracy w ATO. Ludzie wyszli na ulice w obronie niepodległości i zaczęli ich rozpędzać, pokojowy wiec… I to musiał być punkt zwrotny: nie, nie chcę mieszkać w takim kraju” – powiedział Maksym.
Majdan zmienił wszystko: młody człowiek postanowił zostać żołnierzem. W wieku 15 lat wstąpił do Liceum Wojskowego, a następnie na Wydział Bojowego Użycia Żołnierzy w Narodowej Akademii Wojskowej im. Hetmana Petra Sahajdacznego we Lwowie. Nauka była trudna: wczoraj obudziłem się obok rodziny, a teraz mieszkam w baraku zgodnie z rozkładem jazdy, ustawiam się w kolejce rano i wieczorem, uczę się od 8 do 18, od 18 – samokształcenie, 22 – wieczorna kontrola. Surik wspomina: „Kiedy dostałem się do liceum wojskowego, było ciężko. Pierwszy rok jest prawdopodobnie trudniejszy niż pierwszy rok wojny. Przyszliśmy, kiedy byliśmy jeszcze dziećmi, mieliśmy po 15 lat, wyrywano was od mamy i taty, zmuszano do wszywania tych białych kołnierzyków (część munduru wojskowego w liceum w tamtych czasach), mundur trzeba było wypolerować, samemu się go pierze, samemu się szyje” – uśmiecha się i dodaje: „Już w akademii było łatwiej”.
W wieku 15 lat Maksym postanowił zostać wojskowym. Zdjęcie oddzielnej brygady prezydenckiej
Dowódca na 20
Wraz z rozpoczęciem inwazji na pełną skalę Surik zaczął pracować w swojej specjalności: żołnierz został przydzielony do Oddzielnej Brygady Prezydenckiej. Przez pierwszy rok pełnił funkcję dowódcy plutonu w kompanii zmechanizowanej, następnie dowódcy wydzielonego plutonu karabinów maszynowych.
„Nigdy nie sądziłem, że w wieku 20 lat przyjmę pluton, a w wieku 21 lat zobaczę pierwsze 200. Wtedy zrozumiałem, co to jest piechota: łopata w moich rękach i odjechałem. Jak się chce żyć, to się kopie – wspomina Maksym.
Jako dowódca plutonu Surik zdobywał pierwsze doświadczenia w zakresie dowodzenia i odpowiedzialności, a przede wszystkim poznał ludzi ze swojego batalionu jako dowódca plutonu karabinów maszynowych.
Półtora roku później facet dostał propozycję objęcia stanowiska dowódcy kompanii. Nikogo nie dziwi, że 23-letni chłopak dowodzi firmą: na wojnie ważniejsza jest wiedza, doświadczenie i cechy ludzkie. Z wczorajszego absolwenta akademii Surik wyrósł na dowódcę bojowego, który jest znany i szanowany w batalionie.
– Nie jest tak, że wczoraj był pan absolwentem akademii, a dziś jest pan oficerem kompanii. Musisz mieć doświadczenie. Dowódca kompanii to trudna pozycja, ponieważ jesteś odpowiedzialny finansowo, masz przy sobie dużo broni. Ale nie ma nic złego w tym stanowisku. Wszędzie trzeba przychodzić z głową – mówi Maksym.
Surik jest przekonany, że podstawowym zadaniem dowódcy jest ratowanie życia, a nie broni czy mienia. „Cóż możemy mówić o broni, skoro nie można przywrócić życia człowiekowi” – mówi żołnierz – „nie ma gorszego stracić ludzi, nigdy nie doświadczyłem gorszego. Kiedyś miałem drona FPV, który uderzył w samochód. Morale oczywiście spada, ale potem zdajesz sobie sprawę, że chłopaki żyją. Postrzega się go tu nie jako podwładnego dowódcę, jak to kiedyś uczono w wojsku, ale jako swojego brata. Na froncie nie ma znaczenia, czy jesteś oficerem, czy żołnierzem, rzucasz 20 kg na kręgosłup i idziesz. Braterstwo jest tu bardzo silne, nie może być nieufności, nie może być konfliktu. Może nie powinno tak być, ale czasami bracia są sobie bliżsi niż bracia”.
„Tu umierają ludzie, tam śpiewane są pieśni”
We Lwowie na Surika czeka cała rodzina: matka, żona i 1,5-miesięczna córeczka. Żołnierz nie jest w stanie zobaczyć swoich bliskich, woła ich z ich pozycji. Czasami, zbyt rzadko, przyjeżdża na krótkie wakacje, ale odpoczynek wśród ludności cywilnej nie przynosi spokoju.
„Najgorszą rzeczą jest to, kiedy wracasz do domu. Kiedy wracasz z wakacji, zwłaszcza z pierwszego urlopu, wracasz z obniżonym morale, bo myślę, że nie jestem doceniany, że nikogo to nie obchodzi, a oni wszyscy tam mieszkają… Razem z żoną jedziemy do ośrodka, a po godzinie nie mogę tego znieść. To trudne: tu giną ludzie, tam śpiewa się piosenki. To mnie wyzwala”.
Maksym dowodzi batalionem zmechanizowanym. Zdjęcie oddzielnej brygady prezydenckiej
Na odpowiedźSurik zawsze odwiedza swojego kolegę z klasy wojskowej i, jak mówi, „po prostu odwiedza chłopaków”. Miejsce spotkania nie zmieniło się od jakiegoś czasu: Cmentarz Łyczakowski.
Najlepszy przyjaciel Surika, również absolwent akademii wojskowej, zaginął w pobliżu Ocheretyna. „Istnieje przekonanie”, mówi Surik, „że on żyje. Podświadomie możesz wiedzieć… Ale dopóki nie ma ciała, On żyje dla nas”.
Nie w takiej cenie
Czy Surik współczuje tym, którzy decydują się „przepłynąć Cisę” i przy tym giną? Nie. Dowódca jest przekonany: wszyscy się boją. Tyle, że wybory są inne.
„Wszyscy się boją. Nawet w trzecim roku wojny. Czasami przechodzisz przez „nie mogę”, bo musisz, musisz to zrobić. Jeśli mam tam chłopaków, wydaję rozkaz do operacji szturmowych: „Chłopaki, wyjdźcie z RPG i dotrzyjcie tam”. Jakby miał tam dzielne serce, wyszedł z RPG przeciwko czołgom… Jakby nic mu tam nie „grało”? I zaczynam się bać. To zawsze jest przerażające, tylko głupiec się nie boi, ale liczy się to, jak się opanujesz. Ale wszyscy się boją” – powiedział Surik.
Mówi, że w radzeniu sobie ze strachem, rozpaczą i depresją pomaga mu rodzina: żona i córka.
„Dzwonisz do kobiety, widzisz się ze swoją córką. Każdy ma swoją motywację. Byłem żołnierzem, kiedy to wszystko się zaczęło i nie chcę, żeby moje dziecko dorosło i zobaczyło, że jesteśmy „jednym narodem” z Rosjanami. Najbardziej uderzający przykład: moja rodzina zawsze zbierała się w haftowanych koszulach na Boże Narodzenie, śpiewała kolędy i śpiewała. I nie chcę, żeby ktokolwiek przychodził i mówił mi, w jakim języku mam śpiewać kolędy. Chcę, żeby moje dziecko dorosło i wiedziało, że jest Ukraińcem – tłumaczy Maksym.
We Lwowie czekają na niego córka i żona. Zdjęcie oddzielnej brygady prezydenckiej
Surik widzi swoją córkę tylko przez łącze wideo: natychmiast wrócił na swoje stanowisko z chrzcin. Nie chce jednak zostać zdemobilizowany, gdyby miał taką możliwość: „Nie pozwoliłbym sobie na to moralnie. Oczywiście chcę zobaczyć moją żonę i to, jak dorasta moja córka. Ale tak długo, jak będzie trwała wojna, będę tutaj”.
Surik boi się tylko, że wojna powtórzy się po naszym zwycięstwie. „Za drugim razem jest zawsze gorzej niż za pierwszym” – mówi żołnierz – „Tak się mówi: »oddajcie Donbas«. Teraz zrezygnujemy z Donbasu, a za dwa lata przyjdą i będzie to „oddajcie Zaporoże”. Aby moja córka nie widziała tego w przyszłości, jestem tutaj. Chcę pokoju, ale nie za taką cenę”.