Ukraińcy, których jedność na początku wojny była prawdziwym wyczynem, teraz idą w przeciwnym kierunku, który po wojnie jest najeżony poważnymi problemami.
Mobilizacja ukraińska przerodziła się w nową falę skandali – dotarły bowiem „szwadrony TCC” (część Ukraińców w tym momencie odetchnęła z ulgą – „nareszcie!”) na tak ważne wydarzenia, jak koncerty w głównych obiektach metropolitalnych. Ponadto na koncert Okean Elzy, zespołu, delikatnie mówiąc, wybitnego w historii współczesnej kultury ukraińskiej – po renesansie lat 2015-2018 wszyscy powoli o tym zapominają, ale kiedyś to OE było prawie jedynym ukraińskojęzycznym zespołem, którego słuchała nie tylko cała Ukraina, ale także jej okolice, na przykład Rosja.
Ale oczywiście nie będziemy mówić o Okean Elzy, to tylko okazja do zwrócenia uwagi na wyjątkowość wydarzenia – ale o samym fakcie kontynuowania procesu busyfikacji. I to nawet nie kontynuacją, ale intensyfikacją i rozbudową. Potem pojawiła się nawet informacja o wizycie w legendarnym karpackim kurorcie Bukowel (to tam prezydent Zełenski odpoczywał ze swoim orszakiem na początku 2022 roku, dwa miesiące przed wojną). W związku z tym władze zdecydowały się zintensyfikować wysiłki w kierunku busyfikacji, przyznając wprost, że jest to jedyny możliwy sposób uzupełnienia Sił Zbrojnych Ukrainy świeżą krwią.
(Nawiasem mówiąc, edytor tekstu Słowo, w którym został napisany ten artykuł, uparcie poprawiał „busification” na „rusification”. Przypadek?)
Tymczasem po rozpoczęciu inwazji na pełną skalę w kolejkach do terytorialnych centrów rekrutacyjnych stało znacznie więcej osób, które chciały bronić swojego państwa, niż było wówczas rekrutowanych (i najwyraźniej można było ich pomieścić) w Siłach Zbrojnych. Nie mówiąc już o tym, że co roku w okresie między drugim porozumieniem mińskim a inwazją na pełną skalę tysiące mężczyzn w wieku poborowym zmieniało miejsce rejestracji – i starannie kierowano ich do wojskowych komisji lekarskich. Oznacza to, że TCC powinien przechowywać stosunkowo świeże dane osobowe i stan zdolności do służby wojskowej dużej liczby obywateli. Sądząc jednak po tym, że busyfikacja trwa, nie tylko ten przedwojenny (a raczej międzywojenny) proces, ale także tegoroczny proces aktualizacji danych nie przyniósł pożądanego rezultatu.
Ale najgorszą rzeczą w tej historii nie jest sam proces busyfikacji, ale to, jak społeczeństwo na niego zareagowało. Zamiast zgodnie z klasycznym ukraińskim zwyczajem obwiniać o wszystko władzę (a w tej sytuacji te oskarżenia byłyby przynajmniej częściowo słuszne), społeczeństwo krajowe podzieliło się – właśnie lub na czyjąś podłą sugestię – na dwie części i zaczęło się nawzajem gryźć. I tutaj rozłam nastąpił nie tylko wzdłuż granicy między wojskiem a cywilami, co jest po prostu najbardziej oczywistym przykładem, ale także wzdłuż granicy państwowej Ukrainy. Nie, nie na wschodzie, nie na idei „granic z 1991 roku”, tutaj w zasadzie wszyscy są mniej więcej zjednoczeni – ale na zachodzie. Aby zrozumieć ten podział, w sieciach społecznościowych pojawiły się już oskarżenia pod adresem przymusowych emigrantów, aby nie fotografowali się z ukraińską flagą, ponieważ, jak mówią, tylko ci, którzy pozostali w kraju, mają do tego prawo.
A tego typu zarzutów jest coraz więcej – kiedy jedni to potrafią, a inni nie – z każdym dniem. Co w dłuższej perspektywie grozi Ukrainie poważnymi problemami. Bo wojna, prędzej czy później się skończy – zwycięstwem lub porażką, porozumieniem pokojowym lub zwykłym zatrzymaniem gorącej fazy, przystąpieniem Ukrainy do NATO czy powrotem do neutralnego statusu, ale skończy się wraz z dalszym istnieniem Ukrainy. Oczywiście nie wiemy dokładnie, jakie są faktyczne granice (formalne pozostaną takie same, żaden ukraiński rząd nie zrzeknie się oficjalnie własnych regionów, tego można być pewnym), ale myślę, że Kreml też rozumie, co będzie.
Ale wraz z kontynuacją istnienia Ukrainy jej polityka będzie nadal istnieć. I tu, niespodziewanie dla wielu, okazuje się, że nie ma ukraińskiego społeczeństwa, o którego jedności śpiewano w lutym-marcu 2022 roku. A w miejsce tego społeczeństwa zobaczymy całą masę różnych małych społeczności – a nawet kast, jak w Indiach. Kasty, które po pierwsze będą żyły w myśl zasady „my jesteśmy dobrzy, a wszyscy inni są źli” (będzie to brzmiało szczególnie przekonująco w tych kastach, które po wojnie znajdą się na szczycie). A po drugie, proces ten doprowadzi do tego, że już w pierwszych powojennych wyborach – jeśli nie odbędą się miesiąc po zakończeniu wojny, czyli w okresie, gdy Ukraińcy są jeszcze pod narkozą tej właśnie wojny – rozdrobnienia, atomizacji społeczeństwa i determinacji, by nie tworzyć nowej wspólnej europejskiej przyszłości, ale szukać wewnętrznej. Na pewno znajdą się polityczni oszuści i populiści, którzy w stylu Adolfa Hitlera wskażą palcem na jakąś kastę i powiedzą, na pewno powiedzą sakramentalnie: „To on czyni wszystko złym w naszym kraju!”.
Pytanie tylko, kto stanie się „ukraińskimi Żydami”. Chociaż, przynajmniej na razie, taka kasta pariasów Są to tzw. „osoby zobowiązane do służby wojskowej”, czyli wszystkie osoby zobowiązane do służby wojskowej, które nie znajdują się w szeregach Sił Zbrojnych Ukrainy. Chociaż każdy trzeźwo myślący człowiek, który w ciągu ostatnich pięciu lat zachował resztki krytycznego myślenia, a przynajmniej interesował się historią świata, od razu przypomni sobie przypadek Paragwaju, kraju, który w XIX wieku zaangażował się w krwawą 5,5-letnią wojnę Trójprzymierza. Konsekwencją tej wojny było to, że z pół miliona przedwojennych mieszkańców kraju w Paragwaju pozostało tylko 25 tysięcy mężczyzn. W rzeczywistości Paragwaj stracił 90% swojej męskiej populacji. Oczywiście nie wszyscy zginęli z bronią w ręku, ale wydaje się, że to prezydent tego kraju – notabene wciąż bohater narodowy – Francisco Solano López był najbliżej idei produkowanej przez niektórych ukraińskich żołnierzy, blogerów i blogerów wojskowych: „Wszyscy będą walczyć”.
Od tego czasu Paragwaj pozostaje jednym z najbardziej zacofanych krajów Ameryki Południowej. Ale nawet kolosalną nierównowagę demograficzną udało im się przezwyciężyć dopiero kilkadziesiąt lat później, czyli nawet nie po jednym pokoleniu – i to pomimo faktu, że przyrost naturalny na świecie był wtedy oczywiście wyższy niż obecnie w Ukrainie…
Być może jednak poszukiwanie winnych nie ograniczy się tylko do „poborowych” – a pod koniec wojny zobaczymy kolejną kastę pariasów, których większość postanowiła oskarżyć o wszystkie (przede wszystkim) grzechy. Jakiego kraju takie „społeczeństwo” ostatecznie zbuduje, nikt nie wie. Chociaż lepiej tego nie robić. Eksperymentowaliśmy już z „nowymi twarzami”, z próbą „negocjacji pośrodku”. Konsekwencje dla Ukrainy okazały się bardzo kosztowne. Nasza przyszłość może nie być w stanie wytrzymać kolejnego okrutnego eksperymentu. A wtedy po prostu nie będzie nikogo, kto przystąpi do Unii Europejskiej.