Po raz drugi w tym roku prezydent USA Joe Biden odmawia przyjazdu do Europy na ważne dla Ukrainy wydarzenie. Po raz pierwszy zdarzyło się to w czerwcu, kiedy w Szwajcarii odbywał się Szczyt Pokoju. Nieobecność tam szefa Białego Domu znacznie obniżyła rangę wydarzenia. Czy obecność Bidena w praktyce pomogłaby zaprowadzić pokój w Ukrainie? Ledwo. Ale zdecydowanie poparłbym międzynarodowy autorytet Zełenskiego, który niestety z każdym miesiącem wojny się pogłębia. I mogliśmy to bardzo wyraźnie zobaczyć podczas ostatniej wizyty prezydenta Ukrainy w Stanach Zjednoczonych.
I znowu Biden ignoruje niezwykle ważne dla nas wydarzenie – spotkanie w formacie Ramstein, gdzie 12 października w amerykańskiej bazie wojskowej w Niemczech mieli zebrać się przedstawiciele pół setki światowych przyjaciół Ukrainy oraz na szczeblu szefów państw i rządów. Oczywiste jest, że przy takim statusie uczestników, niezwykle ważne dla naszego kraju sprawy powinny być rozstrzygane na spotkaniu, na tle, delikatnie mówiąc, trudnej sytuacji na froncie. Oczywiście Zełenski planował przedstawić swój chwalebny, ale jednocześnie tajemniczy „plan zwycięstwa” szerokiemu gronu partnerów. Oczywiście, ponownie będzie próbował uzyskać zgodę zachodnich sojuszników na uderzenie w głąb terytorium Rosji. Jeszcze raz prosiłbym o więcej broni i amunicji, bo te, które teraz trafiają w Ukrainę, ledwo wystarczają do obrony, a nawet wtedy nie są zbyt skuteczne.
Ale decyzja szefa Białego Domu o zignorowaniu Ramsteina (i w ogóle wizyta w Niemczech, gdzie osobno planował spotkać się z kanclerzem Niemiec Olafem Scholzem, prezydentem Francji Emmanuelem Macronem i premierem Wielkiej Brytanii Keirem Starmerem) sprawiła, że samo wydarzenie straciło znaczenie.
Czy przy tej okazji powinniśmy zacząć krzyczeć „Zdrada!”? Przeklinanie amerykańskiego przywódcy, który „znowu przeciekł z Ukrainy”? Wcale.
Przede wszystkim trzeba to jasno zrozumieć: cóż, nie ma mowy, żeby Biden opuścił Stany Zjednoczone w czasie, gdy do wschodniego wybrzeża kraju zbliża się huragan Milton, któremu przypisano piątą, najwyższą kategorię siły. Meteorolodzy ostrzegają, że Milton może stać się „najsilniejszym huraganem, jaki uderzył we Florydę w ostatnim stuleciu”. Oczekuje się, że sztorm z porywami wiatru do 230 km/h uderzy w gęsto zaludniony obszar Tampa Bay w zachodniej Florydzie, a poziom morza na obszarach przybrzeżnych, jak przewidują meteorolodzy, wzrośnie do sześciu metrów. I to pomimo faktu, że region nie zdążył się jeszcze otrząsnąć ze zniszczeń spowodowanych przez niedawny huragan Helene, który pochłonął życie około dwustu osób.
Jak już pisaliśmy w naszej publikacji, obecna sytuacja z preferencjami wyborczymi Amerykanów jest skrajnie niestabilna. Socjologia odnotowuje, że faworyt wyścigu prezydenckiego zmienia się niemal co tydzień. Albo demokratyczna kandydatka na prezydenta Kamala Harris szybko wychodzi na prowadzenie, albo republikański rywal Donald Trump dogania ją i wyprzedza. Co więcej, skomplikowany system wyborczy w Stanach Zjednoczonych zmusza do skupienia uwagi nie tyle na socjologii narodowej, ile na siedmiu chwiejnych stanach – Arizonie, Nevadzie, Michigan, Wisconsin, Georgii, Karolinie Północnej i Pensylwanii – gdzie rozstrzygnie się, kto będzie kolejnym właścicielem Gabinetu Owalnego.
W rzeczywistości Bidenowi bardzo zależało na złożeniu wizyty w Niemczech jako swoistej trasy pożegnalnej dla ustępującego prezydenta. On sam był inicjatorem tej wyprawy. Amerykański prezydent chciał po raz kolejny pokazać, że jest liderem wolnego świata, zdolnym do rozwiązywania globalnych problemów. Wszak na wspomnianym już spotkaniu z Scholzem, Macronem i Starmerem planowano omówić nie tylko kwestię ukraińską, ale także sytuację na Bliskim Wschodzie, możliwość zapobieżenia wielkiej wojnie między Izraelem a Iranem itp. Dlatego odmówił tej wizyty z wyraźną goryczą w sercu.
Ale wyobraźmy sobie przez chwilę, że Milton wyrządziłby znaczne szkody w budynkach mieszkalnych i infrastrukturze, a także, nie daj Boże, zginęliby ludzie. Tymczasem prezydent USA przebywa w bezpiecznej Europie, gdzie zdaniem wielu amerykańskich wyborców rozwiązuje zupełnie drugorzędne kwestie, zamiast skupić się na działaniach ratunkowych na Florydzie, wsparciu moralnym i materialnym dla poszkodowanych mieszkańców. Wyobrażasz sobie? Czy zdajecie sobie sprawę, ile punktów procentowych oceny straci nominowana przez Bidena wiceprezydent Kamala Harris na niecały miesiąc przed głosowaniem? Tylko tyle, by przegrać wybory 5 listopada i by Donald Trump ponownie został kolejnym prezydentem Stanów Zjednoczonych. Ten sam Trump, który uważa Władimira Putina za swojego przyjaciela, który z pewnych subiektywnych powodów nie lubi Ukrainy, który przez długi czas, dzięki swojemu wpływowi na republikańskich kongresmenów, blokował udzielenie pomocy wojskowej Ukrainie, który nazywa Zełenskiego „zręcznym handlarzem”, itd., itp., itp. Stąd przemyślana, precyzyjnie zweryfikowana, szybka reakcja amerykańskiego kierownictwa na wyrządzone szkodyJej implikacje są egzystencjalnie ważne dla wyborczego przetrwania Partii Demokratycznej, a przede wszystkim dla życia politycznego Kamali Harris.
Sytuacja jest oczywiście niefortunna dla Ukrainy. Wiadomo już na pewno, że spotkanie w formacie Ramstein 12 października się nie odbędzie. Ale niech lepiej będzie odłożyć Ramstein o kilka dni. Inną opcją jest zorganizowanie tego spotkania w Stanach Zjednoczonych.
Tak, w każdym razie ważne dla Ukrainy decyzje – zgoda na uderzenie w głąb Rosji i członkostwo Ukrainy w NATO – zostaną co najmniej opóźnione w czasie. A każdy dzień zwłoki dla Ukrainy oznacza straty w ludziach, odwrót Sił Zbrojnych Ukrainy z terytorium Ukrainy i osłabienie pozycji negocjacyjnych. Najważniejsze, że potrzeba dużo czasu, aby zdać sobie sprawę z poziomu zachodnich przywódców, aby pozostać gotowym do wspierania Ukrainy. Zwłaszcza na tle prawdopodobnego zwycięstwa Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w USA. Porozumienie w sprawie wspólnej strategii, jeśli nie zwycięstwa, to przynajmniej pokoju, również zostaje odłożone w czasie.