Niedawno w rosyjskojęzyczną przestrzeń YouTube wdarł się dość duży projekt filmowy – dokument „Unpast Time” („Unpast Time”) w reżyserii Jana Wizinberga, dyrektora kreatywnego międzynarodowej firmy Lorem Ipsum, która współpracuje z rosyjskim Centrum Jelcyna. Film opowiada o burzliwych latach 90. w Rosji, choć w pierwszym epizodzie sporo czasu poświęcono gorbaczowowskiej pierestrojce z drugiej połowy lat 80.
Widać wyraźnie, że film jest głównie pro-Jelcynowski, choć można też dostrzec wyważoną krytykę pierwszego prezydenta Rosji. Dlatego projekt ten można postrzegać jako „godną odpowiedź” na film dokumentalny „Zdrajcy” („Zdrajcy”), stworzony przez opozycyjną Rosyjską Fundację Antykorupcyjną, który był ostrą krytyką zarówno samego Borysa Jelcyna, jak i jego otoczenia, którego wielu przedstawicieli stało się liderami rosyjskiej opozycji na emigracji.
Ale kłótnie i rozłamy we współczesnym rosyjskim ruchu opozycyjnym mało nas na razie interesują, choćby biorąc pod uwagę praktycznie znikomy wpływ rosyjskiej opozycji na obecną sytuację polityczną w samej Rosji. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na kilka ciekawych (a raczej słabych) momentów w filmie „Czas nieprzeszły”. Na przykład pominięcia w serialu dotyczące zbrojnej konfrontacji między prezydentem Rosji Jelcynem a Radą Najwyższą Federacji Rosyjskiej (wtedy jeszcze tak nazywano rosyjski parlament) jesienią 1993 roku. Przypomnę, że skończyło się to atakiem czołgów na „Biały Dom” (jak nazywano budynek rosyjskiego parlamentu).
W serialu tym wspomina się, że „uzbrojeni i zaprawieni w boju Naddniestrzanie” przybyli na pomoc rosyjskim deputowanym. To ciekawe, film jest dziesięcioodcinkowy, szczegółowo opisuje wszystkie ważne wydarzenia z lat 90., a potem nagle – ups, ni stąd, ni zowąd jacyś Naddnieśnicy z bronią i doświadczeniem bojowym. Widz, który do tej pory nie interesował się szczególnie historią rozpadu ZSRR i starałby się wydobyć z tego fundamentalnego filmu wszystkie informacje o tamtych czasach, byłby w ogóle oszołomiony. A wszystko dlatego, że twórcy filmu nieśmiało przegapili niewygodny dla Rosji i dla samego Borysa Jelcyna moment dotyczący pierwszej wojny hybrydowej prowadzonej przez Federację Rosyjską na terytorium niepodległej Republiki Mołdawii w 1992 roku. Tak, tak, ten sam liberalny i demokratyczny Jelcyn Rosja, która nie zdążyła jeszcze właściwie opuścić Unii, ale już wysyłała swoich „ikhtamnetów” do Naddniestrza, prowokując tam działania separatystyczne, finansując wojnę, uzbrajając bojowników, którzy mieli walczyć u boku prawowitego rządu mołdawskiego. A już w 1993 r. „Naddniestrzanie”, wychowane i uzbrojone przez reżim Jelcyna, przybyło do Moskwy, by walczyć z tym samym Jelcynem.
Kolejny taki epizod w filmie, który powinien był oszołomić uważnego widza, dotyczył pierwszej wojny czeczeńskiej. Opowiada o absolutnie katastrofalnym nalocie pancernym na Grozny w grudniu 1994 roku. Czeczeńska milicja ostrzelała wówczas rosyjską jednostkę ofensywną niemal jak na strzelnicy, wystrzeliwując ją w kierunku centrum miasta. Zniszczeniu uległo około czterystu czołgów i transporterów opancerzonych. Tysiące rosyjskich żołnierzy zostało zabitych i rannych, a setki dostały się do niewoli.
Logiczne byłoby, gdyby autorzy filmu wyjaśnili: skąd czeczeńskie bojówki wzięły tyle broni, aby całkowicie pokonać rosyjską armadę pancerną? I od tej samej „wojny hybrydowej”, którą Rosja Jelcyna prowadziła przeciwko Gruzji na terytorium Abchazji w latach 1992-1993. A żeby sami zbytnio nie błyszczeć, Rosjanie postawili przed sobą Czeczenów, udając, że walczą tam według własnego uznania, „o wolność ludów Kaukazu”. W rzeczywistości czeczeńscy bojownicy byli uzbrojeni przez rosyjskie Ministerstwo Obrony i szkoleni przez instruktorów z Ministerstwa Bezpieczeństwa, poprzednika FSB.
Wiadomo, że kluczową rolę w wojnie abchaskiej i zwycięstwie abchaskich separatystów nad Siłami Zbrojnymi Gruzji odegrał „batalion abchaski” („batalion” to określenie czysto umowne, w rzeczywistości ta jednostka bojowa liczyła ponad pięć tysięcy żołnierzy) pod dowództwem Szamila Basajewa. Tak, ten sam Basajew, którego później nazwano „terrorystą numer jeden” w Rosji. To właśnie Szamil Basajew wraz z dwustoma swoimi bojownikami przeprowadził w czerwcu 1995 r. brawurowy rajd z Czeczenii do Budionowska, wziął kilka tysięcy zakładników, przetrzymywał ich w miejscowym szpitalu, zręcznie odparł wszelkie ataki rosyjskich sił specjalnych i ostatecznie osiągnął spełnienie ultimatum wobec rosyjskich władz. A ultimatum było następujące: zakończenie wojny w Czeczenii i wycofanie stamtąd wszystkich wojsk rosyjskich.
Dlaczego teraz pamiętamy o Basajewie, który zmarł w 2006 roku? Zginął, ale jego imię i pamięć o nim niespodziewanie sprowokowały mały konflikt międzynarodowy. I między kim? Między Rosją a samozwańczą i nieuznawaną „Republiką Abchazji” pod jej kontrolą, która pozostaje uznanym przez społeczność międzynarodową terytorium Gruzji. Dowiedzieć sięZauważono, że Abchazi nadal doceniają i czczą swojego „bohatera narodowego” Szamila Basajewa. Nie obchodzi ich, że Rosja ma najbardziej negatywny stosunek do niego, do jego pamięci, że nawet po Budionowsku zorganizował serię głośnych zamachów terrorystycznych na terytorium Rosji z licznymi ofiarami. A w Państwowym Muzeum Abchazji, odbudowanym w 2012 roku po wojnie za rosyjskie pieniądze, Basajewowi poświęcono całą wystawę zatytułowaną „Bohater Abchazji”, w związku z czym jego portret wisiał w widocznym miejscu.
Ciekawe, że wystawa poświęcona Basajewowi została zorganizowana ponad dziesięć lat temu, ale dopiero teraz została zauważona przez Rosjan i bardzo oburzona. Najpierw informacja o tym pojawiła się na kanale Hard Blog na Telegramie, potem zaczęli o tym pisać rosyjscy z-blogerzy, prorządowi politolodzy i aktywiści. Wszyscy wyrazili głębokie oburzenie faktem, że niemal ich rodacy Abchazi gloryfikują „terrorystę”.
Abchazi nie zamierzali jednak tak łatwo rezygnować z oddawania czci Basajewowi. Administracja muzeum oświadczyła, że nie będzie robić zdjęć, dopóki nie zostanie wydany oficjalny dekret pozbawiający bojownika tytułu Bohatera Republiki. „W czasie Wojny Ojczyźnianej ludu Abchazji pomógł nam pokonać armię Rady Państwa Gruzji. On jest częścią naszej historii. Sami nie zrobimy mu zdjęcia” – poinformowało muzeum.
W końcu doszło do państwowej nuty protestu. „Uważamy, że demonstracja portretu Sz. S. Basajewa na wystawie Państwowego Muzeum Abchazji jest niedopuszczalna” – oświadczyła w oświadczeniu ambasada Rosji w Abchazji.
Abchazi stawiali trochę oporu, ale w końcu musieli się podporządkować, bo nieuznawana Abchazja w aspekcie militarnym i finansowym opiera się wyłącznie na pomocy Rosji. Dawna perła kaukaskiego Morza Czarnego już dawno straciła swój status międzynarodowego kurortu. Nadmorskie miasteczka bez turystów popadają w ruinę, upadają niegdyś bujne sanatoria, restauracje bankrutują. Taki los spotkał praktycznie wszystkie formacje separatystyczne sprowokowane przez Rosję do podjęcia kroków secesjonistycznych.