Rosyjski dyktator Władimir Putin po raz kolejny przestraszył świat, mówiąc o katastrofie nuklearnej. Czy to nie jest takie „przestraszone”? Spróbujmy to rozgryźć.
Tak więc w środę 25 września Putin przemawiał na posiedzeniu stałego posiedzenia rosyjskiej Rady Bezpieczeństwa na temat odstraszania nuklearnego. Zaproponował „skorygowanie podejścia i aktualizację podstaw polityki państwa w dziedzinie odstraszania nuklearnego”.
W szczególności szef Kremla uważa za konieczne rozszerzenie listy zagrożeń militarnych, w odpowiedzi na co Moskwa uzna za uzasadnione użycie broni jądrowej. Nowa wersja doktryny przewiduje użycie broni jądrowej w przypadku zmasowanego ataku na Rosję nie tylko z użyciem broni jądrowej, ale także konwencjonalnej. „Mam na myśli samoloty strategiczne lub taktyczne, pociski manewrujące, drony, pociski hipersoniczne i inne samoloty” – wyjaśnił. Rosja uzna za uprawnione użycie broni jądrowej w celu ochrony Białorusi jako członka Państwa Związkowego.
W rzeczywistości proponuje się zapewnienie Rosji prawa do odpowiedzi nuklearnej w przypadku niemal każdego działania, które mogłoby „stanowić krytyczne zagrożenie dla suwerenności” tego kraju. Ani Putin, ani inny przedstawiciel rosyjskiego dowództwa wojskowego i politycznego nie wyjaśnili, czym jest to „krytyczne zagrożenie”. Takiej definicji nie znajdziemy też w oficjalnych rosyjskich dokumentach.
Ale czy naprawdę musisz to wiedzieć? Czy to naprawdę ma znaczenie? Czy korekta doktryny zmieni sytuację bezpieczeństwa na świecie? Próbując odpowiedzieć na te pytania, pamiętajmy, że próby szantażu nuklearnego Kremla przewijają się jak czerwona nić przez całą obecną wojnę rosyjsko-ukraińską. I to nie tylko w ciągu ostatnich dwóch lat, od inwazji na pełną skalę. Aneksji Krymu towarzyszyły już groźby Putina użycia broni jądrowej, jeśli ktokolwiek na Zachodzie ośmieli się ingerować w okupacyjne plany Rosji. Pamiętacie rosyjski film propagandowy „Krym”. Droga do ojczyzny” o wydarzeniach na półwyspie na początku 2014 roku? Putin otwarcie przyznał w nim, że jest gotów użyć broni jądrowej podczas „kampanii krymskiej”. „Byliśmy na to gotowi” – powiedział z przekonaniem szef Kremla.
A przypomnijmy sobie wcześniejsze wydarzenia, w tym słynne przemówienie rosyjskiego przywódcy na Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa w 2007 roku. Owszem, w tamtym czasie w jego przemówieniu nie było ani słowa „nuklearny”, ani słowa „atomowy”, ale… Użyto jednak starej sowieckiej paniki o „asymetrycznej reakcji”. Czy można to rozumieć inaczej niż jako groźbę użycia broni nuklearnej? Pytanie jest retoryczne.
Wróćmy jednak do ostatnich oświadczeń nuklearnych Putina. Oczywiste jest, że odnoszą się one do Ukrainy, choć sama nazwa naszego państwa nie jest wymieniona. Generalnie Putin nie lubi wspominać w swoich wystąpieniach o tym, czego nienawidzi, czego się boi. Ale nie możesz nas oszukać. Było jasne, że rosyjski dyktator był skrajnie zły z powodu ostatnich sukcesów Sił Obronnych Ukrainy w ostrzale obiektów wojskowych w głębi terytorium Rosji. Dlatego wszystkie jego groźby były tak naprawdę związane z działaniami Ukrainy.
A jeśli potraktujemy je poważnie, to pozostanie nam – jak żartowaliśmy w sowieckim dzieciństwie – przykryć się białym prześcieradłem i czołgać się w kierunku cmentarza. Bo wszystko to, co Putin nazwał podstawą do użycia „odpowiedzi nuklearnej”, zostało już zrobione przez Siły Zbrojne Ukrainy. Wystrzeliwali stada dronów i rakiet na rosyjskie składy amunicji, lotniska wojskowe, stanowiska dowodzenia, skupiska rosyjskich żołnierzy, składy paliw i rafinerie ropy naftowej. Co więcej, nasza broń odwiedziła już wszystkie punkty europejskiej części Rosji, aż po Ural.
Co więcej, Siły Obronne Ukrainy zajęły „kanoniczne” terytorium Rosji w obwodzie kurskim i utrzymują je od półtora miesiąca. A „druga armia świata” nie może nic na to poradzić. Jakich więc innych powodów potrzeba do najbardziej zaciekłej rosyjskiej odpowiedzi?
Ostatnie wypowiedzi Putina powinny były przestraszyć Ukrainę i Zachód. Zmusić Siły Zbrojne Ukrainy do porzucenia śmiałych operacji wojskowych. Zmusić Zachód do osłabienia pomocy wojskowej dla Ukrainy, a co najważniejsze, aby nie pozwolił jej na użycie zachodniej broni dalekiego zasięgu do uderzenia w głąb terytorium Rosji.
Ale tu nasuwa się logiczne pytanie: dlaczego Kreml nie był szczególnie oburzony, gdy Ukraina użyła amerykańskich rakiet ATACMS, brytyjsko-francuskich pocisków Storm Shadow/SCALP-EG, kiedy użyła HIMARS-a i M270 MLRS, a nawet Panzerhaubitze 2000 do uderzenia na rosyjskie pozycje na okupowanych terytoriach obwodów zaporoskiego, chersońskiego, donieckiego i ługańskiego, a nawet na okupowanym Krymie, po aneksji tych terytoriów i utrwaleniu tej aneksji w swoich. Konstytucja? To znaczy, że rosyjskie przywódców, wbrew swojej ustawie zasadniczej, uważa te terytoria nie do końca swoje? A raczej wcale nie swoje?
W końcu, czy nie obchodzi nas, co myślisz o sobie na arenie międzynarodowej?dobrze znane ziemie ukraińskie Putin i jego poplecznicy?! Niech więc uporządkują swoje własne fikcje. Będziemy nadal analizować powagę lub niepowagę gróźb nuklearnych płynących z Kremla.
Tak więc, jak powiedziano na początku artykułu, groźba wyartykułowana przez Putina na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej 25 września była daleka od pierwszej i, możemy śmiało powiedzieć, że nie ostatniej. Dzieje się tak właśnie, gdy wypada przypomnieć przypowieść o pasterzu, który lubił krzyczeć bez powodu: «Wilki, wilki!»
I, oczywiście, z każdym powtórzeniem tych zagrożeń, ich cena stale spada. Oznacza to, że jesteśmy świadkami procesu dewaluacji nuklearnych gróźb Kremla. Za każdym razem Putin wyznacza nowe czerwone linie, których przekroczenie przez Ukrainę lub Zachód doprowadziłoby do „nuklearnej apokalipsy”. Ale przeciwnicy Kremla, jakby nie słysząc tych straszliwych ostrzeżeń, przekraczają te granice. I oto nic się nie dzieje. Chociaż nie, to się nadal dzieje: Kreml wyznacza nowe czerwone linie i ponownie ostrzega: „No cóż, już wybaczymy wam wasze wcześniejsze przewinienia, ale jak tylko je przekroczycie, to przyzwyczajcie się do tego!”.
Czy to oznacza, że Rosja nigdy nie użyje swojej „broni ostatniej szansy”, że Putin nigdy nie odważy się nacisnąć niesławnego „czerwonego guzika”? Niestety nie. Bo kiedyś byliśmy pewni, że nigdy nie zajmie Krymu, nigdy nie przekroczy granicy lądowej z Ukrainą, nigdy nie odważy się rozpocząć wojny na pełną skalę. I za każdym razem się mylili. Również tym razem możemy się pomylić. Inna sprawa, że rzekome użycie przez Putina „czerwonego guzika” nie ma nic wspólnego z jego wypowiedziami i doktrynami. Nie potrzebuje żadnego „uzasadnionego powodu”, aby wydać ten fatalny rozkaz. Jedynym powodem jest karaluch w jego głowie, który przełączy tam odpowiedni przełącznik. On sam może wymyślić tysiąc powodów i nikt nie ośmieli się wątpić w ich słuszność.
I dlatego szantaż nuklearny już dawno nie powinien mieć żadnej mocy, a wszelkie nuklearne ultimatum powinny być zdecydowanie ignorowane. Bo tak jest w przypadku, gdy, jak to się nazywa w rosyjskim żargonie kryminalnym, „gopnik bierze na pokaz”. To znaczy w kategoriach ludzkich: agresor próbuje zastraszyć słabych umysłowo przeciwników za pomocą bezpodstawnych gróźb. Niestety, takich bojaźliwych ludzi w zachodnim społeczeństwie nie brakuje, dla których doświadczenie sowieckiego i postsowieckiego, kryminalizowanego podwórka ze wszystkimi jego „konceptualnymi” narracjami jest obce. Nie można więc powiedzieć, że wszystkie te zagrożenia uderzyły w „mleko”.
Winston Churchill ostrzegał kiedyś: „Gdy tylko ulegniesz nuklearnemu szantażowi, wszystkie problemy na świecie zostaną rozwiązane tylko w jeden sposób”. Radzę posłuchać słów mądrego Brytyjczyka. Jeśli wydaje się Panu, że wypowiedzi Churchilla już dawno zostały zdezaktualizowane, to zacytuję wypowiedź współczesnego intelektualisty, wybitnego historyka Timothy’ego Snydera: „Byłoby katastrofą dla wszystkich, gdyby powiódł się rosyjski szantaż nuklearny. Jeśli jakiekolwiek mocarstwo nuklearne może zmusić innych do zrobienia czegoś, powołując się na swoje zapasy nuklearne, to jakakolwiek polityka międzynarodowa staje się niemożliwa.