Na przełomie lutego i marca 2022 r. cały świat z zapartym tchem obserwował, jak Ukraina, jej armia, ukraińscy wolontariusze, wolontariusze, w końcu wszyscy Ukraińcy dobrej woli, stanęli w obronie swojej ojczyzny przed rosyjskim agresorem. Ten wyczyn narodu ukraińskiego, który zdołał odeprzeć straszliwą inwazję znacznie silniejszego wroga i nie pozwolił na zniewolenie swojego kraju, z pewnością zostanie zapisany złotymi zgłoskami w światowych annałach historycznych. Wszak jak już wiemy, niewielu globalnych graczy wierzyło, że Ukraina będzie w stanie wytrzymać, nie mówiąc już o odparciu ataku wroga, a nawet rozpocząć kontrofensywę. W najlepszym razie Ukraińcom przydzielono rolę partyzantów na własnych, okupowanych terenach.
Wszystko to oczywiście nie może nie budzić szacunku dla odporności Ukraińców, ich militarnego wyczynu. Jednocześnie nie sposób nie zadać logicznego pytania: jak doszło do tego, że ten wyczyn był potrzebny, że armia nie była do końca gotowa na atak z zewnątrz, mimo że wojna trwała już osiem lat? W końcu, dlaczego w pierwszych dniach pełnoskalowej inwazji straciliśmy terytoria południowe, Mariupol, Nową Kachowkę, większość Donbasu, a nawet Chersoń, mimo że miasto znajduje się na prawym brzegu Dniepru? Czy Ukraina mogła być lepiej przygotowana na rosyjską inwazję na dużą skalę?
Na wszystkie te pytania będą musieli jeszcze odpowiedzieć ukraińscy przywódcy, gdy tylko zwycięsko zakończymy wojnę. Choć już teraz można się spierać: tak, na ewentualną inwazję przygotowaliśmy się wyjątkowo słabo.
Degradacja armii i całego systemu bezpieczeństwa w Ukrainie trwa praktycznie wszystkie trzy dekady od uzyskania niepodległości. Aby wyobrazić sobie skalę degradacji, warto przynajmniej obejrzeć hollywoodzki film „Baron of Arms” (Władca Wojny) w roli głównej Nicolas Cage. Bardzo obrazowo pokazuje, jak handlarze bronią z całego świata czerpali zyski z kradzieży broni, amunicji, pojazdów opancerzonych itp. z ukraińskich magazynów wojskowych, jak na tej broni dorobiono miliardowe fortuny. Tymczasem Ukraina stawała się bezbronna wobec potencjalnego wroga zewnętrznego. Oczywiście wszystko w filmie przedstawione jest z pewną artystyczną przesadą, ale w zasadzie sytuacja jest przedstawiona dość dokładnie. Władze ukraińskie były zupełnie nieprzygotowane na ewentualną agresję, powtarzając ten sam błąd, który popełniła Rada Centralna w 1917 roku. Teraz, tak jak wtedy, naiwnym ukraińskim politykom wydawało się, że wokół są tylko przyjaciele, a więc mogą się zrelaksować i nie dbać o własne bezpieczeństwo.
No cóż, przed 2014 rokiem można było zaniedbywać swoje bezpieczeństwo, ale trzeba było całkowicie zatracić instynkt samozachowawczy, by po aneksji Krymu i inwazji na Donbas zepchnąć na drugi lub trzeci plan kwestię zapełniania arsenałów, zachowania składów amunicji i opracowywania nowych rodzajów uzbrojenia.
I tu wina spada nie tylko na skorumpowanych urzędników i populistycznych polityków, którzy opowiadali się za pokojem. W ciągu kilku lat ograniczonej wojny w Donbasie, w której czynny udział brał co najwyżej jeden procent ludności Ukrainy, nasi ludzie byli tak „zmęczeni” wojną, że byli gotowi głosować na każdego, byleby tylko obiecali zaprzestać walk. Chociaż nie, „dla każdego” byłoby przesadą. Nikt nie spieszył się z głosowaniem na otwarcie prorosyjskich kandydatów, takich jak Jurij Bojko czy Jewhen Murajew, nawet pomimo ich pokojowych programów wyborczych.
Tak więc wiosną 2019 roku Ukraińcy masowo głosowali na komika Wołodymyra Zełenskiego, wierząc w jego slogany, że „po prostu trzeba przestać strzelać”, „zbiegać się gdzieś pośrodku” itp. W trakcie kampanii wyborczej Zełenski z pasją przekonywał, że wojna trwa tylko dlatego, że jest korzystna dla ukraińskich i rosyjskich oligarchów (przede wszystkim wskazując na korzyści dla Petra Poroszenki). Zgodnie z jego logiką, wojnę można zakończyć po prostu poprzez odebranie tych agresywnych oligarchom możliwości wywierania wpływu.
A najśmieszniejsze jest to, że większość Ukraińców uwierzyła w proste przepisy Zełenskiego. Był postrzegany jako „prezydent pokoju”, jako zręczna głowa państwa, która potrafiła zażegnywać wszelkie konflikty, tak jak robiła to postać filmowa, którą stworzył w serialu telewizyjnym „Sługa narodu”. Nic więc dziwnego, że historycznie sprawdzona formuła pokoju, znana starożytnym Rzymianom, to si vis pacem, para bellum – wydawała się obca nowo wybranej głowie państwa i jego ekipie.
Nie da się ukryć, że za prezydentury Petra Poroszenki zbyt mało uwagi poświęcano armii ukraińskiej, biorąc pod uwagę faktyczny stan wojny w tym kraju. Prowadzonych jest wiele śledztw dziennikarskich, zarówno ukraińskich, jak i zagranicznych, w sprawie nadużyć w zakresie zamówień obronnych, w które zamieszany był sam ówczesny szef państwa. Szczególnie haniebną stroną w czasie prezydentury Poroszenki jest niszczenie ukraińskich składów amunicji, ponieważStworzono bezpieczne warunki do przechowywania amunicji. Wszystkie te problemy zostały zażegnane krwią na początku inwazji na dużą skalę. Jednak pod rządami Poroszenki przynajmniej w pewnym stopniu zrealizowano rozkaz obrony.
Ale naiwne przekonanie Zełenskiego, że uda się negocjować z Putinem, bo wydaje się być człowiekiem rozsądnym, a zdrowy rozsądek powinien przyczyniać się do pragnienia pokoju. Zełenski był gotowy na bolesne kompromisy, ustępstwa, które jego zdaniem powinny wystarczyć, by kremlowski dyktator uratował twarz i pozbył się Ukrainy.
Tak, teraz wiemy, jak naiwne były to nadzieje, z którymi ukraińskie władze żyły przez prawie trzy lata. Naiwność ta podyktowana była niedbalstwem w obsadzaniu odpowiedzialnych stanowisk wojskowych. Na przykład pierwszym ministrem obrony Ukrainy mianowanym przez Zełenskiego był odnoszący sukcesy przedsiębiorca, absolwent Uniwersytetu Oksfordzkiego, Andrij Zahorodniuk. Jednak jego prawdziwy związek z armią przed nominacją polegał na tym, że wraz z rozpoczęciem rosyjskiej agresji zbrojnej w Donbasie kierowana przez niego firma zaopatrywała ukraińskie wojsko w piece do brzucha.
W marcu 2020 r. Zełenski przeprowadził radykalną reorganizację rządu i mianował szefem resortu obrony człowieka dobrze zorientowanego w sprawach wojskowych, generała porucznika Andrija Tarana. Wydawać by się mogło, że człowiek, który do niedawna był pierwszym zastępcą dowódcy Wojsk Lądowych Sił Zbrojnych Ukrainy, powinien doskonale rozumieć potrzeby armii i wiedzieć, jak im zaspokoić. Ale sprawy nie potoczyły się zgodnie z oczekiwaniami. Zamiast pomóc wojskowym, rozwiązać ich problemy i zapewnić im wszystko, czego potrzebują, minister obrony wdał się w ostry spór z ówczesnym Naczelnym Dowódcą Sił Zbrojnych Ukrainy Rusłanem Chomczakiem.
W tym czasie konflikt ten przeniknął nawet do sfery publicznej, sprawa trafiła do sądu: Rusłan Chomczak złożył pozew przeciwko Andrijowi Taranowi. Myślę, że nie warto zagłębiać się w istotę sporu, jest on dość drugorzędny. A najważniejsze jest to, że z powodu tego konfliktu w de facto walczącym kraju, poziom zdolności obronnych gwałtownie się obniżył.
Serhij Rachmanin, niegdyś utalentowany dziennikarz, a obecnie członek Rady Najwyższej, członek Komitetu Rady Najwyższej ds. Bezpieczeństwa Narodowego, Obrony i Wywiadu, w wywiadzie dla LB.ua publikacji określił istotę ówczesnego problemu bezpieczeństwa Ukrainy w następujący sposób: „Problem nie leżał w samym Taran. Problem polegał na tym, że osoba, która nic nie robiła, przez sam fakt nicnierobienia szkodziła systemowi bezpieczeństwa i obrony. Człowiek, który nie wiedział jak i nie wiedział, co robi na czele najważniejszego ministerstwa, był sytuacją, w której chaos się pogłębiał. A ci, którzy, powiedzmy, nieefektywnie posługiwali się pieniędzmi, a może kradli, czuli się bezkarni. To ogromny cios dla systemu bezpieczeństwa, którego niestety nowe kierownictwo obrony, nawet gdyby było geniuszem, nie będzie w stanie naprawić.
To tutaj prezydent Zełenski powinien interweniować, karać winnych i uwalniać tych, którzy szkodzą zdolności obronnych. Ale nie, Taran pozostał na stanowisku przez półtora roku – od marca 2020 r. do listopada 2021 r. Tak było do czasu, gdy stało się jasne, że rosyjska inwazja na pełną skalę jest całkiem realna. Za kadencji Tarana porzucono porządek państwowy dla armii, programy najnowszej broni i ćwiczenia wojskowe. W końcu, jaki może być rozwój w armii, gdy dwie kluczowe osoby, od których ona zależy, stały się zaciekłymi wrogami i otwarcie prowadzą ze sobą wojnę.
4 listopada stanowisko szefa ukraińskiego departamentu wojskowego objął Ołeksij Reznikow. Do rozpoczęcia rosyjskiej inwazji pozostały niespełna trzy miesiące. Na pełne przygotowanie pozostało katastrofalnie mało czasu. Jednak nawet ten krótki okres został wykorzystany wyjątkowo nieefektywnie.
Dlaczego? Z bardzo prostego powodu: kierownictwo państwowe Ukrainy nie miało ku temu woli politycznej. A przede wszystkim mówimy o prezydencie, który do momentu, gdy rosyjskie rakiety poleciały na Kijów, z jakiegoś powodu liczył, że Putin nie odważy się rozpocząć inwazji na pełną skalę. Kancelaria Prezydenta uznała, że do eskalacji konfliktu zbrojnego najprawdopodobniej nie dojdzie. A jeśli tak się stanie, to tylko na starych liniach kontaktowych w obwodach ługańskim i donieckim.
Na innych niebezpiecznych obszarach, w szczególności na Przesmyku Krymskim i na północnej granicy, nie prowadzono żadnych działań fortyfikacyjnych ani minowych. Co z kolei miało fatalne konsekwencje dla Ukrainy. Wystarczy spojrzeć na ofiary cywilne w Mariupolu, Buczy, Hostomelu, Irpieniu itp.
Zełenski na długo zostanie zapamiętany ze swojego „grillowego przemówienia” z 19 stycznia 2022 roku. Prezydent zapewniał swoich obywateli z ekranów telewizorów, że nie ma powodów do obaw, że nie dojdzie do ataku. Oto cytat z przemówienia, w którym Zełenski wyraża swoje prognozy na ten rok:
„22 stycznia będziemy obchodzić Dzień Jedności Ukrainy. Otwórzmy most w Zaporożu. Za rok zbudujeJest to największa autostrada w Ukrainie z Użhorodu do Ługańska. Zbudujemy drogi, mosty, szkoły, stadiony, wagony, samoloty i czołgi. Szczepimy zdecydowaną większość populacji. W kwietniu będziemy obchodzić Wielkanoc. W maju, jak zawsze, jest słońce, weekendy, grille i oczywiście Dzień Zwycięstwa. A potem lato. Przejdziemy EIT, dostaniemy się na uniwersytety, zaplanujemy wakacje, wykopiemy ogrody, ożenimy się i weźmiemy ślub. A potem jesień. Tam, gdzie mam nadzieję, będziemy kibicować naszej drużynie narodowej na Mistrzostwach Świata w Piłce Nożnej w Katarze. A potem zima. I przygotujemy się do świąt noworocznych. Jak zawsze 31 grudnia przy stole zgromadzi się cała rodzina. I jestem pewien, że w moim noworocznym orędziu powiem: „Drodzy Ukraińcy! No cóż, mówiłem ci, prawda? Dobra robota!'”
Czy zauważył Pan/Pani w swoim wystąpieniu wzmiankę o budowie dróg? I nie jest to przypadek, powiedziałbym nawet, że jest to bardzo znaczące. W tym czasie nabierał rozpędu program „Wielka Budowa”, na który przeznaczono setki miliardów hrywien (np. w 2022 r. planowano wydać ponad 140 mld hrywien). Nie będę mówił o komponencie korupcyjnym tego projektu, choć on tam jest i zdaniem dziennikarzy śledczych jest bardzo istotny, zwrócę raczej uwagę na aspekt priorytetowy. Zamiast dać te pieniądze na budowę fortyfikacji, przygotowanie Obrony Terytorialnej i zakup broni, Ukraina wydaje niewiarygodne sumy na drogi, z których większość stanie się po prostu niepotrzebna, a nawet szkodliwa, ponieważ wpadną pod okupację, a więc przyczynią się do logistyki wroga.
A było to w czasie, gdy amerykański i brytyjski wywiad krzyczał do Zełenskiego: przygotuj się na wielką wojnę! Dostarczano mu coraz dokładniejsze plany rosyjskiej ofensywy na dziewięciu kierunkach operacyjnych, ale on wciąż nie chciał w to uwierzyć.
Kolejne uspokajające przemówienie Zełenskiego zostało wygłoszone 16 lutego, bo to właśnie tego dnia wielu ekspertów przewidywało początek inwazji. I prezydent cieszył się, że nikt nie zaatakował, a nawet zaproponował, aby co roku w tym dniu obchodzić Dzień Jedności Ukrainy.
Według osób z najbliższego otoczenia prezydenta, Zełenski w końcu zdał sobie sprawę, że inwazji na pełną skalę nie da się uniknąć dopiero 21 lutego. W tym czasie Rada Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej pod przewodnictwem Putina uznała samozwańcze „DRL” i „ŁRL” i zadeklarowała gwarancję ich bezpieczeństwa. Prezydent Ukrainy w końcu zorientował się, że żarty się skończyły i wprowadził stan wyjątkowy na całej Ukrainie.
Czy można było jeszcze zrobić przynajmniej coś, co wzmocniłoby zdolności obronne kraju? Niewiele, ale coś można było zrobić. Przynajmniej przygotować się do wysadzenia, a może i natychmiastowego wysadzenia mostów na Przesmyku Krymskim i tych prowadzących dalej z Krymu do obwodów chersońskiego i zaporoskiego. Wzmocnij garnizony i punkty kontrolne w tym kierunku. Eksploatować wciąż niezaminowane terytorium na granicy z Rosją i Białorusią, o ile będzie wystarczająco dużo min, wysiłku i czasu. Warto byłoby również rozpocząć ewakuację ludności z terenów potencjalnie niebezpiecznych.
Niestety, nic z tego nigdy nie zostało zrobione. Na szczęście mimo tych problemów Ukrainie udało się przetrwać, zatrzymać ofensywę znacznie silniejszego wroga, a nawet odbić większość okupowanego terytorium. A wszystko to dzięki niesamowitemu bohaterstwu i poświęceniu ukraińskich żołnierzy. Kto ponosi winę za fiasko przygotowań – najprawdopodobniej dowiemy się tego już po wojnie, a przynajmniej po jej gorącej fazie.
Tekst został po raz pierwszy opublikowany w Wszystko Co Najważniejsz