Sierpień 2024 roku zostanie zapamiętany w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej z powodu dwóch jasnych, znaczących, rezonujących wydarzeń. W pierwszej połowie miesiąca Siły Zbrojne Ukrainy przekroczyły granicę z Federacją Rosyjską i przejęły kontrolę nad częścią obwodu kurskiego. A wojska rosyjskie, gromadząc rakiety i drony, przeprowadziły pod koniec lata najpotężniejszy ostrzał terytorium Ukrainy, a właściwie obiektów infrastruktury energetycznej i nie tylko. Oba wydarzenia, a zwłaszcza pierwsze (wszak ataki rakietowe w Ukrainę stały się, jeśli nie codziennością, to na pewno nie był to pierwszy masowy atak na ukraińskie tyły – choć zdecydowanie nie było takich zdarzeń, gdy wróg użył więcej niż 200 jednostek sprzętu), były aktywnie relacjonowane i są relacjonowane w światowych mediach, mówi się o nich na najwyższym szczeblu, tematy związane z oboma atakami są poruszane na światowych platformach medialnych. Ale jak skuteczne są one nie w przestrzeni PR, ale w prawdziwym życiu?
Zacznijmy od kurskiej ofensywy Sił Zbrojnych Ukrainy. Operacja ta odbywała się i odbywa w nietypowej dla tej wojny ciszy informacyjnej. Pamiętacie, jak ukraińskie władze w końcu przyznały, że „jesteśmy tam”. W tym czasie cały świat wariował, próbując rozgryźć, co to jest. I nawet teraz szaleństwo tak naprawdę nie minęło, ponieważ nikt nie ogłosił strategicznych celów i założeń ataku Sił Zbrojnych Ukrainy na obwód kurski.
Jednak oczywiście analitycy wojskowi zdołali wyciągnąć pewne wnioski. Jednym z najrozsądniejszych wniosków jest to, że atak na uznane przez społeczność międzynarodową terytorium Rosji miał na celu, po pierwsze, wycofanie tej części wojsk rosyjskich, która teraz szturmuje kolejne osiedla Donbasu, a po drugie, wywołanie paniki wśród ludności rosyjskiej (do której „specjalna operacja wojskowa” w końcu weszła od razu) i w efekcie destabilizacja sytuacji w kraju agresora.
Jak widać, nawet gdyby takie cele były, to nie dałoby się ich osiągnąć. Władimir Putin dał jasno do zrozumienia, że nie planuje wymiany obwodu kurskiego na Donbas. Być może nie przestraszy go nawet utrata regionalnego centrum, jakim jest Kursk – jeśli uda mu się w tym czasie zdobyć aglomerację kramatorską lub jego wojska pomaszerują na Pawłograd.
Nie udało się również zdestabilizować przestrzeni informacyjnej Federacji Rosyjskiej. Przynajmniej kremlowska machina propagandowa zrobiła wszystko, aby nie tylko zbagatelizować, ale niemal całkowicie usunąć z agendy ofensywę Sił Zbrojnych Ukrainy w Łuku Kurskim. Jeśli go nie masz, to wszystko. W obwodzie kurskim jest albo „prowokacja”, albo „sytuacja”. Ale Putin spokojnie leci do Baku, na swój Kaukaz Północny, co oznacza, że nic strasznego się tam nie dzieje. Tak myślą zwykli Rosjanie, którzy mieszkają w Moskwie lub jeszcze dalej od granicy z Ukrainą. Rosjanie, którzy po prostu nie chcą zauważać wojny – a bądźmy szczerzy cieszą się, że ten temat znika z przestrzeni informacyjnej. Jeśli telewizja nie mówi o wojnie na terytorium samej Rosji, to dość łatwo uwierzyć, że wojny nie ma, ale jest, jak wcześniej, gdzieś w Ukrainie „specjalna operacja wojskowa”. I kto by się tym przejmował, zwłaszcza jeśli nikt z Twojej rodziny nie został zmobilizowany…
Nie należy jednak sądzić, że tylko Ukraina się przeliczyła. Zmasowany atak rakietowy i dronowy na nasze terytorium 26 sierpnia również nie osiągnął swojego strategicznego celu. Tak, małe sukcesy taktyczne, nic więcej. Po pierwsze, 85% rakiet/dronów zostało zestrzelonych, co jest bardzo wysokim poziomem skuteczności systemów obrony powietrznej. Wyobraźcie sobie, co by się stało, gdyby w cel trafiło nie około 40, ale wszystkie 236 pocisków i dronów. Co pozostałoby z ukraińskiej infrastruktury energetycznej? A my już doświadczyliśmy chwilowych przerw w dostawie prądu i doświadczymy ich ponownie – nie po raz pierwszy. Ukraińcy są już do tego przyzwyczajeni.
Ale najważniejszą rzeczą w tej historii nie jest nawet przyzwyczajenie się do tego, ale brak alternatywy. Putin albo nie rozumie, że przy takich pozycjach wyjściowych, jakie proponuje („poddaj się mojej łasce” i tyle), negocjacje są w zasadzie niemożliwe – albo właśnie tego on chce. A negocjacje są naprawdę niemożliwe, bo po 2022 roku, po Buczy i Irpieniu, Iziumie i Chersoniu, społeczeństwo ukraińskie zobaczyło „przyjaźń narodów” w całej jej nieludzkiej chwale. I doskonale rozumie, co czeka wszystkich Ukraińców przy jakichkolwiek ustępstwach wobec agresora. A jedyny kompromis, na który zgodziliby się obywatele Ukrainy – zatrzymanie gorącej fazy wojny na obecnej linii frontu – nie jest Władimirowi Putinowi potrzebny.
Dlatego warto zauważyć, że zarówno niespodziewana, wręcz unikalna ofensywa Sił Zbrojnych Ukrainy na Kursku, jak i największy rosyjski atak rakietowy i dronowy na ukraińskie miasta w czasie wojny na pełną skalę nie spełniły swoich zadań strategicznych. Putin pokazał, że jest gotów poświęcić Rosjan nie tylko na froncie, ale i na tyłach, jest gotów poświęcić nawet terytoria, aby wojna trwała nadal. A Ukraińcy po prostu nie mogą zgodzić się na warunki negocjacji Kremla, nawet po poranku 26 sierpnia.
Dlatego wojna, jak ostrzegał w zeszłym roku ówczesny Naczelny Dowódca Sił Zbrojnych Ukrainy Walerij Załużny, jest lub już znalazła się w ślepym zaułku a la Pierwsza wojna światowa. Kiedy wszystkie strony tego mega-konfliktu po prostu się nawzajem wyczerpały, a zwycięzcą został ten, komu udało się wytrzymać tę wojnę na wyczerpanie dłużej. Wydaje się, że sierpniowe ataki w Ukrainę i Rosję jednoznacznie pokazały całemu światu, że tak właśnie zakończy się obecna wojna. Po prostu nie ma innych opcji rozwoju.