Teraz mimowolnie przypomniałem sobie swoje myśli i nastroje sprzed dziesięciu lat. A w pierwszej połowie sierpnia 2014 r. byli dość optymistyczni. Owszem, aktywna faza tzw. Operacji Antyterrorystycznej wciąż trwała, choć wszyscy rozumieli, że za tym eufemistycznym skrótem kryje się wojna między Rosją a Ukrainą, choć na ograniczoną skalę. Nasze Siły Zbrojne pewnie napierały na wroga, się naprzód, wyzwalając jedną osadę po drugiej od warunkowych separatystów. Tak, otrzymywali z Rosji broń, pojazdy opancerzone, amunicję, a nawet siłę roboczą (tymczasowo). Wyglądało jednak na to, że żadna siła nie jest w stanie powstrzymać naszej słusznej ofensywy. Na szczęście w tym czasie nie trafił jeszcze do kotła Iłowajsk.
Jednocześnie nastroje na Zachodzie radykalnie zmieniły się na lepsze. Udało im się otrząsnąć z szoku spowodowanego barbarzyńskim zestrzeleniem samolotu pasażerskiego Boeing 777 I w końcu uświadomić sobie, kto jest tu krwawym zabójcą, który zagraża bezpieczeństwu całego kontynentu. A najważniejsze jest, aby zacząć zdawać sobie sprawę, jak postępować w takiej sytuacji.
Prawie trzysta istnień ludzkich kosztowało Zachód tę realizację. Kiedy pocisk wystrzelony 17 lipca 2014 r. przez rosyjski system obrony powietrznej Buk zestrzelił samolot pasażerski malezyjskich linii lotniczych lecący z Amsterdamu do Kuala Lumpur podczas lotu MH17. Tak, teraz już wiemy, że była to „odrobina krwi”, jakkolwiek cynicznie by to nie zabrzmiało. Bo dziś widzimy skalę tragedii, jeśli krwiożerczy dyktator nie zostanie w porę powstrzymany wszystkimi siłami i środkami. Ale w tym czasie cywilizowany świat, choć coraz większy nacisk na Moskwę, wciąż starał się znaleźć kompromis.
„Nadszedł czas, aby Europa pokazała, że jest naprawdę wpływowa. Zaostrzenie sankcji to jedyna rzecz, którą Władimir Putin naprawdę rozumie” – podkreśliła autorytatywna niemiecka gazeta Welt w swoim artykule opublikowanym w sierpniu 2014 roku.
A jeszcze kilka tygodni wcześniej publikacje w prasie niemieckiej były znacznie bardziej bezzębne, jeśli nie bardziej przychylne Moskwie. W kręgach europejskich intelektualistów wciąż popularna była idea Russland verstehen „Zrozumieć Rosję”. Dopiero po tragedii MH17 pomysł ten zaczął być kwestionowany: „Putin verstehen? (Rozumiesz Putina?) – Jeśli chcesz, możesz też spróbować zrozumieć Hitlera.
Zauważalnie zaostrzony został ton wypowiedzi niemieckich publicystów na temat Moskwy. I stało się to charakterystyczne nie tylko dla dziennikarstwa i nie tylko dla Niemiec. Chociaż, rzecz jasna, ataki medialne putinowskich, czyli prasy, którą możemy warunkowo nazywać „Gazpromem”, trwały nadal. I przez długi czas na świecie ukazywały się artykuły takie jak ten w niemieckim wydaniu „TAZ” (sympatyzujący z lewicą) „Prawda o locie MH17” (Die Wahrheit über Flug MH17). Jego autor, posługując się zasadą cui bono, stara się udowodnić, że winę za katastrofę ponoszą Stany Zjednoczone, Ukraina, a nawet Izrael, a nie Rosja i prorosyjscy bojownicy, bo ich reputacja, jak widać, tylko ucierpiała…
Ale takie myśli i ich nosiciele wycofali się na margines ogólnego zachodniego dyskursu. Umiarkowani politycy Unii Europejskiej nagle zamienili się w aktywnych krytyków Moskwy. Kto by pomyślał kilka dni wcześniej, że ówczesny prezydent przyjaznej Moskwie Bułgarii Rosen Plewnelijew publicznie nazwie Rosję „agresywną i nacjonalistyczną”.
To wtedy Mark Rutte, ówczesny premier Holandii, kraju, w którym schronienie znalazła córka Władimira Putina, stał się lojalnym przyjacielem Ukrainy i gorącym wrogiem Rosji. W rzeczywistości zaczął wystosowywać ultimatum pod adresem Kremla, wzywając UE do ponownego rozważenia stosunków z Rosją. Ówczesny premier Wielkiej Brytanii David Cameron zaczął głośno wysuwać pretensje do Kremla. To od tego czasu Londyn obrał zdecydowany antyputinowski kurs i nie zboczył z niego, a jedynie go umocnił.
To właśnie wtedy Zachód stopniowo zaczął dostrzegać światło. Rozwiała się wygodna iluzja „dobrego Putina” i możliwość „resetu” stosunków z Rosją (spoiler: ale nie do końca). W związku z tym Kijów logicznie liczył, że zarówno Unia Europejska, jak i Stany Zjednoczone nałożą na Kreml ostrzejsze sankcje i będą prowadzić bardziej adekwatną politykę wobec niego, która nie będzie już przewidywać ustępstw wobec agresora.
A Putin w ogóle się bał. Zaraz 17 lipca zadzwonił do ówczesnego prezydenta USA Baracka Obamy (choć nie robił tego od kilku miesięcy). Usprawiedliwiał się, kręcąc się jak wąż na patelni, mówiąc, że Rosja w ogóle nie była zamieszana w ten incydent. To nie my, to Ukraińcy, Marsjanie, to on eksplodował (pamiętajcie, jak Putin z makabryczną miną na twarzy skomentował tragedię okrętu podwodnego Kursk w programie Larry’ego Kinga: „Utonęła”). Ale Obama, który był już uzbrojony w materiały z CIA, FBI i NSA, oczywiście nie zdołał go do tego przekonać.
To tam cały cywilizowany świat wywierał presję na Kreml, podczas gdy rosyjskie przywództwo było w kompletnym upadku. Była realna szansa na zmuszenie Rosji do zaprzestania wojny w Donbasie i wydostania się z ukraińskiej ziemi. Zachodni przywódcy nie wykazali się jednak wówczas stanowczością. Po raz n-ty. I niestety nie po raz ostatni.
Mimo wszystko zachodni politycy nadal wierzyli (a raczej nie wierzyli, ale przekonywali samych siebie), że Rosja może być jeszcze zintegrowana z cywilizowanym światem. W szczególności Berlin nie chciał stracić swoich interesów w Rosji. Przede wszystkim mówimy o eksporcie produktów high-tech – elektroniki, obrabiarek, pojazdów. A Obama, który niedawno zainicjował „reset” stosunków z Kremlem, nie tracił nadziei na kontynuację tej pracy.
A Putin wytrzymał strach, stopniowo doszedł do siebie i zobaczył, że wszystko jest dla niego w porządku, można kontynuować agresję. I to nie tylko po to, by kontynuować, ale by się umacniać. Wzmocnienie na najwyższym szczeblu – poprzez wprowadzenie w Ukrainę regularnych jednostek rosyjskich. Wtedy usłyszeliśmy o Iłowajsku… Potem były „Mińsk-1”, „Mińsk-2”, Debalcewe. A inwazja na pełną skalę była tylko kwestią czasu. Bo już wtedy było jasne, że Putin nie ograniczy tak łatwo swojego projektu „Noworosji”, ale raczej go rozszerzy, o ile mu się to uda. Zainwestowano w to zbyt wiele wysiłku i pieniędzy. Uruchomione koło zamachowe wojny, Moskwa nie byłaby w stanie go tak łatwo zatrzymać, nawet gdyby chciała. Ale było całkiem możliwe powstrzymanie go z pomocą zachodniej potęgi.