Na tle obecnej, dalekiej od najlepszej dla Ukrainy sytuacji na froncie rosyjskim, coraz częściej słychać wezwania do negocjacji ukraińsko-rosyjskich. Słyszą je politycy zachodni, z tzw. Globalnego Południa, a także wielu ukraińskich politologów i „politologów”. Oczywiście wszystkie wojny, jeśli nie kończą się całkowitą klęską i bezwarunkową kapitulacją jednej z walczących stron, kończą się negocjacjami, które przewidują wzajemne kompromisy.
Obecna sytuacja militarna coraz pewniej skłania nas do przekonania, że prędzej czy później dojdzie do takich negocjacji między Ukrainą a Rosją. Pytanie tylko, kto będzie w lepszej sytuacji w czasie spotkania obu delegacji, a zatem będzie mógł mieć większy wpływ na porządek obrad. I w tym aspekcie istotna będzie sytuacja na linii kontaktowej, ale tylko jeden z czynników wpływu stron.
Drugim, równie ważnym czynnikiem jest międzynarodowe poparcie jednej ze stron. I w tej kwestii Ukrainie udaje się obecnie osiągnąć znacznie większe sukcesy niż na froncie. Chociaż pracujemy nad czynnikiem militarnym i nie zamierzamy rezygnować z naszych pozycji.
Ostatnim globalnym sukcesem ukraińskiej dyplomacji był czerwcowy Szczyt Pokojowy w Szwajcarii. Tak, na Zachodzie Ukraina nie była w stanie osiągnąć wszystkiego, czego chciała. Konieczne było znaczne skrócenie listy rozważanych kwestii, wybranie „najbardziej bezzębnych” z nich. Rosja w parze z Chinami zdołała odwieść wiele ważnych państw od udziału w szczycie. Niemniej jednak odbyło się to z dość silną reprezentacją globalną. Na szczycie wypracowano pewne porozumienie ramowe, sformalizowane w formie komunikatu końcowego, które w przyszłości może stać się podstawą przyszłych negocjacji z Rosją.
Widać wyraźnie, że Moskwa, świadoma zagrożenia, jakie stanowi dla jej agresywnych planów międzynarodowy konsensus wokół Ukrainy, próbowała wszelkimi sposobami go storpedować. Jedną z torped była zapomniana już stambulska runda rozmów ukraińsko-rosyjskich w marcu 2022 r. Początkowo Kreml zaczął przeciekać w dawkach poszczególne strony, nawet nie z porozumieniem, ale z planem omawianych między obiema delegacjami spraw. Na początku marca br. w gazecie pojawiły się informacje ze spotkania w Stambule Dziennik Wall Street, W kwietniu jeszcze obszerniejszy fragment dokumentów opublikował autorytatywna konserwatywna niemiecka gazeta Die Welt. A w czerwcu gazeta Dziennik „New York Times” opublikował najpełniejszy pakiet dokumentów ze spotkania w Stambule.
Dlaczego tak się stało? Odpowiedź jest bardzo prosta: wywołać zamieszanie w polityce Zachodu (i w Ukrainie też). Wszak wielu przeciwników pomocy wojskowej dla Ukrainy (zarówno jawnych, jak i utajonych) otrzymało dodatkowe argumenty na obronę swojego stanowiska. Dość charakterystyczny sposób ich wykorzystania można dostrzec w autorytatywnej francuskiej publikacji Le Monde diplomatique. Znany międzynarodowy obserwator Benoît Bréville w swoim artykule „La piste d’Istanbul” nazywa projekt porozumienia pokojowego ze Stambułu „naprawdę ważnym dokumentem, którego przyjęcie mogło zapobiec dwóm latom starć i setkom tysięcy ofiar”. Wkurza francuskich dziennikarzy za ignorowanie informacji ujawnionych przez Kreml. Autor wyciąga z tego „przecieku” następujące wnioski:
„Jest jasne, że Rosja dąży nie tyle do zajęcia terytoriów, ile do uzyskania gwarancji bezpieczeństwa swoich granic. Dlatego pierwszy artykuł opiera się na „trwałej neutralności” Ukrainy, która odmówi jakiegokolwiek sojuszu wojskowego, zakaże obecności obcych wojsk na swoim terytorium, zmniejszy swój potencjał militarny, zachowując jednocześnie możliwość przystąpienia do Unii Europejskiej. Z kolei Moskwa zobowiązała się do wycofania wojsk z terytoriów okupowanych po 24 lutego, do nieatakowania Ukrainy ponownie, a zagwarantowanie tego zobowiązania będzie gwarantowane przez mechanizm wsparcia oferowany przez Kijów, a mianowicie: w przypadku, gdy Ukraina stanie się obiektem agresji, członkowie Rady Bezpieczeństwa ONZ zobowiążą się do jej obrony.
Nie jest jasne, gdzie autor to „widzi”. Analitycznie nastawieni ludzie, którzy przestudiowali poprzednie traktaty pokojowe wynegocjowane przez Rosję i „skłonność” Moskwy do ich przestrzegania, mają diametralnie odmienne zdanie. Wielokrotnie analizowaliśmy wyniki rozmów stambulskich w naszej publikacji i będziemy musieli to zrobić ponownie.
Na przykład Moskwa domagała się w Stambule od Kijowa uznania „DRL” i „ŁRL” za niepodległe republiki w granicach administracyjnych obwodów donieckiego i ługańskiego oraz wycofania wojsk ukraińskich z ich terytorium. Oznacza to, że Ukraina musiała zgodzić się na utratę nie tylko tych kilku nieuznawanych republik, ale także na rezygnację ze znacznie większych terytoriów, które nie były jeszcze nawet okupowane. Ten sam Mariupol, który w czasie negocjacji bohatersko się bronił, a także KramatOrsk, Słowiańsk, Bachmut itp.
Ukraina powinna również uznać obwody zaporoski i chersoński za nowe prowincje Federacji Rosyjskiej i wycofać wojska ukraińskie z ich terytoriów. Być może udałoby się coś uzgodnić w tej sprawie, ale na pewno nie w sprawie „korytarza lądowego” na Krym. Oznacza to, że Mariupol, Berdiańsk i Heniczesk pozostałyby na zawsze rosyjskie, a Ukraina straciłaby dostęp do Morza Azowskiego.
Pójdźmy dalej z rosyjskimi żądaniami. Ukraina, ich zdaniem, powinna uznać Krym za podmiot Federacji Rosyjskiej.
Ale rosyjski agresor nie ograniczył się do żądań terytorialnych. Na przykład Benoît Breville frywolnie stwierdza, że cóż złego jest w porzuceniu próby wstąpienia do NATO, nieznacznie redukując swoją armię. Poważnie? Ukraina musiała zredukować skład Sił Zbrojnych do 83 500 ludzi. Można by wtedy zapomnieć o jakiejkolwiek kontroli nad całą linią demarkacyjną. Gdyby to zostało zrealizowane, to po krótkiej przerwie, nawet gdyby atrament na podpisach traktatów pokojowych właśnie wysechł, Rosja ogłosiłaby nową „specjalną operację wojskową” i byłaby w stanie zająć Ukrainę bez użycia krwi.
Andreas Umland, autorytatywny niemiecki politolog i analityk ze Sztokholmskiego Centrum Studiów nad Europą Wschodnią w Szwedzkim Instytucie Spraw Międzynarodowych, w jednym ze swoich ostatnich artykułów przeanalizował, w jaki sposób Rosja nie przestrzega swoich umów. Historia wdrażania przez Moskwę kluczowych porozumień dotyczących bezpieczeństwa z byłymi republikami radzieckimi jest katastrofalna. Sama Rosja niejednokrotnie głośno krytykowała rzekome nadużycia słabszych partnerów negocjacyjnych przed, w trakcie i po podpisaniu dokumentu. Rzecznicy Kremla konsekwentnie domagają się pełnego wdrożenia artykułów, które najbardziej ich interesują, oraz akceptacji przez Moskwę ich własnej interpretacji. Jednocześnie Kreml jest elastyczny w kwestii własnych zobowiązań materialnych – wynikających zarówno z wielostronnych, jak i dwustronnych porozumień Moskwy z innymi państwami postsowieckimi. Polityczne lekceważenie Kremla często dotyczyło tych samych rosyjskich zobowiązań, które miały kluczowe znaczenie dla nadania umowom jakiegokolwiek znaczenia” – przekonuje Umland.
Wielu w Ukrainie i za granicą porównuje projekt porozumień stambulskich z nowymi propozycjami „pokojowymi” Władimira Putina, które w rzeczywistości są nowym ultimatum dla Ukrainy. Przypomnimy, głównym żądaniem szefa Kremla jest teraz „całkowite wycofanie (Ukrainy – red.) wojska z „DRL” i „ŁRL”, obwodów zaporoskiego i chersońskiego”. Niedoszli eksperci twierdzą teraz, że wtedy w Stambule trzeba było zgodzić się na pokój z Rosją, bo teraz warunki znacznie się pogorszyły. Żeby wygłaszać takie stwierdzenia, trzeba całkowicie stracić pamięć historyczną i umiejętność przemyślenia sytuacji co najmniej dwa kroki do przodu. Ale nie było szans na pokój z Rosją dwa lata temu, nie teraz, ani na lepszych, ani gorszych warunkach. Ponieważ, jak słusznie zauważa Andreas Umland, Kreml potrzebował wtedy całej Ukrainy, a teraz jego „życzenia” się nie zmieniły.