Kwestia szantażu nuklearnego Kremla przewija się jak czerwona nić przez całą obecną wojnę rosyjsko-ukraińską. I to nie tylko w ciągu ostatnich dwóch lat, od czasu inwazji na dużą skalę. Nawet aneksji Krymu towarzyszyły groźby Putina użycia broni jądrowej, jeśli ktokolwiek na Zachodzie odważy się pokrzyżować plany okupacyjne Rosji. Pamiętacie rosyjski film propagandowy „Krym”. Droga do Ojczyzny” o wydarzeniach na półwyspie na początku 2014 roku? Putin otwarcie przyznał w nim, że jest gotów użyć broni jądrowej podczas „kampanii krymskiej”. „Byliśmy na to gotowi” – powiedział z przekonaniem szef Kremla.
Ciekawe przeciwko komu? Sam Putin nie precyzuje w dokumencie. Cóż, logiczne jest założenie, że przeciwko państwom NATO, które odważyłyby się udzielić bezpośredniej pomocy wojskowej Ukrainie. Bo bombardowanie Ukrainy z jej armią w tym czasie się załamuje, jest jakoś zupełnie nielogiczne. Zwłaszcza te jednostki ukraińskie, które stacjonowały na Krymie i miały przynajmniej jakieś szanse na zapobieżenie okupacji.
Rosyjska triada nuklearna była jednym z głównych czynników odstraszających Ukrainę przed rosyjską agresją w ciągu pierwszych ośmiu lat wojny. W końcu, w ciągu ostatnich dwóch lat, czynnik ten nigdzie nie zniknął, a wręcz przeciwnie, tylko przybrał na wadze. Putin nie wystosował jednak bezpośrednich gróźb nuklearnych ani pod adresem Ukrainy, ani Zachodu. W tym przypadku Kreml użył swoich propagandowych psów łańcuchowych. A od czasu do czasu były prezydent Dmitrij Miedwiediew lubił blefować na ten temat.
Chociaż od czasu do czasu pojawiały się aluzje ze strony samego rosyjskiego dyktatora. Czasami są one dość zawoalowane, czasami bardziej przejrzyste.
Równolegle trwał proces dewaluacji rosyjskich gróźb nuklearnych. Bo rzecznik, który je wypowiadał, zawsze wyznaczał jakieś czerwone linie, których przekroczenie przez Ukrainę lub Zachód doprowadziłoby do „nuklearnej apokalipsy”. Ale gdy tylko przeciwnicy Kremla przekroczyli tę granicę, narysował następną bez zbędnych obelg (a może z obelgami, na które mało kto zwracał uwagę) i groźnie obiecał: „Tym razem…”.
A ponieważ za każdym razem nie było odpowiedzi nuklearnej, logiczne jest, że skuteczność zagrożenia za każdym razem malała.
Temat nuklearnego blefu Kremla został ponownie poruszony podczas konferencji prasowej Putina 5 czerwca dla redaktorów czołowych zachodnich agencji informacyjnych. Wydarzenie odbyło się w nowo wybudowanej 81-piętrowej wieży Gazpromu w przeddzień dorocznego Międzynarodowego Forum Ekonomicznego w Petersburgu i trwało ponad trzy godziny.
Co zatem powiedział szef Kremla w kontekście niesławnych „nuklearnych popiołów”? Na początku Putin próbował się usprawiedliwić: „Wiesz, oni zawsze próbują nas oskarżyć o wymachiwanie jakimś młotem nuklearnym. Ale czy poruszyłem teraz kwestię możliwości użycia broni jądrowej? To właśnie zrobiłeś. Wyciągniesz mnie na ten temat, a potem powiesz, że wymachiwałem młotem nuklearnym. Nie doprowadzajmy go nie tylko do użytku, ale nawet do groźby użycia”.
No dobrze, „nie udowadniajmy” – powiedziałby każdy trzeźwo myślący człowiek, interpretując słowa Putina jako zapewnienia, że Rosja nie zamierza już stosować szantażu nuklearnego wobec Zachodu ani nikogo na świecie. I byłbym w błędzie, bo już w następnym zdaniu rosyjski dyktator całkowicie zaprzeczył dotychczasowej tezie i od razu sam uciekł się do gróźb nuklearnych.
„Z jakiegoś powodu Zachód uważa, że Rosja nigdy nie użyje[broni jądrowej – red.]. Mamy doktrynę nuklearną, spójrzcie na to, co ona mówi. Jeśli czyjeś działania zagrażają naszej suwerenności i integralności terytorialnej, uważamy, że można użyć wszystkich dostępnych nam środków. Nie należy tego lekceważyć, powierzchownie. Należy do tego podejść profesjonalnie. Mam nadzieję, że wszyscy na świecie będą w ten sposób traktować rozwiązanie takich problemów” – powiedział Putin.
Taka jest schizofrenia retoryczna. I nie kończy się na powyższych frazach. Raczej zaczyna się i eskaluje dopiero wtedy, gdy chodzi o zachodnią pomoc wojskową dla Ukrainy. A zwłaszcza do pozwolenia na użycie tej broni do uderzeń na „kanoniczne” terytorium Rosji.
Z jakiegoś powodu Putin jest przekonany, że ukraińskie wojsko nie jest w stanie samodzielnie uderzyć w zachodnią broń o wysokiej precyzji na terytorium Rosji. Aby to zrobić, jego zdaniem, konieczne jest wprowadzenie zadania lotu dla pocisku do systemu, który wymaga udziału krajów, które dostarczyły systemy ogniowe: jeśli mówimy o pociskach Cień burzy — Wielka Brytania, jeśli o ATACMS (Sieć ATACMS) — Stany Zjednoczone itp. Oznacza to, że według Putina za atakami na terytorium Rosji stoją wojska Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, a także Szwecji, Norwegii i wszystkich innych krajów, które dostarczają Ukrainie rakiety.
I w tym kontekście Putin grozi: „Moskwa rozważa możliwość rozmieszczenia tak zaawansowanych technologicznie pocisków o dużej zasięg wystarczająco blisko, aby trafić w państwa, które pozwoliły Ukrainie uderzyć w terytorium Rosji takimi pociskami”.
A potem niemiecki dziennikarz z agencji DPA próbuje wyjaśnić, czy Putin nadal grozi atakami rakietowymi, w szczególności Niemcom i kanclerzowi Olafowi Scholzowi. Natychmiast się wycofuje: „Dlaczego myślałeś, że komuś grozimy? Nie grozimy nikomu, a już na pewno głowie innego państwa. To złe maniery, to zła forma”.
Ton jest oczywiście zły, grzechem jest nie zgadzać się z Putinem, a także nie przyznać, że już w najmniejszym stopniu wprawił wszystkich w zakłopotanie. Aby to rozwikłać, różni kremlowscy eksperci muszą przez co najmniej miesiąc rozszyfrowywać komunikaty Kremla.
Wydawać by się mogło, że tego zamieszania jest znacznie więcej, ale Putin wygłasza zdanie, które już całkowicie wprawia wszystkich w zakłopotanie: „Jeśli ktoś uważa, że możliwe jest dostarczenie takiej broni do uderzenia na nasze terytorium, dlaczego nie mamy prawa dostarczać naszej broni tej samej klasy do tych regionów, w których będą przeprowadzane uderzenia na wrażliwe cele krajów, które robią to przeciwko Rosji? Jeśli widzimy, że kraje[zachodnie]są wciągane w wojnę przeciwko nam, zastrzegamy sobie prawo do działania w ten sam sposób, to jest droga do bardzo poważnych problemów”.
Spróbujmy uprościć tę geopolityczną narrację Putina, która, jak powiedzieliby obeznani z kulturą Rosjanie, jest „utkana z antykombatantów”. Tak więc, po pierwsze, jest jego wezwanie, aby nie uciekać się do gróźb nuklearnych. Potem z jego ust natychmiast słychać następującą groźbę. Potem zapewnienie, że Rosja nigdy nikomu nie groziła, bo groźbą są „złe maniery”. Jednocześnie grozi sprowadzeniem rosyjskich rakiet dalekiego zasięgu na terytorium państw europejskich, aby uderzyć w te państwa w celu uzyskania pomocy wojskowej dla Ukrainy. Ale później okazuje się, według Putina, że sama Rosja nie zamierza strzelać rakietami do nikogo, ucieknie się do „asymetrycznej odpowiedzi” i przekaże swoją potężną broń tym państwom, które są wrogie Zachodowi, aby mogły strzelać do krajów zachodnich lub zachodnich żołnierzy, okrętów itp. Chciałbym podkreślić, że tak łagodnym półśrodkiem Putin grozi krajom, które (uwaga!) „Są wciągani w wojnę przeciwko nam (Rosjanom – red.)”. Oznacza to, że kraje, według rosyjskiego przywódcy, są już w stanie wojny z Rosją, a sama Rosja ośmiela się tylko oddać komuś swoją broń, aby ktoś mógł zemścić się na rosyjskich wrogach.
Czytelnik może mieć logiczne pytanie: po co w ogóle słuchać i próbować analizować te bzdury kremlowskiego dyktatora? I to jest konieczne. Bo analiza tej paplaniny pozwala nam zrozumieć, że Putin nie zamierza użyć żadnej broni jądrowej, że jego groźby nuklearne to czysty blef.
Wyobraź sobie, że twój sąsiad obraził cię za coś i zagroził, że cię zabije w najbardziej brutalny sposób. Następnego dnia nadal grozi, ale nie tak krwiożerczy, na przykład obiecuje położyć stos pod twoją bramą. Czy po tym wszystkim potraktujesz poważnie jego groźby śmierci? Ledwo. Ale to, co może ci przypominać, wygląda znacznie bardziej realistycznie. Ale jaki jest sens robienia na kimś brudnych sztuczek z kałem, jeśli już zamierzasz go zabić? Oczywiście, że żadnych. Ale groźba narzucenia bandy jest całkiem wiarygodna.
W tym duchu należy postrzegać sianie paniki przez Putina, które zaczyna się od szantażu nuklearnego, a kończy na groźbach dostarczenia rosyjskiej broni różnym Hamasowi, Hesbollahowi czy talibom i ISIS. Temu ostatniemu można wierzyć, zwłaszcza, że Kreml robi to od dawna.