W tym tygodniu w Brukseli prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski wygłosił oświadczenie, które wielu ekspertów już nazwało „sensacyjnym”. Podczas wspólnego briefingu z przewodniczącym Rady Europejskiej Charles’em Michelem zapewnił, że Ukraina dąży do jak najszybszego zakończenia wojny z Rosją.
„Nie mamy zbyt wiele czasu, ponieważ mamy dużo rannych i zabitych na polu bitwy. Dlatego nie chcemy, aby ta wojna trwała latami. Teraz musimy opracować szczegółowy plan szczegółowych kroków dotyczących wszystkich kryzysów, które wojna Putina przyniosła na nasz kraj. W ciągu kilku miesięcy musimy zrobić ten plan, nie mamy zbyt wiele czasu. Mamy wielu rannych i zabitych, zarówno wojskowych, jak i cywilów. Nie chcemy więc, żeby ta wojna trwała latami. Dlatego musimy przygotować ten plan i położyć go na stole negocjacyjnym na drugim szczycie pokojowym” – powiedział Zełenski.
Co to jest zdrada? Przeciwnicy obozu szowinistycznego już oskarżają o to ukraińskiego prezydenta. Do tej pory Zełenski twierdził, że do negocjacji pokojowych nie dojdzie, dopóki okupant nie wyjdzie poza granice z 1991 roku (a tego według najnowszego sondażu domaga się 74% Ukraińców). Dlaczego jednak ten wymóg nie jest teraz widoczny w przemówieniu prezydenta? „Zełenski traci grunt pod nogami i przygotowuje się do kapitulacji” – zacierają ręce stali bywalcy Kremla.
W rzeczywistości nie jest ani jednym, ani drugim. Po pierwsze, z doświadczenia pięciu lat prezydentury Wołodymyra Zełenskiego wiemy już na pewno, że nigdy nie sprzeciwi się on opinii większości, bez względu na to, jak bardzo będzie ona sprzeczna. A potem jest to samo magiczne 74%. Dlatego będzie trzymał się tezy o „granicach-91” jak topielca do ostatniej kropli. I na pewno nie ulegnie szantażującym „pokojowym” propozycjom Putina, domagającym się m.in. poddania obwodów ługańskiego, donieckiego, zaporoskiego i chersońskiego bez walki. Ani historia, ani obecna społeczność ukraińska nie wybaczyłyby mu tego. I Zełenski doskonale zdaje sobie z tego sprawę.
Jaki był więc cel jego oświadczenia w Brukseli? Z pewną pośrednią kalkulacją. Trzeba zdać sobie sprawę, że Zełenski znajduje się pod presją zachodnich polityków (zarówno amerykańskich, jak i europejskich), choć niewidocznych dla opinii publicznej, ale niezwykle potężnych. Tak, mimo deklaracji zachodnich przywódców, że będziemy pomagać Ukrainie tak długo, jak będzie to konieczne, zarówno Bruksela, jak i Waszyngton namawiają Kijów do szybszego pojednania z Moskwą. Dla Zachodu wojna staje się coraz istotniejszym czynnikiem destabilizacji gospodarczej i politycznej, a poparcie dla walczącej Ukrainy spada coraz bardziej wśród obywateli amerykańskich i europejskich. Na tej fali popularności zyskują różne ruchy skrajnie prawicowe i ultralewicowe, które jeszcze bardziej wstrząsają sytuacją.
Być może rok temu na Zachodzie pojawiła się nadzieja, że Ukraina będzie w stanie, jeśli nie osiągnąć upragnionych granic 91, to przynajmniej poważnie podejść do tego celu. Ale teraz, po niepowodzeniu kontrofensywy w 2023 r., ta nadzieja prawie całkowicie się rozwiała. Dlatego Ukraina powoli, ale konsekwentnie dąży do „postrzegania realiów na ziemi”.
Dlatego formuła Donalda Trumpa na szybkie zakończenie wojny, pomimo całej swojej niedoskonałości, a nawet karykatury, jest w taki czy inny sposób na globalnej agendzie. Nic dziwnego, że doradcy byłego prezydenta USA znów o tym przypomnieli. Co więcej, doradcy ci nie są jakimiś neofitami w sprawach wojskowych, ale doświadczonymi strategami – emerytowanym generałem porucznikiem Keithem Kelloggiem i byłym analitykiem CIA Fredem Fleitzem. W skrócie plan ten można opisać następująco: Kijów będzie mógł nadal otrzymywać amerykańską pomoc wojskową tylko wtedy, gdy rozpocznie rozmowy pokojowe z Rosją, a odmowa negocjacji przez Moskwę doprowadzi do szybkiego wzrostu amerykańskiego wsparcia wojskowego dla Ukrainy.
Trump, jak pokazują najnowsze sondaże (niektóre niestety, niektóre na szczęście), z każdym tygodniem zbliża się do zwycięstwa w wyborach 5 listopada. Stało się to szczególnie jasne po ostatniej debacie telewizyjnej między nim a Joe Bidenem. Dlatego, czy Ukrainie się to podoba, czy nie, będzie musiała jakoś zaakceptować ten plan w taki czy inny sposób. A nawet jeśli Biden wygra, nic nie uchroni nas przed koniecznością rozwiązania tego problemu prędzej czy później.
A rosyjski dyktator Władimir Putin stoi u jego boku i od czasu do czasu krzyczy: „Jesteśmy gotowi do rozmowy! A co z tobą?
Gdyby Zełenski nie zareagował w tej sytuacji i nadal powtarzał o „granicach-91”, to każdego dnia ściągałby na siebie coraz więcej niezrozumienia, jeśli nie gniewu ze strony zachodnich społeczeństw. A to byłoby taktyczne zwycięstwo Kremla. Dlatego powyższe zdanie Zełenskiego należy rozpatrywać w tym kontekście.
Zełenski wysyła wiadomość do świata i Putina: „Negocjacje, przynajmniej na razie. Panie Putin, usiądźmy i porozmawiajmy”. I nie trzeba iść do wróżki, żeby przewidzieć, że w takiej sytuacji Putin zostanie zdmuchnięty. Okaże się bowiem, że cały jego spokój jest fałszywy. Że nawet jego najnowszy plan pokojowy jest niczym więcej niż geopolityczną grą. I trzymaj się tego wYi nie ma takiego zamiaru. Nie miał też zamiaru stosować się do porozumień mińskich, a zaraz po ich zawarciu zorganizował największy szturm na Debalcewe podczas wojny w Donbasie.
Ale nawet jeśli założymy nieprawdopodobną możliwość, że Putin nadal chce być szczery ze swoimi propozycjami „pokojowymi”, to to nie zadziała. Bo ich znikomość doskonale rozumieli zarówno Trump, jak i Biden. Podczas debaty telewizyjnej kategorycznie stwierdzili, że propozycje te są „nie do przyjęcia”.
Nie zapominajmy też, przy jakiej okazji Zełenski znalazł się w Brukseli w tych dniach. I przyjechał tam, żeby po pierwsze rozpocząć negocjacje z Unią Europejską w sprawie członkostwa, a po drugie podpisać umowę o współpracy w dziedzinie bezpieczeństwa między Ukrainą a UE. Co więcej, Ukraina zawarła już umowy o bezpieczeństwie z wieloma głównymi państwami zachodnimi, w tym ze Stanami Zjednoczonymi i Wielką Brytanią. Nie można powiedzieć, że te dokumenty są w 100% gwarancjami bezpieczeństwa, pancerzem, ale nadal nie są pustymi kartkami papieru i zapewniają Ukrainie pewną ochronę.
Podsumowując, można stwierdzić, że wypowiedź ukraińskiego prezydenta nie jest bynajmniej zdradą, ale nawet w pewnym sensie zwycięstwem. Zwycięstwo jest taktyczne. Zełenski wytrącił Putinowi z rąk atuty „pokojowe” i sam je podniósł. I w ten sposób pozycja Ukrainy tylko się umocniła.
W tym kontekście nie powinniśmy zapominać, że Ukraina niedawno przeprowadziła stosunkowo udany szczyt pokojowy w Szwajcarii, a większość krajów świata nas poparła. Choć Rosja nie została formalnie potępiona na forum, to w przypadku konfrontacji rosyjsko-ukraińskiej obowiązuje jednoznacznie zasada: kto nie jest z nami, ten jest przeciwko nam. Dlatego na szczycie w Szwajcarii wypracowano pewną, choć chwiejną, ale zrozumiałą platformę proukraińską. A teraz Rosja, która chce negocjować pokój na kolejnym szczycie, będzie musiała się z tym liczyć.