16 czerwca w stolicy Ukrainy odbył się Marsz Równości KyivPride. Pierwszy podczas pełnoskalowej wojny rosyjsko-ukraińskiej. Jak to często bywa w takich przypadkach, wokół wydarzenia było więcej szumu niż samego wydarzenia. Na przykład samo to wydarzenie trwało około pół godziny, z tradycyjnymi ograniczeniami dla uczestników przez funkcjonariuszy organów ścigania. Z ograniczeniami, przede wszystkim ze względu na obecność przedstawicieli przeciwnego obozu genderowo-ideologicznego. Prawdę mówiąc, w tej historii nie wydarzyło się nic nowego, czego Ukraina nie zobaczyłaby w czasach przedwojennych. Z wyjątkiem jednego ważnego niuansu.
Ten niuans, jak można się domyślić, to obecność wojska. Bezpośrednimi uczestnikami obecnej wojny lub już weteranami tego konfliktu (w zasadzie nie ma tu znaczenia – najważniejsze, że ci ludzie doświadczyli, czym jest wojna, według własnego gustu i dotyku). I to nie tylko po stronie „wyznawców tradycyjnych wartości”, jak można było od razu przewidzieć – ale także wśród uczestników dumy. I zajmiemy się tą kwestią bardziej szczegółowo.
W jakiś sposób, historycznie, pewne znaczenia są zajmowane w świadomości społecznej przez pewne osoby i organizacje, a poza nimi rzekomo nie ma w tym żadnych innych osób. Na przykład wojna, obrona państwa jest sprawą patriotów, ochotników, bohaterów itp. Niestety, spotykasz się z tym regularnie – gdy na portalach społecznościowych opłakuje się kolejną sławną postać, która zginęła na froncie, a w komentarzach zawsze pojawiają się zwroty typu „Wojna zabiera najlepsze”. Najlepsi, odnoszący największe sukcesy, aktywni społecznie, przyszli lub obecni liderzy społeczeństwa. Chociaż w rzeczywistości różni ludzie giną na wojnie. Zarówno tych, którzy poszli na front dobrowolnie, jak i tych, którzy zostali zmobilizowani i którzy tak naprawdę nie chcieli tam jechać. Ci, którzy są (byli) naprawdę fajnymi organizatorami, przepraszam za słowo, influencerami – i ludźmi, którzy po prostu poszli do pracy, a potem znaleźli się na froncie i zostali zmuszeni do podniesienia karabinu maszynowego. Różni ludzie. Różne losy. Różni Ukraińcy.
Nawet podczas pierwszej wojny rosyjsko-ukraińskiej, wojny krymsko-donbaskiej w latach 2014-15, niektórzy wolontariusze, którzy pracowali z ukraińską diasporą, musieli obserwować takie dziwne, na pierwszy rzut oka, rzeczy, które właściwie całkiem logicznie wpisują się w ten schemat – wtedy diaspora chętnie pomagała Prawemu Sektorowi i innym podobnym organizacjom, ale nie zwracała uwagi na Siły Zbrojne Ukrainy, a często było to pryncypialne stanowisko. Bo „ci ludzie na pewno bronią kraju, ale nie wiemy, co robią”. (Jasne jest, dlaczego „nie wiemy” – w Siłach Zbrojnych Ukrainy nie było wtedy PR, ale sam fakt jest ważny). Teraz, oczywiście, brzmi to dziko, ale tak się stało.
Coś podobnego dzieje się z obecną wojną. Wojna to sprawa patriotów, a patrioci w naszym kraju to przede wszystkim oficjalnie zarejestrowani, „zarejestrowani” obywatele, zwolennicy ruchów patriotycznych. Ci, którzy w szczególności byli 16 czerwca w centrum Kijowa po drugiej stronie warunkowych „barykad”, gdzie deklarowali swoje poparcie dla „tradycyjnych wartości”. (Umieściłem to wyrażenie w cudzysłowie, ponieważ w rzeczywistości jest ono bardzo warunkowe i efemeryczne i zwykle jest używane bez żadnego ładunku semantycznego. Jako rzeczownik „republika” lub przymiotnik „ludowy” w czasach sowieckich. Wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę, że prawdziwe znaczenie tych słów zagubiło się w warunkach ZSRR.)
Czy wśród uczestników KyivPride mogą być patrioci z drugiej strony? W tym miejscu możemy przywołać słowa mera jednego z najbardziej patriotycznych miast w kraju, Iwano-Frankiwska, który jeszcze w 2016 roku, podczas Marszu dla Wartości Rodzinnych, powiedział, że „gej nie może być patriotą”.
I oto jest – rok 2024. Trzeci rok wojny na pełną skalę. Społeczność LGBT wyszła na ulice po raz pierwszy od inwazji wojsk rosyjskich. I – niespodzianka – wśród członków tej społeczności byli ci sami wojskowi, ci sami weterani wojenni, co wśród tych, którzy popierają tradycyjne wartości. W zasadzie nie ma tu niespodzianki, ale wielu w Ukrainie widzi tylko to, co dzieje się w jego wąskim kręgu, w kręgu jego interesów. I dlatego ci ludzie, podobnie jak mer Iwano-Frankiwska, mają tak wypaczone wrażenie.
W ubiegłym tygodniu całą społeczność patriotyczną wstrząsnęła śmierć na froncie, w obwodzie charkowskim, w pobliżu Wowczańska, dowódcy batalionu OUN, znanego w czasach przedwojennych prawicowego radykalnego działacza społecznego i politycznego Mykoły Kochaniwskiego. Mniej więcej w tym samym czasie, na innym odcinku frontu, w obwodzie donieckim, zginął przedstawiciel społeczności queer, artysta, muzyk i stylista Artur Snitkus. Ludzie ci byli przedstawicielami nie tylko różnych, ale i antagonistycznych społeczności. I nic na świecie nie mogło ich zjednoczyć w jednej kompanii, w jednej formacji. Nic. Z wyjątkiem wojny.
Ukraińcy lubią dzielić się na lewicę i prawicę, gejów i heteroseksualistów, Ukraińców i Rosjan. Pod względem liczby tych dywizji jesteśmy prawdopodobnie jednym z najbogatszych narodów na świecie. (Chyba, że można to nazwać „bogactwem”). Ale śmierć Kochaniwskiego i Śnitka powinna dotrzeć do zbiorowego umysłu Ukraińców, powinna przekazać naszemu narodowi jedną prostą rzecz – możemy być sobąKażdy jest inny, ale jest taki moment, kiedy wszyscy stoimy w jednej linii. I umieramy razem. Zarówno nacjonalista, jak i gejowski. Jest też założycielem stołecznej organizacji społecznej, który sam poszedł na wojnę i jest nieznany nikomu poza żoną i dziećmi, mieszkańcem obwodu żytomierskiego, który został zmobilizowany, ponieważ kiedyś służył w Gwardii Narodowej w latach 90. (wciąż pierwszej). Albo po prostu dlatego, że zostali złapani na ulicy i zabrani do TCC.
Ta wojna, te ofiary, które Ukraina płaci za swoją wolność, powinny pokazać Ukraińcom to, co najważniejsze – naszą jedność scementowaną krwią. Jedność, która nie istnieje, nie powinna przełamywać banalnego stosunku do kogoś, kto lubi uprawiać seks z członkiem jakiej płci. W obliczu śmierci, śmierci w imię waszych ideologicznych antagonistów żyjących na tej ziemi – wszystko to wygląda tak żałośnie i nieistotnie…