W tym tygodniu w Stanach Zjednoczonych miało miejsce bezprecedensowe wydarzenie polityczne i prawne: po raz pierwszy osoba, która jest prezydentem lub byłym prezydentem, została uznana za winną w sprawie karnej. Ława przysięgłych w Nowym Jorku jednogłośnie wydała w czwartek, 30 maja, werdykt skazujący w sprawie przeciwko Donaldowi Trumpowi w związku z jego płatnościami dla gwiazdy Stormy Daniels za milczenie na temat ich intymnego związku. I w tym kontekście nie jest tak ważne, że Trump był prezydentem, ale to, że znów nim zostanie, a do wyborów zostało już tylko pół roku. I tu jest realna szansa, że swoją kampanię prezydencką poprowadzi zza krat. Na tym właśnie polega bezprecedensowość bezprecedensowości.
Przypomnijmy pokrótce naszym czytelnikom, na czym polega istota sprawy. Rok temu na swojej stronie internetowej zamieścił go kanał telewizyjny CNN, na podstawie oświadczeń i dokumentów prokuratora okręgowego Manhattanu Alvina Bragga. Według niego na rok przed wyborami prezydenckimi w 2016 roku Trump osiągnął porozumienie z wydawnictwem AMI, który jest właścicielem czasopisma Krajowy Enquirerże „wybieli” biografię polityka. Przede wszystkim chodziło o ukrycie przed opinią publiczną „potencjalnie niebezpiecznych historii”, które mogłyby go zdyskredytować, a tym samym uniemożliwić mu wybór na prezydenta. W tym celu dziennikarze Krajowy Enquirer musiał monitorować przygotowanie takich potencjalnie niebezpiecznych materiałów w amerykańskim polu informacyjnym. Gdyby coś takiego zostało odkryte, dziennikarze musieliby poinformować o tym Trumpa, a nawet wykupić prawa do publikacji takich materiałów, oczywiście nie do publikacji.
Dziennikarze pracowali sumiennie i odkryli, że historia aktorki Stormy Daniels (prawdziwe nazwisko Stephanie Clifford), z którą Trump miał pozamałżeński romans, może przebić się do przestrzeni informacyjnej. Aby wyciszyć sprawę, Trump nakazał pani Daniels zapłacić 130 000 dolarów za milczenie. Pośrednikiem był Michael Cohen, prawnik Trumpa, który przelał określoną kwotę z własnej kieszeni na dawną pasję swojego mecenasa. Trump obiecał prawnikowi zwrot kosztów, które po uwzględnieniu pokrycia podatków, prowizji i premii wzrosły do 420 tys. zł. Kwota ta została podzielona na miesięczne płatności, których Trump Organization dokonała w 2017 roku. Aby ukryć cel płatności, Trump podał je jako zapłatę za usługi prawne.
Wydawałoby się, że to mały problem: Trump kiedyś wskoczył gdzieś w kaszę gryczaną, zapłacił swoją pasją, by trzymać jej gębę na kłódkę. Cóż, to się nikomu nie zdarza, czy naprawdę można za to wrzucić człowieka za kratki. I to jaka osoba – najwyżej oceniany kandydat na prezydenta Stanów Zjednoczonych w tej chwili.
Tak, sama płatność za milczenie nie jest uważana za nielegalną w Stanach Zjednoczonych. Ale, jak mówią, jest niuans, ponieważ płatność została dokonana z fałszowaniem dokumentacji biznesowej. Ale nawet to byłoby połową problemu, ponieważ samo fałszowanie raportów jest w Nowym Jorku uważane za drobne wykroczenie. Co innego, gdy popełnia się je w celu ukrycia innego przestępstwa. W tym miejscu artykuł kodeksu karnego staje się poważniejszy. Ale to nie wszystko, bo miało to miejsce w czasie kampanii wyborczej, kiedy cały naród amerykański wybrał swojego przywódcę, najpotężniejszą osobę na całym świecie. Fakt, że płatności zostały dokonane na krótko przed wyborami, pozwolił prokuratorom oskarżyć Trumpa o manipulowanie dokumentami finansowymi w celu wpłynięcia na wynik kampanii prezydenckiej. Sprawa ta przerodziła się więc w bardzo poważne przestępstwo.
Teraz Trump ma kłopoty, ława przysięgłych uznała byłego prezydenta za winnego we wszystkich 34 odcinkach sprawy. A za każdy odcinek grozi mu do czterech lat więzienia. Z czysto arytmetycznych obliczeń wynika, że oskarżonemu grozi nawet 136 lat więzienia. W końcu cztery lata wystarczyłyby, aby zrujnować życie i karierę polityczną polityka.
Czy zatem Trump naprawdę będzie prowadził kampanię z więziennej celi? Wszystko jest możliwe. Wymiar kary zostanie ustalony przez sędziego Juana Merchana na specjalnym posiedzeniu, które odbędzie się 11 lipca. Ale nawet jeśli Trump trafi do więzienia, nie pozbawi go to prawa do kandydowania w wyborach prezydenckich. Co więcej, większość ekspertów uważa, że jest mało prawdopodobne, aby sędzia odważył się wyznaczyć kandydatowi na prezydenta realną kadencję. Najprawdopodobniej będzie to grzywna lub kara w zawieszeniu. Ponadto Trump nadal będzie mógł złożyć apelację, której rozpatrywanie będzie się przeciągać miesiącami, i jest mało prawdopodobne, że uda mu się dotrzymać terminu do początku listopada.
Co ciekawe, cztery dni po ogłoszeniu werdyktu, 15 lipca, w Milwaukee odbędzie się konwencja Republikanów, na której Donald Trump, który zdecydowanie wygrał prawybory w niemal wszystkich stanach, miał zostać oficjalnie nominowany na kandydata partii na prezydenta. Będzie fajnie, jeśli nominowany stanie się więźniem.
Ale, jak już wspomniano, przebywanie za kratkami, zgodnie z amerykańskim prawem, nie powstrzymuje Cand.a) W zakresie dozwolonym przez postanowienia niniejszej Konwencji Sekretarz Generalny zapewni, aby Sekretarz Generalny Organizacji Narodów Zjednoczonych zapewnił, aby Sekretarz Generalny Organizacji Narodów Zjednoczonych Jak to wpłynie na priorytety elektoratu, to już inna sprawa. Oczywiście, werdykt w sprawie karnej raczej nie zdemotywuje nuklearnego wyborcy Trumpa, jest bardziej prawdopodobne, że jeszcze gorliwiej zagłosuje na swojego idola, „represjonowanego przez zbrodniczy reżim”. Okoliczność ta nie wpłynie też na zagorzałego wyborcę Demokratów, który i tak nigdy w życiu nie zagłosowałby na Trumpa.
Inaczej sytuacja wygląda z umiarkowanymi zwolennikami Partii Republikańskiej, dla których moralna i karna nieskazitelność kandydata nie jest pustym frazesem. Jeszcze poważniejszą przeszkodą w głosowaniu na Trumpa byłoby kryminalne piętno dla neutralnych wyborców, zwłaszcza w chwiejnych stanach wahadłowych.
W ciągu ostatnich kilku miesięcy wyniki sondaży opinii publicznej dawały zdecydowaną przewagę socjologiczną Trumpa nad Bidenem. Przewaga sięga niekiedy dziesięciu punktów procentowych. A najbardziej irytujące dla obecnego szefa Białego Domu jest to, że jego przeciwnik zyskuje coraz większą przewagę w chwiejnych stanach. Ale czy ta przewaga wytrzyma próbę wyroku skazującego? Bardziej prawdopodobne jest, że nie niż tak.
Trump już oświadczył, że nie obchodzi go werdykt, jaki wyda sąd w Nowym Jorku, ponieważ, jak mówią, „prawdziwy werdykt zapadnie 5 listopada”. Ale ludzie nie są obojętni. Jeszcze wcześniej socjologia wykazała, że wielu wyborców wcale nie było gotowych głosować na kandydata, który został aresztowany. I w tym przypadku Biden ma wszelkie szanse, aby ponownie objąć prowadzenie.
A co z tym wszystkim dla nas, Ukraińców? Tak, bardzo. Nasze egzystencjalne przetrwanie, nasza szansa na przeciwstawienie się rosyjskiemu agresorowi, zależy od pomocy wojskowej i finansowej Stanów Zjednoczonych. Mieliśmy już niefortunne doświadczenie opóźnienia amerykańskiej pomocy o sześć miesięcy, nie sądzę, żebyśmy chcieli to powtórzyć. A za prezydentury Trumpa jest to bardzo możliwe.
Ostatnio zaczęła się „korygować” w ukraińskiej retoryce. Podobno nie jest już przeciwny pomocy Ukrainie. Nawet podobno jest gotów objąć stanowisko wiceprezydenta proukraińską republikankę Nikki Haley. Co więcej, niedawno wygłosił sensacyjne oświadczenie, że zbombardowałby Moskwę, gdyby był prezydentem Stanów Zjednoczonych podczas inwazji Rosji w Ukrainę na dużą skalę. Czy powinniśmy mu wierzyć? Nie spieszyłbym się. Jak już wiemy, niestety Trump nie ma o czym kłamać, oglądać telewizję. Według „The Washington Post” w ciągu zaledwie czterech lat swojej prezydentury Trump skłamał około 30 000 razy. Warto też pamiętać, że amerykańska kampania prezydencka wchodzi w szczytową fazę. Widać więc, że wszystkie wypowiedzi głównych kandydatów są wyraźnie nastawione na osiągnięcie jednego celu – wygranie wyborów.