Wojna trwa, a głównymi wydarzeniami dla Ukrainy, Rosji i świata są oczywiście wydarzenia na teatrze działań. I to jest absolutnie logiczne. Ale oprócz głównego zagadnienia w porządku obrad są inne, mniejsze, bardziej drugorzędne (przynajmniej na razie), ale nie mniej interesujące. I nie mniej ważne – w dłuższej perspektywie.
Na przykład życie pod okupacją. Zwłaszcza w części terytoriów okupowanych, które Rosjanie zajęli nie w 2014 r. prawie bez walki (Krym) lub z walką (Donbas), ale przez dość długi czas i przy całkowicie pozytywnej reakcji ludności, przynajmniej tej ludności, która dobrowolnie pozostała pod okupacją i przejęła kontrolę po 24 lutego 2022 r.
Jak większość z was, znam ludzi, którzy są teraz na terytoriach okupowanych. A stamtąd, ze swojej chwilowej bezczasowości, okresowo się kontaktują. Opowiadanie różnych historii o życiu pod „nowym rządem”. Opowiem też o jednym przypadku, który wydarzył się niedawno w mieście na południu Ukrainy.
Zwykłe miasto, których jest wiele, od dwóch lat znajduje się pod kontrolą rosyjskiej armii i FSB. A główni bohaterowie to zwykli, jeszcze dość młodzi ludzie. Ważne jest to, że czasów okupacji sowieckiej praktycznie nie doczekali, z wyjątkiem bardzo wczesnego, przedszkolnego dzieciństwa. W rzeczywistości głównym bohaterem jest człowiek, który nie popierał okupacji, nie przyłączył się do kolaborantów i nie otrzymał nawet rosyjskiego paszportu. (Chociaż, w przeciwieństwie do nieszczęsnej Ani Lorak, która jest zmuszona złożyć wniosek w Moskwie, czekanie na decyzję to bułka z masłem.)
Owszem, na terytoriach okupowanych zdarzają się podobne sytuacje – i wcale nie są rzadkością. Zwłaszcza, jeśli nie są to emeryci, renciści, ale osoby w wieku, w którym nie ubiegają się jeszcze o wypłatę emerytury (dlatego paszport w zasadzie nie jest szczególnie potrzebny). Był więc człowiek, który żył dla siebie, jakoś zarabiał na życie, miał jakiś związek. I ten związek go zrujnował – na szczęście nie w dosłownym tego słowa znaczeniu. Bo dziewczyna, której nasz bohater opowiadał o swoim stosunku do okupantów i okupacji, nie wymyśliła nic lepszego niż donosicielstwo na swojego chłopaka w tamtejszej „administracji”.
Historia zakończyła się (a przynajmniej ja chcę wierzyć, że się skończyła) „tylko” pobiciem proukraińskiego Ukraińca. Kto teraz na wszelki wypadek sporządzi rosyjskie dokumenty i ucieknie z okupacji, by wraz z nimi wyzwolić terytorium Ukrainy. Co, nawiasem mówiąc, wielu ludzi robi nawet bez żadnych donosów i bicia w tych miastach i wsiach. Przynajmniej liczba ogłoszeń w lokalnej opinii publicznej o przeniesieniu do jedynego otwartego przejścia granicznego między Ukrainą a Rosją więcej niż wyraźnie na to wskazuje. Ale nie mówimy o głównej bohaterce tej historii, ale o „bohaterce”.
Wciąż dość młody człowiek. Nie widziałem sowieckiego życia w całej jego ohydnej pełni. Nie żyłem, nie czułem, nie mam tej strasznej pamięci. Ale, proszę zauważyć, bardzo szybko „zaaklimatyzowała się” do nowych warunków (być może pod wpływem starszego pokolenia, które po prostu ma tę pamięć) – i postanowiła zagrać w „pawi mróz”.
To, że część Ukraińców na okupowanych terytoriach dołączyła do kolaborantów, nie jest dla nikogo tajemnicą. Oczywiście korzyści finansowe i inne są tutaj oczywiste – „winda społeczna”, tak może być. Ale w tym przypadku w rzeczywistości nie ma bezpośredniej korzyści. Co więcej, dziewczyna naraziła osobę, z którą miała jakiś związek, na uderzenia rosyjskich butów.
Dla przeciętnego Ukraińca, po 30 latach wolnego życia, takie zachowanie jest dzikie i prawie niezrozumiałe. Oczywiście, barbarzyństwo nie ma tu formy czynu – denuncjacja jest daleka od najgorszego grzechu i zbrodni. W 1994 r. w Rwandzie, afrykańskim kraju, nastolatki Tutsi trzymały za nogi swoje matki, gdy zostały zgwałcone przez mężczyzn Hutu w głośnym ludobójstwie. A czasami same gwałciły swoje matki. Ale, oczywiście, stało się to pod groźbą co najmniej śmierci (dlaczego nazwałem śmierć w tej historii „co najmniej”, przeczytajcie lub posłuchajcie w odpowiednich materiałach internetowych, nie chcę Was po raz kolejny straszyć). A tu – człowiek sam, dobrowolnie, bez nacisków ze strony okupacyjnej administracji, wziął i zadenuncjował człowieka, który nie był mu obcy…
Niemal przez cały czas pełnoskalowej wojny – przynajmniej po wyzwoleniu obwodu kijowskiego i innych północnych regionów Ukrainy – w ukraińskiej przestrzeni informacyjnej krążyły myśli o tym, kiedy i w jaki sposób zostaną wyzwolone okupowane terytoria Wschodu i Południa. Dyskutowane są różne opcje, różne formaty – dyplomatyczny, wojskowy. I prawie nikt nie rozmawia z miejscową ludnością o tym, co robić po wyzwoleniu.
Ale ten problem jest znacznie poważniejszy, niż się wydaje na pierwszy rzut oka. Przykłady Niemiec wymownie to potwierdzają. Po pierwsze, jest to historia „Vessi” i „Ossi”, które wciąż – trzy dekady po zniknięciu NRD, Stasi i muru berlińskiego – są poważnie różne, począwszy od sukcesów skrajnej prawicy i ww wyborach w pięciu „nowych landach” Niemiec.
Po drugie, i ukraińscy uchodźcy już się z tym zmierzyli, historia tych „repatriantów” pochodzenia niemieckiego, którzy wyjechali do Niemiec ze Związku Radzieckiego i przez 20-30 lat mieszkali w historycznej ojczyźnie swoich dalekich przodków. Ale, jak się okazało po 24.02.22, nadal żyją z Putinem w głowach i atakują Ukraińców.
Możemy oczywiście powiedzieć, że władze niemieckie nie zajęły się zbytnio tą kwestią. Ale w tym też tkwi sedno problemu, bo w Niemczech przynajmniej pomyślna sytuacja gospodarcza (która, jak naiwnie myśleli zachodni politycy lat 90., z Billem Clintonem na czele, automatycznie wciągnie Rosję i Rosjan w cywilizację) jest znacznie lepsza niż nasza, nawet przed wojną. A sytuacja, w której osoby, które teraz otrzymują dwie emerytury – legalną ukraińską i rosyjską okupanta – automatycznie stracą część swoich dochodów i być może znajdą się w trudnej sytuacji materialnej na powojennej Ukrainie, nie wróży dobrze nastrojom mieszkańców wyzwolonych terenów.
Ludzie, którzy po 30 latach wolnego tak szybko wślizgnęli się w sowiecki model zachowania, którzy łatwo „donoszą” na swoich bliskich okupantom – to jest problem, który Ukraina musi jeszcze rozwiązać. I warto się do tego wcześniej przygotować. Tak, aby ten problem nie stał się, jak sama wojna, przykrą niespodzianką.