Oto nadchodzi ten dzień, na który niektórzy czekali, a niektórzy się bali. Dzień piątej rocznicy zaprzysiężenia prezydenta Wołodymyra Zełenskiego. Dzień, w którym zdaniem części ukraińskiego społeczeństwa nic nie powinno się wydarzyć, dzień, w którym, zdaniem innej części tego samego społeczeństwa, Zełenski powinien opuścić swój gabinet przy ul. Bankowej i przejść na polityczną emeryturę. (Albo do więzienia – tu zdania tej części są różne, ale nie mówimy teraz o takich szczegółach, wystarczy główny powód.)
Tak, rzeczywiście, dokładnie pięć lat temu urząd objął obecny szef państwa ukraińskiego. Tak więc, zgodnie z obowiązującym ustawodawstwem, prezydent Ukrainy jest wybierany na pięcioletnią kadencję. Ale minęło pięć lat – i nikt nie wie, co dalej. Bo nawet Konstytucja, która ma regulować tę kwestię, też tego nie wie.
To znaczy, oczywiście, można skierować tę kwestię do Ustawy Zasadniczej. Ale faktem jest, że najpierw, w artykule 103, powie wam, że „Prezydent Ukrainy jest wybierany przez obywateli Ukrainy na podstawie powszechnych, równych i bezpośrednich wyborów tajnych na okres pięciu lat”. (W tym momencie ci, którzy uważają, że Zełenski powinien jakoś odejść z urzędu, powinni krzyczeć „Urrra!”. A następnie, w art. 108, Konstytucja stanowi, że „Prezydent Ukrainy wykonuje swoje uprawnienia do czasu objęcia urzędu przez nowo wybranego Prezydenta Ukrainy”. (Teraz, z okrzykiem „Co wam powiedzieliśmy!”, zwolennicy kontynuacji rządów Zełenskiego powinni wtargnąć na czat, dopóki nie nadejdzie odpowiedni moment).
Główny wniosek z całej tej historii jest taki, że mamy źle napisaną Konstytucję. Szkoda. Tak, pomimo pięknych słów w pierwszym rozdziale, są to:
– nosicielem suwerenności i jedynym źródłem władzy w Ukrainie jest naród;
– nikt nie może uzurpować sobie władzy państwowej;
– Zasada praworządności jest uznawana i stosowana w Ukrainie.
A nawet moim ulubionym jest „człowiek, jego życie i zdrowie, honor i godność, nietykalność i bezpieczeństwo są uznawane w Ukrainie za najwyższą wartość społeczną”.
Jednak po przeczytaniu tego wszystkiego, tych wszystkich linijek z Ustawy Zasadniczej Państwa Ukraińskiego, nie możemy uzyskać odpowiedzi na pozornie elementarne pytanie. Zełenski po 20.05.2024 – prezydent, p.o. prezydenta czy kto? A kto ma wykonywać swoje obowiązki po tej dacie – on sam, Stefanczuk czy ktoś inny? I, co najważniejsze, na jakiej podstawie miałoby się to wszystko odbywać?
… I w tym momencie przypomniałem sobie dzień, a dokładniej poranek 28 czerwca 1996 roku. Kiedy Rada Najwyższa drugiego zwołania po nieprzespanej nocy przyjęła Konstytucję Ukrainy. Jakie to były emocje, jaki patos w występie ustawodawców, „ojców Konstytucji”. Wśród nich wyróżniłbym dwóch – Mychajło Syrotę (był też przewodniczącym Komisji ds. rewizji i zatwierdzenia projektu Konstytucji Ukrainy w 1998 roku) i Ołeksandra Moroza.
A teraz, prawie 28 lat później, ta sowiecka metoda robienia wszystkiego w trybie awaryjnym, w ostatniej chwili – cała Ukraina idzie bokiem. Choćby dlatego, że część Ukraińców, która jest przekonana, że Zełenski nie powinien już być prezydentem po 20 maja, jest bardzo łakomym kąskiem dla rosyjskich manipulatorów internetowych. Jak tylko możesz rozpalić kolejny pożar w ukraińskich sieciach społecznościowych.
Oczywiście nikt nie mógł wtedy pomyśleć, że w 1996 roku Ukraina będzie w stanie wojny z Rosją, że w kraju zostanie wprowadzony stan wojenny i nie będzie mowy o żadnych wyborach. (Chociaż, dlaczego nie mógł? Rok 1996 to bardzo świeże wspomnienie, z jednej strony, pierwszej wojny czeczeńskiej, a z drugiej strony meszkowizmu na Krymie. Ludzie myślący strategicznie – o ile w ówczesnym rządzie ukraińskim byli jacyś – powinni byli połączyć te dwa wydarzenia, dodając do tego Flotę Czarnomorską Federacji Rosyjskiej na terytorium ukraińskiego Krymu i brak ukraińsko-rosyjskiego traktatu o uznaniu integralności terytorialnej i nienaruszalności granic…)
Ale faktem jest, że prawa są pisane z myślą o szczególnych sytuacjach. Ogólnie rzecz biorąc, ten zestaw narzędzi został wymyślony właśnie po to, aby rozwiązywać problemy, których nie można rozwiązać w żaden inny sposób. A żeby wszystkie strony danego problemu nie miały własnej prawdy, musi istnieć jasna i jednoznaczna interpretacja prawna tego problemu.
Jak, powiedzmy, w Konstytucji Stanów Zjednoczonych. Gdzie do 1947 r. nie było wzmianki o tym, że ta sama osoba nie może być wybrana na prezydenta więcej niż dwa razy. Jakikolwiek. Przez całe poprzednie tysiąc pięćset lat idea ta była ściśle przestrzegana przez wszystkie siły polityczne w Stanach Zjednoczonych. Aż do 1940 roku, kiedy Franklin Delano Roosevelt został wybrany na prezydenta po raz trzeci. A w 1944 r. – po raz czwarty.
A zaraz po śmierci Roosevelta (czyli zmianie właściciela Białego Domu) w Kongresie powstała 22. poprawka do konstytucji – i już w 1947 roku, jeszcze przed końcem pierwszej kadencji prezydenckiej urzędującego wówczas prezydenta Harry’ego Trumana, została przegłosowana. Co więcej, sam Truman miał okazję(a) Być wybranym po raz trzeci, ale zrzec się tego prawa.
Cóż, powiecie, że nawet w Stanach Zjednoczonych tego nie widzieli. Ale przede wszystkim nie do nas należy czynienie wyrzutów im – tym, którzy od ponad 150 lat trzymają się niepisanej reguły. Co więcej, niektórzy prezydenci chcieli ubiegać się o trzecią kadencję, nie jest tajemnicą – ale żaden z nich nie zdecydował się na ten krok. Porównajmy to z tym samym Morozem, który w 2006 r. porzucił cały kraj dla stanowiska nawet nie prezydenta, a jedynie przewodniczącego Rady Najwyższej (w sytuacji, gdy praktycznie nic nie decydowała), zdradzając nowe umowy koalicyjne.
Po drugie, Konstytucja Ukrainy została napisana w 1996 roku, a nie w 1787 roku. Amerykanie po prostu nie mieli na czym polegać. A Ukraińcy mieli wzorce do naśladowania. Ale wybrali najgorszą z nich – sowiecką konstytucję (lub jej ukraiński klon).
Ale Konstytucja ZSRR nie miała żadnego znaczenia, bo nikt nie zamierzał jej przestrzegać, a faktyczny system władzy funkcjonował poza ramami Ustawy Zasadniczej ZSRR. Bo to, co było tam napisane w konstytucji Stalina, a potem Breżniewa, nie miało żadnego znaczenia. I w ukraińskich realiach tak jest.
A teraz doszliśmy do momentu, dnia, w którym Konstytucja zademonstrowała całą swoją bezsilność. Tak wielka (można by nawet rzec „majestatyczna”), że nawet Trybunał Konstytucyjny całkowicie milczy w tej sprawie.
Nie, oczywiście, Zełenski będzie nadal pracował jako prezydent i nikt – ani jego sympatycy, ani zwolennicy – nie może od tego uciec. Ale prędzej czy później wojna się skończy. Przynajmniej stan wojenny zostanie zniesiony. Odbędą się nowe wybory. Ukraina otrzyma nowy parlament. Który powinien poradzić sobie z tym oburzeniem, które tak pięknie deklaruje „prawo Ukraińców do wszystkiego na świecie”, ale nie może rozstrzygnąć elementarnej kwestii – na dzień dzisiejszy w Ukrainie jest prezydent, czy nie.