We współczesnych konfliktach zbrojnych rola medyków bojowych jest nie do przecenienia. Ci niestrudzeni bohaterowie, pracujący zarówno na froncie, jak i na tyłach, są często pomijani, ale ich praca polega nie tylko na fizycznym, ale i duchowym wsparciu naszych żołnierzy.
Dziś mamy niepowtarzalną okazję, aby zajrzeć za kulisy tego trudnego zawodu, rozmawiając z Chirurgiem – jednym z medyków bojowych elitarnego pułku Wojsk Operacji Specjalnych „Ranger”, który zgodził się opowiedzieć o swoim doświadczeniu, wyzwaniach i tym, co motywuje go do dalszej trudnej pracy w tak ekstremalnych warunkach.
Opowiedz nam, proszę, jak zaczęła się twoja droga walki?
Prawdopodobnie jest dziedziczna. Moi dziadkowie zostali deportowani z Krymu przez wojska radzieckie, a mój ojciec, matka i ja zostaliśmy wypędzeni przez Rosjan. Moi rodzice zawsze bali się powtórki z historii i mogli wrócić do domu dopiero na początku lat 90., a dziadkowie nigdy już nie zobaczyli rodzinnego Krymu.
Kiedy w 2014 roku na półwysep zaczęły wkraczać zielone ludziki, my, Tatarzy krymscy, od razu zrozumieliśmy, że to aneksja, zagarnięcie naszej ojczyzny.
Od pierwszych dni okupacji stawialiśmy opór rosyjskiemu reżimowi okupacyjnemu, organizowaliśmy wiece i demonstracje, wykonywaliśmy inne „ciekawe” prace. Ale potem moi przyjaciele zaczęli znikać, a moi rodzice, podobnie jak ich rodzice, zostali zmuszeni do spakowania się i wyjazdu…
Dał nam schronienie Kijów – piękne miasto z głęboką historią, ale pragnienia powrotu do rodzinnych gór i morza nie da się wyrazić słowami. Czasami, gdy zamykam oczy, czuję nawet zapach krzewów laurowych, słonych cyprysów rozgrzanych w słońcu i ciepłej, wilgotnej bryzy, która nigdzie nie otula cię tak łagodnie jak na Krymie.
Nie bałeś się, że złapią cię rosyjskie służby specjalne?
Byłem wtedy jeszcze niepełnoletni i to czasami pozwalało mi i moim przyjaciołom uchodzić na sucho. Kiedy jednak stało się jasne, że Krym nie wróci do domu w sposób pokojowy, poczułem, że jedyną słuszną decyzją będzie opuszczenie domu i praca nad powrotem w Ukrainie kontynentalnej.
Widziałem, co rosyjscy najemnicy robili pokojowym demonstrantom, to jest głęboko zakorzenione w mojej pamięci. Panowało niesłychane okrucieństwo: jak szakale rozdzierali każdego, kto okazywał choćby najmniejszą słabość, i szydzili z tych, którzy trzymali się siły ducha.
W drodze z Krymu podjąłem decyzję, że chcę ratować życie, pomagać i oczywiście walczyć, jeśli zajdzie taka potrzeba. W tym samym roku wstąpił na Narodowy Uniwersytet Medyczny im. Bogomolec, otrzymał zawód lekarza, a następnie ukończył studia podyplomowe z chirurgii.
Jak się okazało, okupanci dopadli mnie w Kijowie, gdy zaczęła się inwazja na pełną skalę. Od razu dołączyłem do ruchu oporu, po wycofaniu się Rosjan z regionu stołecznego zajmowałem się ewakuacją cywilów i rannych żołnierzy z Irpienia, a po wyzwoleniu obwodu kijowskiego szkoliłem wojsko w medycynie taktycznej, latem 2022 roku w ramach misji ochotniczej przeprowadziłem ewakuację medyczną ciężko rannych na kierunku Bachmutu.
Kiedy zacząłeś działać w jednostce wojskowej?
Po Bachmucie postanowił ostatecznie związać się z Siłami Zbrojnymi Ukrainy, dlatego w listopadzie 2022 r. wstąpił do jednej z jednostek Sił Operacji Specjalnych. I to od niego zaczęła się moja „Odyseja” na kierunkach charkowskim, sumskim i chersońskim, a także brała udział w działaniach wojennych pod Czasiw Jarem.
Millet, Vatan, Qirim – naród, ojczyzna, Krym. Te trzy słowa nieustannie inspirują mnie do walki.
Jak wygląda codzienność medyka wojskowego? Czy są jakieś operacje, które najbardziej zapadły Ci w pamięć?
Ale jak wygląda codzienność sanitariusza plutonowego? Dla swoich chłopców i dziewcząt jesteś lekarzem, psychologiem i tomografem komputerowym. Wielu zgodziło się pójść do szpitala tylko wtedy, gdy po prostu nie mogli wykonać zadania. Jeśli zespół jest dobrze zgrany, jesteś z nim w stałym kontakcie, nawet na wakacjach. Wojskowi to ciekawi ludzie. Nawet gdy wprost mówisz, że czegoś nie wiesz, brakuje Ci kompetencji, a potrzebujesz porady innych specjalistów, uparcie udowadniają Ci, że jesteś ich Doktorem, czyli jesteś najlepszy i najbardziej kompetentny.
Wszystkie operacje, w których brałem udział, były zarówno trudne, jak i ciekawe, ale największą dawkę adrenaliny otrzymałem podczas przeprawy przez Dniepr. Kiedyś czytałem o takich rzeczach tylko w książkach.
Czy możesz powiedzieć nam coś więcej na ten temat?
Trzeba było towarzyszyć grupom, które przekroczyły Dniepr i miały wylądować na brzegu wroga. Trudno to sobie przypomnieć, bo wtedy wydawało się, że ta noc nigdy się nie skończy. Ogień jest z obu brzegów, a ty jesteś w centrum. Pracowałam dotykiem, dziękowałam Bogu i instruktorowi, który nauczył mnie pracować z zawiązanymi oczami.
Mogę powiedzieć, co zrobiło na mnie największe wrażenie. Niezależnie od sytuacji, jak bardzo Bez względu na to, jak bardzo okupanci ostrzeliwali nas, chłopaki walczyli ponad ludzkie siły, ale nie zostawiali swoich ani w wodzie, ani w błocie: nieśli rannych do punktów ewakuacyjnych nawet wtedy, gdy wydawało się to fizycznie niemożliwe.
Był jeden epizod. Wspięliśmy się, żeby podnieść faceta, bardzo ciężkiego, ze złamaną tętnicą udową, tuż pod nosem Rosjan. W rezultacie wywiązała się bitwa, ale nasze moździerze i tak rzucały w nich sporą ilością, dając nam czas na wyciągnięcie żołnierza i odwrót.
Potem posunęliśmy się w głąb lewego brzegu, gdzie wcześniej znajdowały się pozycje wroga. A kiedy przeprawili się, zaczerpnęli wody z łodzi, aby płynąć. Na szczęście wszystko się udało. Nasz zastępca, wzruszony wujek, krzyknął wtedy, że nie można się na nas wypasać łodziami.
Wojna to wojna. Niestety, chłopaki giną, ale musimy walczyć, a gdybym mógł choć trochę cofnąć czas, pojechałbym wtedy do partyzantów na Krymie, żeby nie dopuścić do zajęcia ich ojczystych ziem.
Kończąc naszą rozmowę, nie mogę przestać się zastanawiać, dlaczego zdecydowałeś się zostać zwiadowcą?
Kiedy dowiedziałem się, że w ramach Sił Operacji Specjalnych powstaje nowa jednostka, zainteresowałem się jej działalnością i dowiedziałem się, że wielu moich przyjaciół i znajomych już w niej służy. Jestem ich chirurgiem, gdzie oni są beze mnie? A młodych trzeba uczyć, bo lekarz to lekarz, ale większość chłopaków została uratowana właśnie dlatego, że wiedzieli, jak pomóc sobie lub swoim towarzyszom.
Mogę powiedzieć, że trochę żałosne, ale patrząc na to, jak ta jednostka jest formowana, jak dowódcy pracują z ludźmi i jaki jest stosunek do tych, którzy dopiero co zostali zmobilizowani, pułk ma wszelkie szanse stać się legendą. Głównym kręgosłupem są ludzie z wojsk specjalnych, a swoją drogą, nigdy nie słyszałem, żeby ktokolwiek robił komukolwiek wyrzuty, mówiąc, że ja walczyłem, a wy nie. Wręcz przeciwnie, istnieje szczera wdzięczność dla tych, którzy się przyłączają, a stała wymiana doświadczeń jest istotna. Czekamy więc na Ciebie w naszym stadzie!