Dramatyczne rozwiązanie problemu amerykańskiej pomocy wojskowej dla Ukrainy ostatecznie wyprowadziło sytuację z impasu. Półroczna zwłoka doprowadziła już do powstania wielu apokaliptycznych scenariuszy dotyczących Ukrainy – od całkowitego zniszczenia kraju i ludobójstwa na Ukraińcach po stworzenie marionetkowego państwa i faktyczne powstanie ZSRR 2.0.
Ale, dzięki Bogu, problem został w końcu rozwiązany, wszystko się ułożyło. Można się spodziewać, że w najbliższym czasie nastąpi ostry zwrot na korzyść Ukrainy na froncie. Międzynarodowa koalicja antyputinowska, otrzymawszy nowe życie, za wszelką cenę przejmie inicjatywę od „sił pokojowych”. A w Moskwie dojdzie do kolejnego kryzysu związanego z nieuniknioną wojną „wież Kremla”. Przecież ta wojna już się zaczęła, taki wniosek można wyciągnąć z aresztowania Timura Iwanowa – nie tylko wiceministra obrony Siergieja Szojgu, ale jego ulubionej, prawej ręki. Oczywiście, na tle nadchodzącego kryzysu rozpoczęła się tam krwawa walka o wpływy i zasoby.
A dla nas robi swoje. Wojna jeszcze się nie skończyła. A teraz wszystko będzie zależało od determinacji zachodnich sojuszników, by pomóc nam pokonać agresora.
Analogie historyczne
Publicyści lubią doszukiwać się historycznych analogii do każdego nowego konfliktu zbrojnego. Tak zakrojona na szeroką skalę konfrontacja zbrojna, jak wojna rosyjsko-ukraińska, nie była wyjątkiem. Było tak wiele porównań skierowanych pod jej adresem w ciągu ponad dwóch lat krwawych walk. Mówili też o I wojnie światowej, bo zarówno wtedy, jak i teraz większość życia żołnierzy na froncie spędzali w brudnych okopach. A o II wojnie światowej – biorąc pod uwagę bitwy czołgów, taktykę działań wojennych itp. Pojawiły się porównania z kryzysem kubańskim w październiku 1962 roku, który również zagroził światu termojądrową apokalipsą. Wspominano także o powojennych interwencjach ZSRR (Berlin 1953, Budapeszt 1956, Praga 1968, Kabul 1979). Pojawiły się analogie z wojną między Iranem a Irakiem jako dwoma sąsiadującymi ze sobą krajami (1980–1988); z wojną w Kosowie, która próbowała wyrwać się spod serbskiego ucisku.
Jest to kalejdoskop historycznych analogii, z których każda ma jakąś część własnego znaczenia. Jednak próby zawarcia pokoju z Kremlem przez niektórych zachodnich polityków zawsze porównywano do jednego wydarzenia historycznego – spisku monachijskiego z 1938 roku. Chociaż to porównanie jest trochę kulejące (w końcu, jak każda analogia historyczna). A jego główną wadą jest potencjał stron. Kiedy Francja i Wielka Brytania zgodziły się oddać III Rzeszy część terytorium Czechosłowacji (czyli zdominowane przez Niemców Sudety), miały nadzieję, że w jakiś sposób stępi to ekspansjonistyczne zapędy Berlina. A ten epizod stał się później synonimem podłości i zdrady, argumentem przeciwko ugłaskiwaniu agresorów. Jednak głównym powodem takich rezultatów negocjacji w Monachium bynajmniej nie był spokój Londynu i Paryża. I w świadomości Francuzów i Brytyjczyków ich bezradności wobec potęgi militarnej III Rzeszy.
Nazistowskie Niemcy miały wówczas przewagę militarną, nieporównywalnie groźniejszą niż dzisiejsza Rosja, co pozwoliło im (między innymi) w ciągu kilku miesięcy zająć Czechosłowację, Polskę, Holandię, Belgię i Francję. A co zademonstrowały „elitarne” oddziały Władimira Putina? Zademonstrowali nie tylko niezdolność do zdobycia „Kijowa w trzy dni”, ale wręcz brak potencjału do jakichkolwiek poważnych operacji wojskowych. W sprzyjającym półroczu, kiedy z powodu wewnętrznych debat politycznych w Stanach Zjednoczonych amerykańska pomoc wojskowa nie dotarła w Ukrainę, rosyjskim okupantom udało się, po kilku miesiącach zaciętych walk, strat dziesiątek tysięcy żołnierzy i setek pojazdów opancerzonych, zdobyć jedynie niewielkie miasteczko Awdijiwka. A potem przedstaw to jako wielkie zwycięstwo, jak klęska angielskiego Czarnego Księcia nad znacznie liczniejszą armią francuską króla Jana II Dobrego pod Poitiers.
Jeszcze przed historyczną decyzją Kongresu USA nie było szans na to, by Władimir Putin przebił się przez ukraiński front, rozszerzył ofensywę, a tym bardziej zagroził państwom NATO. Ale z Adolfem Hitlerem w 1938 roku wszystko było zupełnie inne, miał zarówno wolę, jak i możliwości.
Zakładam, że rozumieli to zarówno francuski premier Edouard Daladier, jak i jego brytyjski odpowiednik Neville Chamberlain. Podpisując więc traktaty z 1938 r., chcieli raczej zyskać na czasie na przygotowanie armii do nieuniknionego starcia. I ta strategia miała poparcie niemal całej ówczesnej klasy politycznej. Nie mogła jednak uratować „ani wojny, ani hańby”.
Macron przezwycięża „syndrom Daladiera”
Obecna głowa państwa francuskiego, Emmanuel Macron, aktywnie stara się teraz przezwyciężyć „syndrom Daladiera” (można też argumentować, że brytyjski premier Rishi Sunak również próbuje przezwyciężyć „syndrom Chamberlaina”, a Boris Johnson podjął tę szczytną sprawę przed nim). W marcu, FraPrezes Narodowego Centrum Prewencji poinformował o możliwości bezpośredniego udziału zachodnich sojuszników w wojnie na terytorium Ukrainy, co w ogóle przestraszyło Kreml, stawiając go w sytuacji strategicznej niepewności.
A 25 kwietnia Macron wygłosił dwugodzinne przemówienie na Sorbonie. Jego przemówienie było oczywiście skierowane nie tylko i nie tyle do studentów, co do przywódców świata zachodniego. Francuski prezydent próbował krzyczeć do swoich kolegów, ostrzegać ich, że pomimo pozornie bezpiecznej sytuacji, Europa jest obecnie w egzystencjalnym niebezpieczeństwie. I to jest wina Putina, Kremla, agresywnej Rosji, która postanowiła przemocą zmienić światowe status quo, niszcząc obecną architekturę bezpieczeństwa, która przez osiem dekad chroniła ludzkość przed katastrofą militarną.
„Szybko reagowaliśmy na kryzysy, ale czy to wystarczy? Nasza dzisiejsza Europa jest śmiertelna. Nasze wartości są zagrożone. I nie jesteśmy wystarczająco chronieni przed zagrożeniami, które nam zagrażają, ponieważ reagujemy bardzo powoli” – ostrzegł Macron.
Francuski przywódca wezwał świat zachodni, by nie przyglądał się biernie rozwijającym się wydarzeniom, by nie liczył na to, że NATO (czytaj Stany Zjednoczone) ochroni wszystkich w razie problemu. Musimy natychmiast sami zająć się tymi problemami. A przede wszystkim chodzi o neutralizację agresywnego potencjału Rosji.
„Rosja nie może wygrać wojny – to warunek naszego bezpieczeństwa. Nie powinno być żadnych ograniczeń w pomaganiu Ukrainie” – widzi Macron modus operandi dla Zachodu.
Pamiętam, jak w 2017 r. podczas okrągłego stołu w Londynie, zorganizowanego przez magazyn „Prospect”, brytyjski politolog, pisarz i profesor Uniwersytetu w Cambridge, Anatole Lieven, mówił o kwestii realności pomocy Ukrainie na tle ograniczonej wówczas rosyjskiej agresji: „Nie walczyliśmy za Ukrainę w 2014 r. (podobnie jak za Gruzję), ale Rosja nie zajęła całkowicie południa i wschodu Ukrainy. Chociaż z łatwością mogłaby to zrobić. Po cichu zawarto bardzo wygodną, niepisaną umowę: nie chronimy tych, którzy są atakowani przez Rosję, a Rosja nie atakuje tych, których będziemy chronić”.
To cyniczne, samolubne, ale zaskakująco szczere stanowisko. Wartości wartościami, ale nawet jeśli dom spłonie na drugim końcu wioski, ogień i tak do nas nie dotrze, więc po co ryzykować, bawić się w bohatera-strażaka. I takie było stanowisko większości zachodnich polityków w tamtym czasie. To prawda, że niektórzy szczerze to deklarowali, jak profesor Lieven, a niektórzy udawali, że nie wierzą, że są gotowi pomóc Ukrainie ze wszystkich sił, ale są pewne normy, prawa, umowy i wiele innych przeszkód formalnych.
A teraz Macron powiedział na cały głos: „Ta era się skończyła!”. Koniec z żartami i wymówkami, Putin grozi całej Europie, całemu światu zachodniemu, globalnemu systemowi demokratycznemu. A jeśli dziś nie zaczniesz zachowywać się twardo, jutro może być za późno.