Jednym z głównych bestsellerów na ukraińskim rynku księgarskim w ubiegłym roku była książka „Kolonia” Maxa Kidruka, pierwszy tom trylogii „Nowe wieki ciemne”. Jej gatunek określa się jako science fiction, a wydarzenia rozgrywają się w roku 2141. Jednak uważna lektura świata połowy XXI wieku wywołuje powtarzające się uczucie déjà vu: problemy opisywane przez Kidruku, mimo pewnej różnicy w scenerii, są bardzo podobne do obecnych. I te, które prawie sto lat temu doprowadziły świat na skraj katastrofy – populizm, kryzys ustalonych instytucji i wartości moralnych, świadome lub nieświadome pobłażanie złu i tak dalej. Pojedyncze przypływy optymizmu – takie jak długo oczekiwany i wyczerpany przydział pomocy finansowej i wojskowej dla Ukrainy przez amerykańskich prawodawców – nie powinny obejmować szerszego, raczej ponurego obrazu.
Świat, a przynajmniej jego najbardziej rozwinięta i demokratyczna część, stoi dziś na zagmatwanym rozdrożu. Rozdroże, które warunkowy Zachód znalazł, gdzie czekała bezpośrednia autostrada do „świetlanej przyszłości” „końca historii”. Od lat Stany Zjednoczone i Europa padają ofiarą własnego nadmiernego optymizmu wywołanego zwycięstwem w zimnej wojnie i upadkiem komunizmu. Chociaż sam Francis Fukuyama już dawno porzucił swoją osławioną tezę, wielu mężów stanu i zwykłych obywateli nadal wierzy w tę iluzję.
Zamachy z 11 września 2001 r. i wiele innych zamachów terrorystycznych, polityka Chin, Korei Północnej, Iranu czy Rosji mająca na celu podważenie istniejącego porządku międzynarodowego, a w końcu rosyjska agresja w Ukrainę – wszystko to świadczy o daremności nadziei na światowe zwycięstwo demokracji, wolnego rynku i zjawisk z tym związanych. Wręcz przeciwnie, siły i wpływy tego, co George W. Bush nazwał „osią zła”, tylko rosną, siejąc spustoszenie na całym świecie.
Spowodowało to niepewność i zamieszanie na Zachodzie – kiedy „Titanic” optymizmu raz po raz uderza w góry lodowe rzeczywistości. Podobnie jak w latach 30., Zachód uważa, że lepiej jest negocjować z dyktatorami niż stawiać im opór. To „ugłaskiwanie” pomoże utrzymać świat w granicach normalności i zapobiegnie katastrofie. Nie trzeba dodawać, że skończył się ponad 80 lat temu.
Jednym z fundamentalnych problemów dnia dzisiejszego jest strach przed zaakceptowaniem bardzo staromodnej, „niepostępowej” idei, że zło istnieje na świecie. Nie tylko półtony, nie tylko postprawda, gdzie każdy ma rację i każdy powinien być zrozumiany. A reżimy polityczne, społeczeństwa i konkretne postacie, które dążą do zniszczenia i zabicia – i wszystkie zachodnie postmodernistyczne gry są tylko na ich korzyść. Pierwszym krokiem do skutecznego przeciwstawienia się złu jest nazwanie go po imieniu, nie bać się nieprzyjemnych prawd. Europa zbyt późno zdała sobie sprawę, że mimo wszystkich swoich ustępstw, Hitler i naziści byli ucieleśnieniem zła. Jeśli chodzi o totalitaryzm komunistyczny, to do dziś nie wszyscy chcą to zrozumieć.
Jednym ze skutków ubocznych fatalnego optymizmu lat 90. i początku 2000 roku, a także jedną z przyczyn częstej niemożności sprostania aktualnym wyzwaniom, jest przekonanie, że czas na tzw. „wielkie idee” minął. Że w zglobalizowanym i wielokulturowym świecie XXI wieku nie ma miejsca na atawizmy takie jak nacjonalizm, państwo narodowe, wielkie narracje historyczne – nie wspominając o innych. Ukraińcy są przekonani z własnego doświadczenia każdego dnia, że tak nie jest. Że kiedy stajesz twarzą w twarz ze złem, wszystkie piękne postępowe koncepcje tracą swój urok i blask, ustępując miejsca takim „niemodnym” pojęciom jak naród, patriotyzm i Ojczyzna.
Lata 30. były również okresem upadku wiodących idei liberalizmu i demokracji na Zachodzie, kiedy trudności polityczne i ekonomiczne skusiły wielu do pójścia drogą komunizmu, nazizmu lub faszyzmu, które oferowały proste rozwiązania złożonych problemów i piękną alternatywną przyszłość. W tym przypadku odejście od tradycyjnych zasad przerodziło się w katastrofę. W XXI wieku wciąż istnieje szansa, by nie zbłądzić całkowicie i uniknąć nowej, a pod pewnymi względami jakże znajomej tragedii. Co więcej, rasizm, islamski fundamentalizm reżimu ajatollahów czy komunistyczny ekspansjonizm Chin i Korei Północnej nie przedstawiają zbyt rajskich obrazów. Trzeba tylko odważyć się nazwać je ich prawdziwą istotą – złem, a nie alternatywnym punktem widzenia, który należy uszanować.
Innym problemem obecnych czasów, zrodzonym z zamętu i niepewności, jest wiara, że za pomocą jakichś cudownych środków sytuacja zmieni się na lepsze. Albo włączenie Chin do globalnej gospodarki rynkowej będzie miało pozytywny wpływ na ich reżim polityczny, albo zastąpienie Putina jakimś liberalnym opozycjonistą (po śmierci Nawalnego trudno znaleźć choćby warunkową postać do tej zupełnie nierealnej roli) zmieni na lepsze rosyjskie państwo i społeczeństwo. W przypadku Ukrainy mamy do czynienia z wiarą w Deus ex machina – że w tej chwili istnieje jakaś boska moc w postaci albo Stanów Zjednoczonych, które w końcu obudzą się ze snu, albo w postaci konkretnych Samolot F-16 lub ATACMS (Sieć ATACMS) przyjdą na ratunek i rozprawią się ze złoczyńcami. Rzeczywistość jest taka, że tylko wytrwała walka oraz moralny i fizyczny hart ducha mogą obiecać sukces.
Boleśnie znaną historią z przeszłości jest upadek międzynarodowych instytucji mających na celu utrzymanie porządku na świecie. Istnieje wiele przykładów nieskuteczności, hipokryzji i bezsensowności całej ONZ, OBWE i innych ZPRE oraz Międzynarodowych Czerwonych Krzyży, gdzie deklarowane wartości mają coraz mniej wspólnego z praktyką. Podobnie spotkał międzywojenną Ligę Narodów, poprzedniczkę Organizacji Narodów Zjednoczonych. Pozbawiona autorytetu, realnych wpływów i często chęci, Liga nie była w stanie „okiełznać” na czas Niemiec, Japonii czy Włoch i zapobiec zbliżaniu się II wojny światowej. Nie oznacza to, że organizacje międzynarodowe nie muszą tego robić. Jednak bez istotnych reform, w tym pozbawienia Rosji i Chin miejsc w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, cały obecny system pozostanie dysfunkcyjny.
Wszystko to nie oznacza, że obecne niepokojące i, szczerze mówiąc, niebezpieczne trendy muszą koniecznie zakończyć się nową globalną katastrofą. Mogą, ale nie muszą. Aby temu zapobiec, musisz znać i rozumieć przeszłość. Oczywiście nie ma dwóch takich samych sytuacji. Podobieństwa jednak istnieją, a ich odrzucenie byłoby przejawem krótkowzroczności, arogancji i pychy. Historia uczy tylko tych, którzy są gotowi przyjąć jej lekcje.
Można pisać wciąż na nowo o świetlanej przyszłości ludzkości, o triumfach Oświecenia i Homo Deus – boski człowiek. Takie książki mają nawet znaczny nakład i czynią z ich autorów supergwiazdy. Ale marzenia o lepszej przyszłości dla ludzkości nie powinny ukrywać bardzo ważnej prawdy. Że natura ludzka, pomimo całego rozwoju naukowego i technologicznego, pozostaje na ogół niezmieniona. Jest zarówno dobra, jak i zła. A ta ostatnia nie zniknęła z naszego świata, bez względu na to, jak bardzo się o tym przekonamy. Przyznanie się do tego jest pierwszym krokiem do uniknięcia katastrofy. Następnym krokiem jest opieranie się złu, a nie próba jego udobruchania lub zrozumienia. Trzecim jest pamiętanie o tym, co dzieje się w przeciwnym razie. A potem jest szansa, że nowe Wieki Ciemne, nowy „zmierzch Europy”, pozostaną tylko groźnymi chmurami burzy, to epicentrum tym razem nas ominie.