Historycznie rzecz biorąc, i jeszcze przez jakiś czas, jest tak, że Ukraińcy w taki czy inny sposób podążają za rosyjską agendą. Oczywiście przede wszystkim jest to zainteresowanie komponentem wojskowo-politycznym – czy Putin żyje, czy już nie żyje, jakie są nastroje propagandystów, czy kanały federalne zaczęły mówić o potrzebie wstrzymania „specjalnej operacji wojskowej”. Chociaż nasi obywatele interesują się również innymi tematami. Na przykład kataklizmy, które coraz częściej zdarzają się w Rosji – a przyczyną tych kataklizmów nie zawsze są ukraińskie drony czy terroryści z Vilayet Khorasan.
Na przykład w Orsku pękła tama. Samo miasto jest o tyle ciekawe, że jest częścią tego samego „korytarza orskiego”, który sto lat temu Kreml stworzył specjalnie w celu oddzielenia Kazachstanu od republik obwodu wołżańskiego. Ale w końcu, co za różnica, które rosyjskie miasto zostanie zalane? Orsk, Orenburg lub gdzie indziej (w Rosji jest wiele regionów, jest też dużo rzek, nie chcę szczytów).
I nie chodzi o to, że Ukraińcy są tacy krwiożerczy – po prostu chcą wielkiej powodzi na terytorium Rosji. (Nie, oczywiście, oni też tego chcą, bo inaczej kraj-agresor, jak widzimy, nie zatrzyma się. Obserwując wydarzenia w Orsku, zimowe katastrofy ze służbami komunalnymi, Ukraińcy nie mogą nie pamiętać swojej zimy. Ten, który naprawdę, a nie na stanowiskach towarzyskich specjalnie wyszkolonych ludzi, był najtrudniejszy w historii kraju. Zima 2022/23.
Czy pamiętasz, jak rosyjskie siły okupacyjne ostrzeliwały elektrociepłownie i elektrociepłownie, transformatory i podstacje oraz linie wysokiego napięcia? Jak to się stało, że w całej Ukrainie był prąd (co dla niektórych współobywateli automatycznie oznaczał „ciepło” i „ciepłą wodę”) przez 6-8 godzin dziennie, a w Kijowie ludzie siedzieli bez prądu przez kilka dni? I jak to wszystko przeżyliśmy.
Jak żadne inne miasto w Ukrainie podczas wojny, nie było ani jednego takiego przypadku podczas przerw w dostawie prądu, których doświadczył Ałczewsk w 2006 roku. A obserwując to wszystko w nich, pamiętając o tym wszystkim w naszym kraju, nasuwa się jedno proste pytanie: „Dlaczego tak się stało?”
Tutaj znajdziesz całą masę różnych konkretnych powodów. Ale to nie my jesteśmy rosyjskimi liberałami, to oni, poczynając od zmarłego Nawalnego, po mistrzowsku posiadają tę umiejętność, szukać czynników drugorzędnych i „nie zauważać” tego, co najważniejsze. Od razu przejdziemy do najważniejszego.
Najważniejsze jest to, że – bez względu na to, jak bardzo Kreml chce czegoś przeciwnego – Ukraina nadal jest państwem. Dobre czy złe, wysokiej jakości czy niezbyt dobre – możemy dyskutować. Ale Ukraina jest państwem, które jest zmuszone dbać o swój kraj, o swoich obywateli. (Oczywiście, jak we wszystkich innych cywilizowanych krajach, jest to przede wszystkim zasługa samych obywateli, ale zgadzaliśmy się co do najważniejszego.)
A Rosja nie jest państwem. Jest to ogromny klan biznesowo-gangstersko-KDEB, który przejął władzę nad terytorium od Biełgorodu do Władywostoku i korzysta z tego terytorium do woli. Jeśli chciał, zaatakował Gruzję. A ludność tego terytorium, która wczoraj lubiła jeść chaczapuri i oglądać filmy z Wachtangiem Kikabidze, zaczęła polować na „gryzonie”. Jeśli chciał, zaatakował Ukrainę. A ludność, która wcześniej nawet nie myślała o kwestii Krymu (chociaż, szczerze mówiąc, przyklasnęła zdaniu „Jesteście odpowiedzialni za Sewastopol” w filmie programowym dla dzisiejszej Rosji) połączyła się z tym reżimem w patriotycznej ekstazie.
Ale rozgniewana ludność zapomniała o jednej ważnej rzeczy: reżim robi tylko to, co jest konieczne i korzystne dla niego samego. Opłaca się walczyć w Ukrainie – a tysiące Rosjan wyjeżdża do obcego kraju, gdzie wielu z nich zamienia się w nawóz dla ukraińskiej ziemi i pośmiewisko w ukraińskiej przestrzeni informacyjnej (zaczynając od „Wańki-wstanki”, a kończąc na prawdziwych zdjęciach i filmach z różnych schmonii).
Ale wzmocnienie tamy w Orsku nie jest opłacalne. W końcu po co wydawać pieniądze na coś, co nie przynosi chwały, nie przynosi triumfu, imperialnej wielkości? Zgadza się – nie ma ku temu realnych powodów. Powody, dla których warto to robić – a także dbać o mieszkalnictwo i usługi komunalne w swoich miastach – można znaleźć tylko tam, gdzie istnieje państwo i obywatele. A tam, gdzie jest reżim i ludność, nie ma powodu, by się o nią przejmować.
Dlatego ci Rosjanie, którzy wciąż próbują krytykować swój (w rzeczywistości nie swój, bo go nie wybrali) rząd, albo naprawdę nie rozumieją, albo udają, że nie rozumieją głównej przyczyny wszystkich swoich kłopotów. A polega ona na tym, że nie mają państwa. Mają reżim mafijny, który po prostu wykorzystuje wszystko na terytorium zwanym „Federacją Rosyjską” na własne potrzeby.
Po prostu kiedyś używano ropy i gazu. A teraz wkroczył w ludzkie życie. Dostałem się tam, ponieważ nie mogłem się powstrzymać, aby się tam nie dostać. I nie ma potrzeby dbania o poprawę miejsc zamieszkania właścicieli tych żyć. Z wyjątkiem utrzymania minimalnego poziomu komfortu niezbędnego do istnienia tych osób, do którego (nie obejmuje wydawania dużych pieniędzy na naprawę mieszkań i usług komunalnych ani na zaporę w Orsku.
To znaczy w czasie pokoju, kiedy po wszystkich cięciach w budżecie Federacji Rosyjskiej wciąż coś zostało, oczywiście część środków zostałaby przeznaczona na tamę. (Cóż, część z tych funduszy, oczywiście, zostałaby obcięta na ziemi, ale reszta i tak dotarłaby do celu). I jakoś, ale problem zostałby wyeliminowany. Ale teraz nie ma pieniędzy na znacznie ważniejsze z punktu widzenia reżimu potrzeby. Cóż można powiedzieć o jakiejś tamie w jakimś Orsku…
Rosjanie wciąż nie zrozumieli najważniejszej rzeczy. Wszystko, co działo się i dzieje na ich terytorium w ciągu ostatniego roku – i nie mówimy tu o wojnie i jej bezpośrednich konsekwencjach w postaci ataków dronów – nie jest bynajmniej przypadkiem, nie jest czymś wyjątkowym i jednorazowym. Jest to absolutnie logiczny proces degradacji wszystkiego w tamtym świecie. A co za tym idzie, proces samozniszczenia tego dawnego państwa. Bo po prostu nie może być inaczej w sytuacji, gdy reżim jest zaangażowany tylko w wojnę.
„Po prostu nie ma pieniędzy” – powiedział kilka lat temu jeden z czołowych rosyjskich mafiosów. Rosjanie myśleli, że chodzi o anektowany Krym. Ale tak naprawdę te słowa są istotą putinowskiej Federacji Rosyjskiej. Nie ma pieniędzy. I tak się nie stanie. Już nie będzie. Nie wiem więc, jak będzie z Ukrainą, ale dla Rosjan zima 2024/25 będzie naprawdę najtrudniejsza w historii. Dla tych, oczywiście, którzy przeżyją powódź w rejonie Orenburga i inne rzekomo przypadkowe kataklizmy, które wciąż czekają na opuszczoną ludność, której reżim potrzebuje tylko do jednego – uzupełnienia kontyngentu okupacyjnego w Ukrainie.