W ukraińskiej przestrzeni informacyjnej nie może zabraknąć burz. Prawdziwe lub fikcyjne, nowe lub zapomniane. W zeszłym tygodniu Ukraina otrzymała „sensacyjny” artykuł z niemieckiej publikacji Die Welt.
Ten artykuł mówił o porozumieniach między Ukrainą a Rosją, uzgodnionych wcześniej w Stambule. Nie, nie teraz, niczego nie przegapiłeś – ale w kwietniu 2022 roku. Tak, w tych samych negocjacjach, które niczym się nie skończyły. Nie skończyły się – i, naszym skromnym zdaniem, nie mogły się niczym skończyć.
Dlaczego nie mogli? Przynajmniej dlatego, że kiedy zamierzają prowadzić poważne negocjacje, wysyłają ludzi, którzy coś znaczą na tym świecie. Przypomnijmy sobie np. tzw. „Mińsk-2”, oficjalnie nazywany „Pakietem środków na rzecz wdrożenia protokołu mińskiego” (czyli „Mińsk-1”). Tak, podpisali ją przedstawiciele tzw. grupy kontaktowej. Dyskusja na temat tej umowy odbyła się jednak na najwyższym szczeblu.
Na poziomie normandzkim szefowie czterech państw – Niemiec (Angela Merkel), Rosji (Władimir Putin), Ukrainy (Petro Poroszenko) i Francji (François Hollande). Oczywiście to spotkanie w stolicy ówczesnego jeszcze nie współsprawcy rosyjskiej agresji w Ukrainę, a po prostu rosyjskiego satelity Białorusi, poprzedziło spotkanie w Berlinie ministrów spraw zagranicznych tych czterech państw – i to właśnie przywódcy państw „Normandii” postawili wreszcie kropkę nad i.
Co zobaczyliśmy dwa lata temu w Stambule? Wiecie doskonale, że jeden kraj reprezentowały tak szanowane osobistości, jak deputowany ludowy, szef frakcji parlamentarnej (doskonale wiecie, jaką rolę odgrywał wówczas i obecnie parlament w obecnym systemie władzy ukraińskiej), strateg polityczny, doradca szefa Kancelarii Prezydenta. A drugi był byłym ministrem kultury, wówczas asystentem prezydenta.
Delikatnie mówiąc, dziwny zestaw do poważnych negocjacji. Chociaż, oczywiście, za tymi negocjacjami nigdy nie kryła się żadna powaga. Bo Rosja nigdy nie zamierzała iść na żadne ustępstwa wobec Ukrainy, a jedynym rezultatem negocjacji, jakiego oczekiwała, była kapitulacja naszego państwa. Co z oczywistych względów było niemożliwe.
W związku z tym punkt przecięcia, w którym stanowiska Kremla i Bankowej mogłyby się zbiegać i zgadzać, po prostu nie istniał. W rzeczywistości było to niezwykłe – i upokarzające dla Putina – zademonstrowane podczas spotkania w Normandii w Paryżu w grudniu 2019 roku. Tam, gdzie rosyjski dyktator przyjechał po zwycięstwo, a nie otrzymał praktycznie nic.
Negocjacje białorusko-tureckie w 2022 r. zakończyły się niczym innym. Ten epizod wojny rosyjsko-ukraińskiej już dawno należy do przeszłości, co więcej, jesienią tego samego roku prezydent Ukrainy swoim dekretem wprowadził w życie decyzję Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony, która wprost zakazała negocjacji z Władimirem Putinem.
Wojna poszła swoją drogą, w niektórych momentach zwycięską dla Ukrainy (przed pojawieniem się tego dekretu miała miejsce kontrofensywa Słobożański, po której Siły Zbrojne Ukrainy wyzwoliły Chersoń), w innych epizodach – nie tak bardzo. Nie podjęto jednak żadnych prób rozpoczęcia jakichkolwiek negocjacji z żadnej ze stron. Nie rozpatrywać jako takich oskarżeń ze strony współsprawcy rosyjskiej agresji, „prezydenta” Białorusi Aleksandra Łukaszenki, który co jakiś czas deklaruje, że Ukraina i Rosja powinny usiąść do stołu negocjacyjnego.
Ale – na stronie był artykuł Die Welt. Nie wiemy w jaki sposób, z jakich powodów się tam pojawiła, kto przyczynił się do opublikowania tej „sensacyjnej” informacji dwa lata temu. Mówiąc najprościej, czy za tym krokiem stoi FSB Federacji Rosyjskiej, czy nie. Stwierdzamy tylko fakt, że taki artykuł się pojawił.
A zaraz po nim Ukraińcy, którzy jeszcze dwa lata temu omawiali wszystkie te negocjacje, dyskutowali o swojej możliwej zdradzie i zwycięstwie, a po dyskusji zapomnieli o bieżących sprawach – na przykład o zakupie generatorów i stacji ładowania jesienią 2022 roku. Wydawać by się mogło, że w ogóle nie ma o czym rozmawiać…
Ale to tylko takie wrażenie. Bo jakby wyłączając pamięć długotrwałą, społeczeństwo ukraińskie znów rzuciło się w dyskusję o tamtych negocjacjach, w poszukiwanie winnych (winnych czego?), w wypowiedzi o zdradzie. Jakby to miało się wydarzyć – i w jakiś sposób wpływa na wojnę.
Nie, to nie żart. Ukraińcy zapomnieli, że Siły Zbrojne Ukrainy, których Naczelnym Wodzem jest prezydent, od dwóch lat dzielnie bronią się przed rosyjską agresją, a nawet wyzwoliły część terytorium – i wciąż na nowo doświadczają tego stresu, tego strachu, że „Ukraina zaraz się podda”.
Jest taki stary radziecki film, jeden z najpopularniejszych w swoim czasie – Romans biurowy. W tym filmie scenarzysta zastosował podobną technikę. Główny bohater, za sugestią głównego antagonisty, rozpoczął „operację specjalną” przeciwko głównej bohaterce – innymi słowy, próbował ją przekręcić, aby uzyskać pewien zysk, ponieważ była jego szefową. Później sytuacja okazała się częścią „operacji specjalnej”, główny bohater zakochał się w głównym bohaterze, otrzymał od niej wzajemność. Ale główny antagonista wcale nie był zadowolony z tej sytuacji.
I tak wyciągnął zapomniany już plan „operacji specjalnej”, przedstawiając go w rzeczywistości jako pilny program. Na co główny bohater, obiekt tej „operacji specjalnej”, zareagował dokładnie tak, jak teraz reagują Ukraińcy – jakby wszystkie późniejsze wydarzenia nie miały miejsca.
Oczywiście w filmie, jak na kino przystało, wszystko skończyło się pozytywnie – przynajmniej ostatnie ujęcia filmu otwarcie na to wskazywały. Ale nie żyjemy na ekranie kinowym. A nasz finał może nie być tak optymistyczny. Choćby dlatego, że „główny antagonista” naszej opowieści nie raz użyje takich sztuczek. (Nawiasem mówiąc, w kinie radzieckim i postsowieckim ten schemat fabularny zakorzenił się i był od czasu do czasu wykorzystywany przez różnych reżyserów. A publiczność, jakby ten „biurowy romans” nie istniał, za każdym razem naiwnie przyjmowała na wiarę ten „sensacyjny” obrót wydarzeń. Być może stąd bierze się obecna reakcja Ukraińców na „sensację” z „Die Welt”?)
Rosja nie jest dyktaturą wojskową, ale dyktaturą FSB. A FSB nie wie, jak prowadzić wojny, co więcej, nigdy ich nie prowadziła. I nie zamierzała walczyć przeciwko Ukrainie. Historia „operacji specjalnej” jest prawdziwa, bo oni naprawdę chcieli zdobyć Kijów w trzy dni (dlaczego, kto ich przekonał, że to możliwe, to temat na inny artykuł). A kiedy nie wszystko poszło zgodnie z planem, okazało się, że poza banalnymi atakami rakietowymi i bombowymi oraz „napadami mięsnymi” dzisiejsza Rosja nie może zrobić nic.
Jest jednak dobra w organizowaniu i przeprowadzaniu licznych akcji specjalnych o charakterze informacyjnym i psychologicznym. Więc jeśli Ukraina może przegrać tę wojnę, to tylko na tym froncie. Na froncie, gdzie kolejną próbą przełomu był – przypadkowo lub celowo – artykuł w Die Welt. A takich artykułów będzie więcej. Być może doczekamy się nawet tak desperackiej próby FSB, by przedstawić frazę Zełenskiego sprzed pięciu lat jako pilną agendę. Tak, tak, taki, że „po prostu musisz przestać strzelać”.
I – z jakiegoś powodu, jestem o tym przekonany – znajdą się Ukraińcy, którzy uwierzą, że to on teraz zakazuje Siłom Zbrojnym Ukrainy przeciwdziałania agresorowi, aby „w końcu ostatecznie osuszyć Ukrainę”. Po histerii wokół „wrażenia” z Die Welt Mam co do tego coraz mniej wątpliwości…