Przemawiając w Kongresie 7 marca w orędziu o stanie państwa, prezydent USA Joe Biden kilkakrotnie wspomniał o Ukrainie, potrzebie jej wsparcia i jej decydującej roli w odstraszaniu Rosji. A przede wszystkim o zagrożeniu, jakie niesie ze sobą Putin, o potrzebie jego powstrzymania.
„Jeśli ktoś myśli, że Rosja zatrzyma się w Ukrainie, to jestem pewien, że nie. Ale Ukraina może to powstrzymać, jeśli wesprzemy Ukrainę i dostarczymy jej broń. Moje przesłanie dla prezydenta Putina jest proste. Nie cofniemy się, ja się nie wycofam. Musimy powstrzymać Putina! Jeśli Stany Zjednoczone opuszczą Ukrainę, Ukraina będzie w niebezpieczeństwie, Europa będzie w niebezpieczeństwie, świat będzie w niebezpieczeństwie” – ostrzegł Biden.
Ale czy te ostrzeżenia dotarły do uszu, mózgu i serc Amerykanów? Myślę, że tylko częściowo. Tak, większość Amerykanów, według ostatnich sondaży, nadal aprobuje pomoc wojskową dla Ukrainy, mimo że to poparcie społeczne powoli, ale nieubłaganie spada. Wśród elektoratu republikańskiego jest szczególnie wielu przeciwników ukraińskiego wsparcia, zwłaszcza MAGA (Make America Great Again), czyli zagorzałych fanów byłego prezydenta Donalda Trumpa. Choć jest ich stosunkowo sporo wśród elektoratu demokratycznego i tzw. neutralnych.
Po dwóch latach najkrwawszej wojny XXI wieku, po Buczy, Mariupolu i atakach rakietowych na spokojne ukraińskie miasta, nadal nie wierzą, że Władimir Putin może być zagrożeniem. Ok, pozwólcie, że wyjaśnię: zagrożenie dla nich, Amerykanów, bo to jest tak daleko, gdzieś za oceanem.
Muszę ich rozczarować, czysto geograficznie – nie tak daleko. Odległość między rosyjską Kamczatką a amerykańską Alaską, oddzieloną Cieśniną Beringa, wynosi około 86 km. Jeśli weźmiemy pod uwagę wyspy rosyjskie i amerykańskie w tej cieśninie, odległość zmniejszy się do 4 km.
Chociaż jasne jest, że w naszym przypadku nie mówimy o geografii fizycznej. Oczywiste jest, że bez względu na to, jaka jest odległość między Stanami Zjednoczonymi a Federacją Rosyjską, bez względu na to, jaki jest czas lotu pocisków, Rosja raczej nie odważyłaby się zaatakować najpotężniejszego państwa na świecie. Bo doskonale rozumie, jak to się dla niej skończy.
Chodzi raczej o geografię polityczną, a raczej geopolitykę. I to właśnie równowagę geopolityczną Rosja tak uparcie stara się zniszczyć swoimi agresywnymi działaniami, przede wszystkim w Ukrainie.
„Nie rozumieją, że jeśli my (świat zachodni) nie pokonamy go (Putina) teraz, rozzuchwalimy tyranów na całym świecie” – powiedziała w wywiadzie dla gazety Tamar Jacoby, znana dziennikarka i pisarka, dyrektorka projektu Nowa Ukraina w kijowskim Instytucie Polityki Progresywnej Nowa Europa Wschodnia.
Rozmówca wyraził nadzieję, że Kongres USA ostatecznie zatwierdzi pakiet pomocowy dla Ukrainy, który trwa od października ubiegłego roku. Dodała jednak z obawą, że pakiet może zostać obcięty.
„Jednocześnie obawiam się, że nawet jeśli ustawa zostanie przyjęta, to będzie to ostatni amerykański pakiet pomocowy dla Ukrainy. Maleje wsparcie USA dla Ukrainy. O ile na początku inwazji na pełną skalę 60-80 procent Amerykanów popierało Ukrainę, o tyle teraz poparcie spadło do 50-60 procent. Obawiam się, że jeśli Donald Trump zostanie ponownie wybrany na prezydenta, amerykańska pomoc całkowicie się zatrzyma. Ale nawet bez Trumpa amerykańskie zainteresowanie i obawy związane z wojną maleją” – martwi się Jacoby.
Porównała Stany Zjednoczone do śpiącego smoka. Tutaj drzemie, gdy na przykład Europę ogarnia ogień wojny. W końcu wiele ważnych postaci w historii Ameryki, w tym Thomas Paine i Thomas Jefferson, powtarzało: „Trzymajcie się z dala od Europy”. Ale potem dzieje się coś takiego jak atak na Pearl Harbor czy 11 września 2001 roku. Stany Zjednoczone budzą się, interweniują w konflikcie i rozwiązują go na korzyść strony, po której się broniły.
Czy więc naprawdę konieczne jest, aby ktoś uderzył bezpośrednio w terytorium Ameryki? Fakultatywny. Na przykład podczas I wojny światowej Amerykanie interweniowali bez, że tak powiem, czynnika bólu. Mogli przecież zignorować europejską część II wojny światowej, ale i tak nie pozostawili swoich dawnych sojuszników na łasce losu.
Zastanawiam się, czy Hitler pozwoliłby sobie na tak ryzykowną kampanię wojenną, gdyby wiedział, że prędzej czy później po drugiej stronie frontu pojawią się żołnierze spod Stars and Stripes. Być może nie. Być może ograniczyłby się do aneksji Sudetów i Anschlussu Austrii. Jest niemal pewne, że Wilhelm II Hohenzollern porzuciłby swoje agresywne zamiary, gdyby wiedział, że Ententa zostanie wzmocniona przez Amerykanów. Oznacza to, że wtedy pierwsza wojna światowa mogła się nie rozpocząć. Tak przynajmniej twierdzi wielu zwolenników historii alternatywnej.
Teraz pytanie brzmi: czy Puti odważyłby sięCzy możliwe byłoby rozpoczęcie inwazji w Ukrainę na dużą skalę, gdyby wiedziała, że prędzej czy później Stany Zjednoczone wyślą swoją Drugą Flotę na pomoc Siłom Zbrojnym Ukrainy? Bardziej prawdopodobne jest, że nie niż tak. Ale tutaj w ogóle nie wchodzimy w bitologię. Putin wiedział na pewno, że nie dojdzie do amerykańskiej interwencji. W prześwitę inwazji Joe Biden kilkakrotnie niejednoznacznie stwierdził, że żaden amerykański żołnierz nie zostanie wysłany na wojnę w Ukrainie. Wreszcie, we wspomnianym orędziu o stanie państwa prezydent USA po raz kolejny podkreślił, że na terytorium Ukrainy nie będzie amerykańskich żołnierzy.
Nadal nie mogę zrozumieć, dlaczego miałbym mówić to publicznie, skoro nikt nie ciągnie ich za język. Żeby Putinowi było łatwiej, żeby on, biedactwo, nie martwił się: a co, jeśli Ameryka zainterweniuje? Spokojnie wykonywać swoje zadanie niszczenia Ukrainy i Ukraińców?
W tym kontekście zaskakująco zaskoczyła mnie wypowiedź prezydenta Francji Emmanuela Macrona o możliwości wysłania zachodnich wojsk w Ukrainę. Najprawdopodobniej francuski przywódca blefował, ponieważ jest mało prawdopodobne, aby na froncie ukraińsko-rosyjskim pojawiły się wojska wspólnego kontyngentu państw członkowskich NATO. Myślę, że nawet francuska Legia Cudzoziemska jest bezużyteczna w Ukrainie. Jednak słowo to nie jest wróblem. Oświadczenie zostało ogłoszone, usłyszało je dwa tuziny przywódców mocarstw zachodnich, a potem cały świat. Usłyszał to sam Putin. I prawdopodobnie wcale go to nie pocieszyło.
O co chodzi w całej wypowiedzi Macrona? Fakt, że stawia Kreml w sytuacji niepewności: „A co, jeśli to nie blef?”. To sprawia, że stali bywalcy Kremla są nerwowi, nieufni. To sprawia, że myślą samodzielnie: „Czy przekroczyliśmy czerwone linie, które nakreślił pan Macron?”.
Oznacza to, że Putin został trafiony własną bronią. Macron wprowadził rosyjskiego przywódcę w stan strategicznej niepewności, w który sam Putin tak lubił wprowadzać świat zachodni (i nie tylko zachodni). Francuski przywódca demonstruje swoim kolegom, jak radzić sobie z takimi światowego pokoju jak Putin. Przeciwstawia swoją taktykę taktyce Bidena jego bezzębnym zapewnieniom o nieingerencji, demonstrując całkowitą nieskuteczność takiego podejścia. Jednocześnie Macron, że tak powiem, włącza lont przeciwko izolacjonizmowi Trumpa, jeśli zostanie wybrany na następnego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Warto jeszcze raz zacytować Tamar Jacoby: „Moim zdaniem zbyt dużym uproszczeniem jest myślenie, że wszystko skończy się źle tylko dlatego, że Trump zostanie prezydentem. Tak mówią nawet Ukraińcy. Myślę też, że zanim Trump zostanie prezydentem, Europa może być tak silna, że prezydentura Trumpa niekoniecznie doprowadzi do katastrofy. Przynajmniej mam taką nadzieję.