Od dawna nie było ataków terrorystycznych w Rosji, a zwłaszcza w Moskwie. Otóż nie nazywajmy poważnie, idąc za kremlowskimi propagandystami absolutnie uzasadnionych ataków terrorystycznych, likwidacją podżegaczy wojennych czy atakami na obiekty strategiczne. Sabotaż – tak, ataki terrorystyczne – w żadnym wypadku.
Pamiętajmy, że tak naprawdę od pierwszych dni swoich rządów Władimir Putin w 1999 r. zaproponował Rosjanom nową formułę umowy społecznej: my zadbamy o wasze bezpieczeństwo, a wy zapomnicie o części swoich wolności, bo i tak ich nie potrzebujecie. My „moczymy terrorystów w toalecie”, Ty pracujesz i odpoczywasz bez strachu o swoje życie. Zanim jednak wprowadzono tę formułę, Rosjanie musieli przetrwać wybuchy w wieżowcach, branie zakładników w Nord-Ost, tragedię w Biesłanie itp.
Trzeba jednak przyznać, że tak naprawdę od trzeciej kadencji Putina, która rozpoczęła się po rekonstrukcji z Dmitrijem Miedwiediewem, Rosja naprawdę zaczęła zapominać o atakach terrorystycznych. Państwo policyjne zadziałało, jak mówi książka. Przynajmniej w dużych miastach, a tym bardziej w Moskwie, każdy metr kwadratowy był kontrolowany, jeśli nie przez zewnętrzne i wewnętrzne kamery monitoringu, to przez brutalne siły bezpieczeństwa z karabinami maszynowymi.
Od czasu pełnoskalowej wojny Kremla z Ukrainą sztywność reżimu policyjnego tylko się nasiliła, a wraz z nią rzekomo zmniejszyły się szanse na jakikolwiek poważny atak terrorystyczny (nie wspominajmy o takich odchyleniach systemu jak bunt Prigożyna, bo to zjawisko nieco innego rzędu). Przypomnijmy, jak w ciągu ostatnich dwóch lat rosyjskie siły bezpieczeństwa skutecznie walczyły z takimi „strasznymi terrorystami”, jak demonstranci antywojenni czy aktywiści LGBT. Dlatego takie oburzenie wśród rosyjskich przywódców spowodowało ostrzeżenia ze strony Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, że w Moskwie szykowany jest zamach terrorystyczny na dużą skalę.
„Ambasada USA monitoruje doniesienia, że ekstremiści planują w najbliższej przyszłości zaatakować duże tłumy ludzi w Moskwie, w tym koncerty. Obywatelom USA zaleca się unikanie dużych tłumów przez następne 48 godzin” – ostrzegła ambasada USA w Rosji Komunikat prasowy, opublikowanym 7 marca. Podobne ostrzeżenie opublikowała misja dyplomatyczna Wielkiej Brytanii.
Trzeba było zrozumieć, że kiedy Waszyngton i Londyn ostrzegają przed takimi rzeczami, należy im ufać. Być może będziesz musiał tylko dostosować datę. Doskonale rozumieją to obecnie rządzący w Kijowie, którzy na razie sceptycznie odnosili się do ostrzeżeń amerykańskiego i brytyjskiego wywiadu o przygotowaniach Rosji do inwazji na pełną skalę. Co więcej, politycy rządowi, w tym prezydent Wołodymyr Zełenski, nazwali takie ostrzeżenia „prowokacją”.
Stali bywalcy Kremla oskarżyli więc o prowokację także „Anglosasów”. Przypomnijmy, co sam Putin powiedział 19 marca na poszerzonym posiedzeniu zarządu Federalnej Służby Bezpieczeństwa: „Przypomnę niedawne, szczerze mówiąc, prowokacyjne wypowiedzi szeregu oficjalnych struktur zachodnich dotyczące możliwości zamachów terrorystycznych w Rosji. Wszystko to przypomina jawny szantaż i zamiar zastraszenia i destabilizacji naszego społeczeństwa”.
To znaczy znowu o prowokacjach Zachodu (jak w oświadczeniach kijowskich). Ale Putin dodaje w swoim przemówieniu jeszcze jeden istotny termin: „szantaż”. I na pewno do niego wrócimy.
A teraz, trzy dni po cytowanym płomiennym przemówieniu Putina, w którym zaprzeczył jakiejkolwiek możliwości ataku terrorystycznego w Moskwie, ten atak terrorystyczny rzeczywiście nastąpił. I nie dość, że się zdarzyła, to jeszcze swoją skalą i okrucieństwem objęła wiele wcześniejszych podobnych incydentów, znanych od czasów wojny czeczeńskiej. W piątek wieczorem, 22 marca, grupa mężczyzn uzbrojonych w karabiny maszynowe wdarła się do ratusza w Krokusie, sali koncertowej pod Moskwą, która jest niezwykle popularna wśród rosyjskich mieszkańców stolicy. Napastnicy najpierw zabili strażników, a następnie otworzyli ogień do cywilnych gości. A na dodatek sam budynek został podpalony.
Liczne nagrania wideo pokazują, że grupa terrorystów działała niezwykle profesjonalnie. Udało im się zarówno wejść do hali bez szwanku, jak i wycofać się z niej po zrealizowaniu swoich planów. Można więc przypuszczać, że atak poprzedziły tygodnie przygotowań, profesjonalnej organizacji i logistyki. To, że sama ucieczka była dość dziwna, jakby profesjonalizm, który przed chwilą został zademonstrowany, nagle gdzieś wyparował i okrutni napastnicy, niczym spłoszone zające, dali się złapać – to już inna sprawa. Być może organizatorzy zamachu terrorystycznego tak pomyśleli o swoim wydarzeniu, a może po prostu wykonawcy w ogóle ich już nie interesowali. Maur wykonał swoją pracę – Maur może odejść.
A kim byli organizatorzy? Nie ma już wątpliwości, że za atakiem stoi organizacja terrorystyczna „Państwo Islamskie”. Potwierdzają to zeznania samego ISIS, a także liczne dowody fotograficzne i materiały wywiadu amerykańskiego i brytyjskiego, na podstawie których opublikowano wspomniane ostrzeżenie. A teraz wracamy do mimowolnego słowa Putina „szantaż” w odniesieniu do tego ostrzeżenia. Kiedy w zasadzie możemy mówić o szantażu? W większości przypadków, gdy ktoś wszedł w posiadanie kompromitujących materiałów na temat osoby i zmusza tę osobę do podjęcia określonych działań na korzyść szantażysty. Szef Kremla niechętnie udawał, że „Anglosasi” posiadają jakieś kompromitujące władze materiały w kontekście przygotowywanego w Moskwie ataku terrorystycznego. Oznacza to, że albo sam Kreml zainspirował ten atak terrorystyczny, albo dał mu „zielone światło” do zrobienia z ISIS pożytecznych idiotów, a następnie skorzystania z jego konsekwencji.
Pamiętajmy, że po samym zamachu terrorystycznym Putin przez 20 godzin był dumny z milczenia. W stolicy Rosji doszło do zakrojonego na szeroką skalę ataku, brutalnie zginęło półtorej stu Rosjan. W innym kraju, w takich warunkach, przywódca państwa już dawno udałby się na scenę i ogłosił płomienną filipikę. A nowo wybrany rosyjski dyktator nie mówi ani słowa. Najwyraźniej czekał, aż jego kumple znajdą w tym czasie choć minimalną ukraińską wskazówkę, przynajmniej maleńką „wizytówkę Jarosza”.
Tymczasem różni Sołowjowie, Simoniowie, Kisilewowie i Zacharowowie toczą pianę na ustach, przeklinając Ukraińców i żądając na nich najstraszliwszej zemsty. Ale wszystko na próżno. Nie odnaleziono śladu po Ukrainie. Putin musi mówić z pustymi rękami, więc wymyśla jakieś niezrozumiałe „ukraińskie okno”, przez które mieli się prześlizgnąć sprawcy zamachu terrorystycznego. Logiczne byłoby zapytać go: kto powinien był rozpocząć tę wojnę po stronie rosyjskiej – może nie FSB?
Ciekawe, że nawet pojmani i brutalnie pobici, prawdziwi lub fikcyjni sprawcy ataku na salę koncertową, nie wspomnieli jeszcze o Ukrainie w jednym lub pół słowa. Ale nieważne, rosyjscy kaci mają wystarczająco dużo metod, aby zmusić ich do przyznania się do zabójstwa Kennedy’ego lub do udziału w Świętej Inkwizycji. A gdy tylko któryś z tych nieszczęśników wypowie słowo „Ukraina”, natychmiast zostanie ono użyte i powielone.
Dlaczego Kreml, który już prowadzi brutalną wojnę z Ukrainą, tego potrzebuje? Ma to dwa aspekty. Po pierwsze, atak terrorystyczny będzie miał konsekwencje dla polityki wewnętrznej Rosji. zostaną dokręcone jeszcze bardziej, choć, jak się wydaje, znacznie dalej. Ciała ofiar zamachu terrorystycznego jeszcze nie ostygły, a niektórzy rosyjscy politycy ponownie podnieśli swój ulubiony temat – zniesienie moratorium na wykonywanie kary śmierci w Federacji Rosyjskiej, co powinno jeszcze bardziej przestraszyć i tak już śmiertelnie przerażone rosyjskie społeczeństwo obywatelskie.
Choć w tym kontekście o wiele ważniejsze jest przeprowadzenie nowej mobilizacji w obliczu oburzenia atakiem terrorystycznym. Rzekome brutalne działania zamachowców miały zainspirować Rosjan do „świętej wojny”, tak jak niegdyś rosyjscy aktywiści spalili w Odessie inspirację do „rosyjskiej wiosny”.
Na arenie międzynarodowej ten atak terrorystyczny powinien zostać wykorzystany przede wszystkim do skompromitowania ukraińskich władz. Nikt nie może usprawiedliwić terroru wobec ludności cywilnej, nawet pomimo wojny. Gdyby ta dyskredytacja się powiodła, możliwe byłoby zablokowanie pomocy wojskowej dla Ukrainy. W końcu, jak można dawać broń państwu terrorystycznemu?
A wtedy udałoby się nie dopuścić do realizacji ogłoszonych przez prezydenta Francji Emmanuela Macrona planów wysłania zachodnich wojsk bezpośrednio w Ukrainę. A te wypowiedzi Macrona w ogóle przestraszyły stałych bywalców Kremla.
Czy plany Kremla się powiodły? Praktycznie nie. Jedyne, co Rosja zrobiła, to przez krótki czas przedstawiała się jako ofiara. Tak, przez jakiś czas będą napływać kondolencje ze światowych stolic. Cóż, to nie zwierzęta tam mieszkają, ale cywilom zawsze jest przykro.
Ale wraz z przejściem w Ukrainę okazało się to kompletnym fiaskiem. W końcu został on zaprogramowany już po tym, jak Amerykanie i Brytyjczycy zostali ostrzeżeni o zbliżającym się zamachu terrorystycznym w Moskwie. Być może właśnie z powodu tego zakłócenia planów Putin tak się zdenerwował, że lekkomyślnie użył słowa „szantaż”.