Szukanie jakichś trendów czy wzorców w historii jest zadaniem nie tylko niewdzięcznym, ale także metodologicznie błędnym. Tak więc w XIX wieku, analogicznie do nauk przyrodniczych, pozytywiści zaczęli interpretować historię jako pełną z góry zaprogramowanych praw, które prędzej czy później doprowadzą do z góry ustalonego scenariusza. Jednak współcześni historycy (przynajmniej ci, którzy nie uczestniczą w dyskursie pozytywistycznym) będą mówić raczej o zbiegu okoliczności niż o pewności. A jednym z takich zbiegów okoliczności jest to, że luty w ciągu ostatniego stulecia w historii Ukrainy jest zarówno miesiącem naszych osiągnięć, jak i niepokojów, jeśli w ogóle tragedii.
Chociaż wszystko zaczęło się zachęcająco. Ukraińcy byli jednymi z pierwszych, którzy przyłączyli się do dyplomatycznego zakończenia I wojny światowej – przynajmniej na froncie wschodnim. 9 lutego 1918 r. w Brześciu delegaci nowo proklamowanej niepodległej Ukraińskiej Republiki Ludowej podpisali traktat pokojowy z przedstawicielami Poczwórnego Przymierza.
Sam fakt zawarcia dokumentu Ukraińskiej Republiki Ludowej jako niepodległego państwa był sukcesem, biorąc pod uwagę, że przedstawiciele bolszewików, którzy również byli w tym czasie w Brześciu, odwoływali się do faktu, że byli wśród nich delegaci z „prawdziwego” rządu ukraińskiego – choć w odmianie sowieckiej, a dzień wcześniej oddziały bolszewickie zajęły Kijów, a rząd UPR został zmuszony do przeniesienia swojej siedziby do Żytomierza.
A zgodnie z samymi warunkami, oprócz Dniepru na terytorium Ukraińskiej Republiki Ludowej miał obejmować obwód chołmski z Podlasiem, choć Galicja i Bukowina pozostałyby częścią Austro-Węgier – jednak z obietnicami statusu odrębnej ziemi koronnej. Ze swej strony UPR przejęła odpowiedzialność za dostawy pasz i produktów przemysłowych do państw centralnych. Ale chyba najważniejsze w tych warunkach było to, że traktat stał się podstawą do utrwalenia w porozumieniu z 3 marca 1918 r., podpisanym przez Poczwórne Przymierze z bolszewikami, żądania uznania przez nich rządu UPR i natychmiastowego wycofania armii bolszewickiej z ziem ukraińskich. Niestety, efekt porozumień był krótkotrwały – już w kwietniu 1918 r. sama Rada Centralna straciła władzę, a potem nastąpiła klęska Poczwórnego Przymierza w I wojnie światowej, wojna „wszyscy ze wszystkimi” na terytorium Ukrainy, a w szczególności wewnętrzna konfrontacja ukraińska między zwolennikami Pawła Skoropadskiego i zwolennikami Dyrektoriatu Ukraińskiej Republiki Ludowej a atamanszczyną, „machnowcami”, „białymi”, „czerwonymi”… A potem, wiecie, jak to wszystko się skończyło i trwało do 1991 roku…
Przynajmniej był opór! W lutym tego samego roku, już w 1929 r., powstała w Wiedniu Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów. U jego początków znajdowali się byli funkcjonariusze ukraińskiego ruchu wyzwoleńczego, na czele którego stał Jewhen Konowalec. A po jego tragicznej śmierci na czele OUN stanął jego wieloletni kolega z czasów rewolucji, Andrij Melnyk.
I choć z powodu wewnętrznych perypetii i oskarżeń Melnyka o niezdecydowanie i częściową inercję ze strony młodszego skrzydła Organizacji, na czele którego stanął Bandera (w lutym 1940 r. w Krakowie ogłoszono utworzenie Kierownictwa Rewolucyjnego), to wysiłki OUN w momencie koniecznej konsolidacji uległy rozproszeniu (a obie frakcje walczyły niekiedy między sobą w taki sposób, że nie życzyłoby się wrogowi), OUN (i „Melnykici”, i „banderowcy”) pozostawał ważnym czynnikiem w walce o suwerenne państwo ukraińskie (czyli zjednoczone, a nie tylko galicyjskie czy naddnieprzańskie!) zarówno w okresie międzywojennym, jak i w czasie II wojny światowej (zarówno przeciwko nazistom, z rąk których w lutym 1942 r. w Kijowie i ZSRR zginęła aktywna działaczka OUN Ołena Teliha), jak i w okresie powojennym. Wszak w drugiej połowie XX wieku był to jeden z tych, jak byśmy dziś powiedzieli, „hubów”, które utrzymywały komunikację między różnymi ośrodkami społeczności ukraińskiej. Jednak większość z nich jest już na emigracji.
A na Zakarpaciu luty to czas procesów państwotwórczych. 12 lutego 1939 r. odbyły się tam wybory do Soim Ukrainy Zakarpackiej. Jest to ciało ustawodawcze ówczesnej autonomii, które 15 marca 1939 r. zatwierdzi proklamację suwerenności państwowej Ukrainy Karpackiej, wybierze Augustyna Wołoszyna na prezydenta nowego państwa, utworzy rząd pod przewodnictwem premiera Juliana Rewaja, przewodniczącego parlamentu Augustina Stefana i przyjmie ustawy konstytucyjne, które położą podwaliny pod nową państwowość ukraińską – po raz pierwszy przywróconą po przegranej dwie dekady wcześniej rewolucji ukraińskiej. I, niestety, krótkotrwałe.
Tymczasem luty, a zwłaszcza jego druga połowa, mimowolnie przywołuje dalekie od najlepszych wspomnień. Mimowolnie przychodzą mi na myśl krwawe starcia w pobliżu Rady Najwyższej Ukrainy, Parku Maryjskiego, Parku Hruszewskiego, mimowolnie próby szturmu na Majdan. Gaz łzawiący. Granaty ogłuszające. Pałki. Strzały. Snajperów. Hotel „Ukraina”. Materiał filmowy z ciałami poległych Bohaterów Niebiańskiej Setki ułożonymi obok siebie. Uczczenie ich pamięci na Majdanie, który nie bez powodu nazywany jest Niepodległością. „Kaczka pływa” w wykonaniu Pikardijczyków.
To pierwsze „zielone ludziki” na Krymie, które po raz pierwszy pojawiły się tam bez insygniów 20 lutego 2014 r. i zaczęły przygotowywać się do nielegalnego zajęcia wyspy siłą, któremu towarzyszyła blokada lokalnych władz i jednostek wojskowych, a zakończyło się pseudoreferendum w sprawie przyłączenia Krymu i Sewastopola do Federacji Rosyjskiej, które odbyło się pod groźbą użycia broni 16 marca 2014 r.
A także – eksplozje od ataków rakietowych i niekończące się syreny przeciwlotnicze w ten szary późny zimowy poranek 24 lutego, wszyscy wiedzą, w którym roku. Kilka nieprzespanych nocy. Stały monitoring wiadomości z frontu i spod Kijowa. Wiaty piwniczne. Niepewność co do tego, co stanie się jutro ze stolicą i całą Ukrainą.
Nie bez powodu jednak mówi się, że najciemniejszy czas jest przed świtem. Wtedy, w 2014 roku, być może nawet 20 lutego, kiedy liczba zabitych demonstrantów zbliżała się do stu, trudno było sobie wyobrazić, że ten pozornie monolityczny kleptokratyczny reżim Janukowycza upadnie z dnia na dzień. Nagle okazało się, że już planuje ucieczkę. Że już wtedy te złote bochenki, obrazy cringe i starodruki zrabowane wcześniej z narodowego dziedzictwa kulturowego były spakowane do wyjazdu (nie zdążył jednak zabrać ich wszystkich ze sobą). A wczoraj, jak się wydaje, deputowani ludowi lojalni wobec Partii Regionów ustawili się w kolejce po oświadczenia o odejściu z politycznej siły. I Rewolucja Godności zwyciężyła. Niestety, nie obyło się bez krwawych przeżyć.
I nawet po lutym 2022 r. marzec przyniósł zdecydowane odparcie Sił Obronnych Ukrainy. W rezultacie wróg wycofał się ze stolicy Ukrainy, a także opuścił obwody kijowski, czernihowski i sumski. A potem były operacje na wyspie Zmiinyi, Słobożańskim i Chersoniu. Chociaż, niewątpliwie, to, co widziałem na terenach wyzwolonych od rosyjskiego okupanta, od Buczy po Izium, mrozi mi krew w żyłach…
Tegoroczny luty również obfituje w niepokoje. Od rozważań o tym, czy wymiana Naczelnego Wodza Sił Zbrojnych Ukrainy w jakiś sposób znacząco zmieni sytuację na froncie, po myślenie o tym, co w ogóle stanie się z tym samym frontem. Czy na pewno nie ma konfliktu między Zełenskim a Załużnym, a jeśli tak, to do czego może on doprowadzić wewnątrz państwa? A co stanie się z finansowaniem Ukrainy na tle sporów w Kongresie USA?
Na tym tle pytania typu: „co Elon Musk mówił o Federacji Rosyjskiej?”, „jak wróg zaczął teraz korzystać ze Starlinka?”, a nawet fakt, że Putin tradycyjnie (i innowacyjnie dla zachodniej publiczności) pluł na historyczne pseudohistoryczne wycieczki w wywiadzie z Carlsonem, nie wyglądają już szczególnie interesująco. Choć jest prawdopodobne, że te aspekty mogą stać się ważkimi argumentami w kontekście dalszego stosunku amerykańskich polityków do wojny rosyjsko-ukraińskiej.
Nie powinniśmy się jednak poddawać. Po lutym zawsze przychodzi wiosna. W 2014 i 2022 roku wróg myślał, że będzie uroczyście „rosyjski”. Ale i tak okazało się, że to Ukrainiec. I tym razem będzie tak samo. Po prostu nie mamy innego wyjścia.