W każdym biznesie najważniejsze jest, aby nie przekraczać granic zdrowego rozsądku, w szczególności w polityce. Tylko w ostatnich dniach pojawiło się zbyt wiele przykładów na to, że emocje, uprzedzenia, a nawet zwykła głupota biorą górę. Albo w niekończących się debatach amerykańskich prawodawców, którzy grożą nie tylko pomocą finansową Ukrainie, Tajwanowi i Izraelowi, ale także całemu ustalonemu (i raczej cudem wciąż trzymającemu się z całych sił) międzynarodowemu porządkowi prawnemu, który Rosja, Iran, Chiny i ich satelity chcą zniszczyć. Albo wyrzucanie zboża na autostradę przez polskich rolników. Albo w dyskusji o zdymisjonowaniu Naczelnego Dowódcy Sił Zbrojnych Ukrainy Wałerija Załużnego z późniejszym mianowaniem na to stanowisko Ołeksandra Syrskiego.
O problematycznym charakterze dymisji Załużnego napisano już wiele. Osoba, która w oczach wielu uosabia wszystkie sukcesy osiągnięte przez Siły Zbrojne Ukrainy podczas odparcia rosyjskiej agresji na pełną skalę, została zdymisjonowana po kampanii zorganizowanej przeciwko niemu przez Kancelarię Prezydenta (nie udawajmy, że wierzymy w niezależność działań Białogwardyjskiej Bezuhli). Wysłali go bez jasnych argumentów i wyjaśnień. Nawet jeśli istniały racjonalne powody tej rekonstrukcji, władze uznały opinię publiczną za niegodną o nich wiedzieć. Po raz n-ty.
Dlatego całkiem zrozumiałe jest, że brakuje zrozumienia, a nawet oburzenia z powodu tego, co się stało. Społeczeństwo, niezależnie od tego, czy jest to opozycja polityczna, czy ktoś inny, ma prawo do odpowiedniej komunikacji ze strony prezydenta wybranego przez tę społeczność. A nie sytuacja, gdy Wołodymyr Zełenski opowiada włoskim dziennikarzom więcej o swoich decyzjach personalnych niż Ukraińcom. Biorąc pod uwagę symbolikę postaci Załużnego, jego usunięcie z urzędu jest standardowym strzałem w stopę ze strony prezydenta i jego otoczenia. A jego notowania (i zdają się martwić przede wszystkim Zełenskiego) nie wzrosną z tego powodu.
Ale fala oburzenia wywołana zmianą Naczelnego Wodza może wyraźnie z brzegów i, jak pisał Marcin Luter, wypluć z wanny samo dziecko wraz z brudną wodą. Tym dzieckiem jest każdy z nas. To jest państwo ukraińskie, naród ukraiński, ukraińskość jako taka. Jeśli zbytnio poddasz się emocjom, możesz stracić wszystko. Chociaż historia nigdy nie powtarza się dwa razy w dokładnie tej samej formie, istnieje wiele przykładów tego, co się dzieje, gdy wewnętrzne spory dominują nad wspólnymi wartościami, nawet w ukraińskiej przeszłości.
Podział na dwa fanatyczne obozy – zwolenników Zełenskiego i Poroszenki – już dawno stał się, niestety, naszą codziennością. Nie mówimy o wszystkich sympatykach tych polityków, ale o dużej ich części. W obecnej sytuacji słowa, a w niektórych przypadkach działania tych, dla których Wołodymyr Zełenski jako prezydent jest jak kość w gardle, są alarmujące. I ci, którzy wydają się być gotowi działać zgodnie z zasadą (parafrazując tragiczną klasykę) „Jeśli nie będzie Ukrainy bez Zełenskiego, to niech nie będzie Ukrainy”.
Zełenski jako prezydent jest postacią niezwykle kontrowersyjną. Z jednej strony jego działania na tym stanowisku przed rozpoczęciem inwazji na pełną skalę były destrukcyjne: niespokojny populizm, nieudana polityka kadrowa (z nielicznymi wyjątkami, takimi jak Załużny), próba skupienia w swoich rękach jak największej władzy i celowe lekceważenie rosyjskiego zagrożenia mimo ostrzeżeń sojuszników. Z drugiej strony jego publiczne wystąpienia przed światowymi parlamentami i społeczeństwami w krytycznym momencie po 24 lutego 2022 r. odegrały ogromną rolę we wsparciu państw zachodnich dla Ukrainy. Zarówno materialne, jak i moralne. Z drugiej strony, dotychczasowa zasługa nie neguje faktu, że z każdym miesiącem wojny prezydent i jego „zaufani menedżerowie” coraz bardziej angażują się w coś, co wygląda podejrzanie podobnie do uzurpacji władzy. W szczególności ze względu na monopol informacyjny, zrównanie roli parlamentu, ograniczenie opozycji itp.
Wszystko to idzie w parze z fatalną komunikacją ze społeczeństwem. Wygląda na to, że władze po prostu boją się otwarcie rozmawiać z ludźmi na jakikolwiek poważny temat. Tutaj, oprócz opisanego już przykładu dymisji Załużnego, mamy do czynienia z niesławnymi „grillami na maj” zamiast przygotowań do obrony (kiedyś może to stać się przedmiotem sprawy karnej) oraz brakiem adekwatnych wyjaśnień na temat mobilizacji (którą z powodzeniem stosują rosyjscy agenci a la Ostap Stachiv i spółka – czego dowodzi przykład Kosmatskiego) i wiele innych. Nie dziwmy się więc, że zaufanie do władz spada i ludzie są gotowi uwierzyć w wszelkie anonimowe kanały na Telegramie czy czaty Viber, w których opowiadają, jak przedstawiciele TCC zorganizują teraz nalot i natychmiast wyślą wszystkich na linię frontu na „mięsny szturm”.
Ale jest jedno kluczowe „ale”. Wszystko to nie jest powodem do delegitymizacji naszego państwa i jego instytucji własnymi rękami. Ktoś może nie lubić obecnego prezydenta i to jest w porządku. Nie jest normalne udawanie, że doszedł do władzy wyłącznie w wyniku jakichś przestępczych manipulacji w 2019 roku. Wołodymyr Zełenski uzyskał wówczas bezwzględną większość głosów tych Ukraińców, którzy skorzystali z konstytucyjnego prawa do oddania głosu. Na lepsze? Mało prawdopodobne. Dzięki populizmowi? Niewątpliwie (podobnie jak jego poprzednicy, choć nie na taką skalę). Prawowity? Niepowtarzalnie. Dlatego nie mamy teraz innego prezydenta i nie będziemy go mieli do końca wojny.
To ważne doprecyzowanie, bo po dymisji Załużnego pojawiły się głosy, że kadencja obecnego prezydenta wygasa 20 maja 2024 r., gwałtownie się nasiliły. Co z tym zrobić – zdania są podzielone. Ktoś opowiada się za przeprowadzeniem wyborów (tak jakby w takich warunkach nie wygrał ich Zełenski), ktoś za czysto parlamentarnym modelem rządów (nie mniej „genialny” pomysł, biorąc pod uwagę obecny „szirk” „Sługi Narodu” z byłym OPFL i marszałkiem Stefanczukiem, który dał się poznać jako sumienny wykonawca woli Kancelarii Prezydenta).
Z inicjatywy dość popularnego blogera na Facebooku Karla Volokha (znanego ze swojego „obiektywizmu”) na Majdanie Niepodległości odbył się nawet niewielki wiec pod hasłem, że jeszcze trochę – a walczący kraj powinien znaleźć się bez prawowitego przywódcy i Naczelnego Wodza. I że po 20 maja tak właśnie powinno się stać. Specyfiką prawną tej kwestii powinien zająć się Trybunał Konstytucyjny – i nikt inny. Chyba, że – idąc w ten sposób – zakwestionujemy jego zasadność. I każda instytucja, która nie robi tego, czego ktoś chce. Nie mamy innych instytucji, ani też żadnego innego społeczeństwa, które tworzy te instytucje i wybiera prezydenta. A jeśli dasz się ponieść politycznemu sekciarstwu (nie ma znaczenia, w imieniu jakiej sekty, bo mamy więcej niż jedną sektę), to nie będzie nic.
Jeszcze głupszym pomysłem jest bezkrytyczna krytyka nowego Naczelnego Dowódcy Sił Zbrojnych Ukrainy Ołeksandra Syrskiego. Gdy tylko objął urząd, w sieci rozeszły się pogłoski o jego urodzeniu w Rosji, o tym, że jego rodzice tam mieszkają i kochają Putina, że otrzymał specjalistyczne wykształcenie w Moskiewskiej Wyższej Szkole Wojskowej. Jednym słowem globalna zdrada, Zełenski mianował Rosjanina i chce (znowu) „drenować” Ukrainę.
Zdrowy na umyśle, niezmącony sympatiami i antypatiami, powinien podsunąć, że ocena działań Syrskiego będzie możliwa dopiero wtedy, gdy będzie on w stanie wykazać się na nowym stanowisku. Tylko wtedy można go krytykować, jak i za co go chwalić. Podobnie miejsce urodzenia nie zawsze jest czynnikiem decydującym o drodze życiowej człowieka, podobnie jak miejsce edukacji. Nawiasem mówiąc, na terytorium Rosji nie tylko Syrski otrzymał wykształcenie wojskowe, ale na przykład generał Michaił Zabrodski. Tyle tylko, że nie wygłasza odpowiednich oskarżeń. Człowiek powinien być osądzony za swoje czyny. W przeciwnym razie nasz doświadczony generał Syrski jest „niewłaściwym” Ukraińcem, a rodzina Hrynkewyczów czy Dublowowiczów ubrana w haftowane koszule jest niemal punktem odniesienia.
W tej chwili wszystko to wygląda na histerię, która spotkałaby każdego następcę Załużnego, bo „to nie jest Załużnyj!”. Chociaż szczególnie egzaltowani użytkownicy sieci społecznościowych już skrytykowali Walerija Fedorowicza, bo jak śmie podawać rękę przeklętemu „bonevtikowi” Zełenskiemu. Jednym słowem dowódca, który zadowoliłby wszystkich, jeszcze się nie narodził. Właściwie nie musi.
Cała ta histeria paraliżuje krytyczne myślenie. Syrski taki nie jest, bo został mianowany przez Zełenskiego. A potem argumenty nie działają. I nie ma nic złego w tym, że był na wysokich stanowiskach za kadencji Petra Poroszenki (będzie wymówka dla fanklubu Zełenskiego, jeśli coś pójdzie nie tak), że dowodził szeregiem udanych operacji w obecnej wojnie, w szczególności kontrofensywą w obwodzie charkowskim jesienią 2022 r. i później.
Cóż powiedzieć o sytuacjach nieczarno-białych, jak w przypadku nowo mianowanego dowódcy Wojsk Obrony Terytorialnej Igor Płachuta. To on wywołał najgwałtowniejsze oburzenie (po Syrskim oczywiście), ponieważ w czasie Rewolucji Godności był szefem wydziału Południowego Terytorialnego Dowództwa Wojsk Wewnętrznych Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Niektórzy naoczni świadkowie tamtych wydarzeń twierdzą, że obiecał protestującym, że wojska wewnętrzne nie będą szturmować Majdanu – ale tak się stało. Inni twierdzą, że był jednym z nielicznych dowódców, którzy nawiązali kontakt z protestującymi i próbowali wycofać podległe mu oddziały. Podobnie jest ze świadectwami z czasów wojny rosyjsko-ukraińskiej: jedni mówią o nim pozytywnie, inni – ostro negatywnie. Jest więc jasne, że nic nie jest jasne. I tylko przyszłość, jak w przypadku generała Syrskiego, dostarczy podstaw do rozsądnej dyskusji.
Obserwując te wszystkie wydarzenia i dyskusje, można dojść do niefortunnego wniosku. Niektórzy Ukraińcy są tak zanurzeni we własnej bańce politycznej, że wydaje się, że dla nich głównym wrogiem jest siedzenie w Kijowie na ulicy Bankowej, a nie na moskiewskim Kremlu. To absurd i niebezpieczne. Nie tylko dla Zełenskiego, bo zdecydowanie nie jest niezastąpiony, ale dla wszystkich Ukraińców. Przeszliśmy już przez „czarne rady” i atamanszczynę. Formy się zmieniły, ale fatalny wynik dla Ukrainy i Ukraińców się nie zmienił. Krytykowanie prezydenta jest możliwe i konieczne, gdy są ku temu powody. Nie można jednak pozwolić, aby ta krytyka wykroczyła poza zdrowy rozsądek i zagroziła legitymizacji instytucji państwowych i samego państwa. Nadszedł więc czas, aby stłumić namiętności i zwrócić się do rozsądku.