Społeczeństwo ukraińskie z mieszanymi uczuciami wita drugą rocznicę rozpoczęcia zakrojonej na szeroką skalę inwazji rosyjskich sił okupacyjnych. Niestety, nie czuję już optymizmu, mentalnego uniesienia, wiary w zwycięstwo, którą mieliśmy rok temu. Ale nie ma też szoku, strachu i poczucia beznadziei, którego doświadczyliśmy pod koniec lutego 2022 roku. My, Ukraińcy, przyzwyczailiśmy się już do postrzegania wojny jako części naszego życia, nauczyliśmy się z nią współistnieć i zdaliśmy sobie sprawę, że nie powinniśmy liczyć na czarujące zwycięstwo, ale także na katastrofalną porażkę.
Przypomnijmy, jak jeszcze w pierwszej połowie lutego 2022 roku większość z nas wierzyła w „grilla w maju”, a nie w inwazję na pełną skalę. Tak, amerykański i brytyjski wywiad rzekomo ostrzegał, że Putin przygotowuje się do ataku, ale nasze przywództwo w terenie powinno być lepiej zorientowane. A ponieważ z ulicy Bankowej słychać było: „W Bagdadzie wszystko jest spokojne!” – uwierzyłem, że nie ma się czym zbytnio martwić.
Wiara ta została uparcie podkopana przez serię wydarzeń. Najbardziej uderzającym z nich jest pilna ewakuacja zagranicznych ambasad. Najpierw do Lwowa. W rezultacie dyplomatyczne obłożenie miasta w przeliczeniu na metr kwadratowy pobiło wszelkie historyczne rekordy. Ambasadorów, attaché, doradców można było spotkać wszędzie – w restauracjach i kawiarniach, w muzeach i na wystawach, w teatrach i na koncertach. To po prostu raj dla dziennikarzy, gdzie bez problemu można przeprowadzić wywiad na żywo z ambasadorami Izraela, Francji czy Argentyny. Jedynym powodem, który spowodował, że wszyscy przyjechali do Lwowa, był alarmujący.
Tutaj nasi przywódcy opamiętajyliby się, zrozumieliby, że to wszystko nie jest na nic, że zostało jeszcze kilka dni, więc musimy je jak najlepiej wykorzystać. Wysadzaj mosty, kop okopy, instaluj jeże na ścieżkach potencjalnej ofensywy. Rozpocznij pilną mobilizację, przesuń istniejące rezerwy w najbardziej niebezpieczne miejsca. Ale, jak wiemy, w rzeczywistości nic z tego nie zostało zrobione. A jeśli coś było, to katastrofalnie za mało.
A my, zwykli Ukraińcy, mogliśmy się tylko cieszyć, że wróg jeszcze nie zaatakował. 16 lutego już minął, ale gdzie jest obiecana ofensywa? Nie! Wtedy wprowadzimy nowe święto – Dzień Jedności Narodowej. Teraz to wszystko brzmi jak kpina.
Putin już zapowiada uznanie „DRL” i „ŁRL”. I nadal mamy pacyfistyczne nastroje… Aż do momentu, kiedy rakiety i bomby lotnicze naprawdę nie latały nad naszymi miastami, kiedy tysiące kolumn pojazdów opancerzonych przejechało przez naszą granicę.
Po raz kolejny ponownie czytam mój naiwny post na Facebooku, napisany 24 lutego 2022 roku. Wyraziłem tam nadzieję, że inwazja na pełną skalę nie będzie w stanie trwać długo. Nawet jeśli nie są to „dwa lub trzy tygodnie” Arestowycza, długa wojna nie jest potrzebna ani samej Rosji, ani Putinowi, ani regularnym kremlowskim współpracownikom. Ostatecznie zmobilizowane w tym czasie siły rosyjskie były niezwykle małe, aby przeprowadzić pełnoprawną okupację. A jak Rosjanie wyobrażają sobie tę okupację? Że najeżdżają nasze terytorium, zdobywają jakieś ukraińskie miasto lub wieś i co dalej? Będą jeździć śmiesznymi samochodami z głośnikami i namawiać oszołomionych obywateli Ukrainy do przyjścia do komendantury w celu rejestracji. Tak przynajmniej makabryczne obrazy rysowała moja wyobraźnia, ekstrapolując na współczesny materiał filmowy z radzieckich filmów o II wojnie światowej. Cóż, to kompletna bzdura w XXI wieku.
Szok, ból. Chociaż już wtedy, w pierwszych dniach wojny na pełną skalę, wciąż istniało przekonanie, że rosyjskie społeczeństwo i tam, na Kremlu, szybko zdadzą sobie sprawę z absurdalności tego, co się dzieje. Czyli absurdalność ich decyzji i działań, więc włączą wsteczny bieg. Przecież negocjacje na Białorusi już się rozpoczęły.
Rosjanie nie spieszyli się jednak z regresem. Szybko stało się jasne, że te fantazyjne makabryczne obrazy zaczęły ożywać na okupowanych terytoriach. Co więcej, fikcyjne „kino i Niemcy” wyglądało o wiele korzystniej, o wiele bardziej ludzko niż rzeczywistość, którą sięgają brzydkie ręce Kremla. Myśleliście, że teraz nie może być „komendantury”, ale pojawiły się one w postaci administracji okupacyjnej. Pojawili się zdrajcy-kolaboranci, zaczęły kwitnąć grabieże okupantów, i to o wiele brutalniej, niż mogli sobie wyobrazić reżyserzy radzieckich filmów. Dowiedzieliśmy się o przygotowanych wcześniej listach egzekucji, o tworzeniu przez rosyjskich okupantów prawdziwych sal tortur, o niszczeniu Ukraińców całymi rodzinami, w tym dziećmi. Nie ma mowy, tylko na ulicy, przed sąsiadami.
Chcieliśmy zemsty, sprawiedliwości. A w tym dążeniu „karmił nas ucisk i gniew na naszych wrogów”. I wkrótce zemsta została zrealizowana. Najpierw w ofensywie charkowskiej, potem w odbiciu Chersonia. Przeprowadzono również udane operacje mające na celu odzyskanie kontroli nad Morzem Czarnym, zatopienie rosyjskich okrętów wojennych, w tym okrętu flagowego Moskwa, oraz odbicie Wyspy Węży. Doświadczenie wojskowe pokazało, że Siły Zbrojne Ukrainy są zdolne do walki na równych warunkach z „drugą armią świata”, a naweta) W zakresie dozwolonym przez postanowienia niniejszej Konwencji Sekretarz
Dał też świadectwo o nieprzyjemnej okoliczności, że kluczem do naszego zwycięstwa jest pomoc militarna z Zachodu. Bez amerykańskich, niemieckich i brytyjskich czołgów, haubic, rakiet i amunicji pokonanie wroga nie będzie możliwe. Zachód obiecał nam pomagać „tak długo, jak będzie trzeba”. Jednak w rzeczywistości w Europie i Stanach Zjednoczonych „zmęczenie Ukrainą” rośnie z każdym dniem wojny. Spada poparcie społeczne dla pomocy wojskowej, a coraz popularniejsze stają się partie sprzeciwiające się wydawaniu pieniędzy na pomoc Siłom Zbrojnym Ukrainy. Ukraina staje się zakładnikiem konfliktów międzypartyjnych. Nawet nasz sąsiad Polska, którego wsparcie na początku wojny było bezprecedensowe, teraz wbija nam nóż w plecy, pozwalając polskim rolnikom blokować granicę z Ukrainą i wyrzucać nasze zboże na autostrady i tory.
Ale sytuacja nie jest najlepsza w samej ukraińskiej polityce, zwłaszcza po niezrozumiałej dymisji Naczelnego Wodza Wałerija Załużnego, a de facto całego dowództwa armii. A stało się to w jednym z najbardziej krytycznych momentów na teatrze wojny. Zaraz potem Awdijiwka została poddana. Co więcej, zdaniem wielu ekspertów wojskowych kapitulacja jest dość chaotyczna, z wieloma stratami, okrążeniami i setkami ukraińskich jeńców. A przede wszystkim właśnie dlatego, że polecenie zostało całkowicie zmienione, aw takich momentach nie da się uniknąć utraty kontroli i komunikacji.
Oczywiście ostatnie kłopoty na froncie związane są przede wszystkim z głodem pocisków, który był wynikiem opóźnienia Kongresu USA w zatwierdzeniu pomocy wojskowej dla Ukrainy. Co po raz kolejny pokazało, że nasze militarne zwycięstwo (a może nawet przetrwanie) zależy od tego, jak zagłosuje republikański kongresmen. Czy spiker Izby Reprezentantów Mike Johnson ustąpi i w końcu podda kwestię ukraińską pod głosowanie? Premier Węgier Viktor Orbán nie zrobi kolejnego zamieszania, zatwierdzając pomoc dla Ukrainy czy sankcje wobec Rosji.
Niestety, w ciągu dwóch lat wojny nasz rząd zrobił katastrofalnie niewiele, aby przynajmniej częściowo uniezależnić nasze dostawy wojskowe od nastrojów w Brukseli czy Waszyngtonie. W przeciwieństwie do Rosji, która aktywnie odbudowuje kompleks wojskowo-przemysłowy.
Sytuacja z budową ukraińskich linii obronnych, które mogłyby opóźnić przeważające siły wroga nawet w przypadku braku amunicji, nie wygląda najlepiej. Ponownie Rosja ze swoimi „liniami Surowikina” wygląda w tym aspekcie znacznie korzystniej.
Choć jasne jest, że Rosja też ma wiele problemów. A zwycięstwo w Awdijiwce z mięsnymi atakami było raczej pyrrusowym zwycięstwem Rosjan.
Przypomnijmy sobie, z jakim optymizmem i entuzjazmem przyjęliśmy pierwszą rocznicę wojny. Odniesiono dwa imponujące zwycięstwa w obwodzie charkowskim i w Chersoniu. Kraje grupy Ramstein obiecały nam „góry złota” broni. Zawiązano „koalicję pancerną” i rozpoczęto rozmowy o „koalicji lotniczej”. Wyobraźnia narysowała obrazy, jak wrzucaliśmy znienawidzonych najeźdźców do Morza Azowskiego, wdzierając się na Krym…
Za tą euforią staraliśmy się nie zauważać irytujących szczegółów. Na przykład, że Waszyngton nie spieszy się z rozwiązaniem kwestii F-16. A cóż może być za ofensywa na dużą skalę bez nie tylko kontroli powietrznej, ale nawet bez parytetu lotniczego?! Biden uparcie odmawiał dostarczenia rakiet ATACMS, bez których zadanie zniszczenia rosyjskiej logistyki było bardzo trudne. Kanclerz Scholz z kolei opierał się rakietom TAURUS, mimo nacisków zarówno koalicjantów, jak i opozycyjnych chadeków.
Tymczasem Rosjanie budowali potężną „Linię Surowikina”, zalewali ją, zaminowywali podejścia, ściągali artylerię w miejsca potencjalnego przełomu, zapełniali okopy nowo przybyłymi zmobilizowanymi żołnierzami i przygotowywali samoloty do niszczenia zachodnich pojazdów pancernych. Ta „linia Surowikina” będzie dla nas fatalna w 2023 roku i pogrzebie wszystkie nasze nadzieje na błyskawiczne zwycięstwo.
Co nas czeka w trzecim roku wojny? Oczywiście nic dobrego. Ale jednocześnie nic tak złego, że warto popaść w apatię. Najprawdopodobniej wojna pozycyjna, gra na wyniszczenie i wyścig zbrojeń będą kontynuowane.
Kto będzie miał najlepsze karty w tej grze? To wszystko zależy. Zależy to od wsparcia Zachodu, którego potencjał gospodarczy jest wielokrotnie większy niż rosyjski. Dlatego też kolejny wyścig zbrojeń zakończy się dość przewidywalnie kolejną porażką Kremla. To dość przeciętny scenariusz.
Być może Zachód, a przede wszystkim Stany Zjednoczone, zdadzą sobie sprawę, że trzeba skończyć z tymi wszystkimi grami i raz na zawsze wyeliminować zagrożenie ze strony Rosji. Wyjście jest oczywiste – uzbroić Ukraińców w najnowocześniejszy, najpotężniejszy sprzęt wojskowy i dać nam możliwość wypełnienia tej świętej misji dla świata. To najlepszy scenariusz.
Najgorsze jest to, że Zachód jest kompletnie zmęczony Ukrainą. Donald Trump może przyjechać do Białego Domu i zdecydować się na przywrócenie przyjaźni z Putinem. W krajach europejskich mogą pokonać „pat”Ifistowskie” partie prorosyjskie. W związku z tym zachodnia pomoc wojskowa dla nas zostanie zredukowana tak bardzo, jak to tylko możliwe. My też musimy być na to gotowi i stworzyć własny kompleks wojskowo-przemysłowy. A także, aby ostatecznie rozwiązać kwestię mobilizacji.
Oczywiście, wszystkie te scenariusze mogą być łatwo przekreślone przez jakiegoś niespodziewanego „czarnego łabędzia”. Ale co tu napisać, dlatego jest „czarnym łabędziem”, bo nic o nim z góry nie wiadomo.