Wołodymyr Zełenski od początku swojej kadencji prezydenckiej nie wyróżniał się przywiązaniem do demokratycznych procedur i jasnych zasad. Przypomnijmy wątpliwe z punktu widzenia Konstytucji przedterminowe wybory parlamentarne latem 2019 r., powoływanie „wtajemniczonych” na różne stanowiska, demonstracyjne „besztanie” urzędników w duchu „wynoś się stąd, złodzieju”, naciski na opozycyjne siły polityczne, próby zdominowania przestrzeni medialnej i wiele innych. Rodzaj „silnej ręki”, która (podobno) w końcu przyszła uporządkować sprawy.
Taki wizerunek był bardzo zgodny z życzeniami znacznej części Ukraińców. I nie chodzi nawet o niesławny serial „Sługa narodu”, w którym postać grana przez Zełenskiego strzelała do posłów w parlamencie, żeby „zapanował porządek”. Początki idei tego typu „silnej ręki” sięgają co najmniej XIX wieku wraz z naiwną wiarą milionów chłopów w „dobrego cara/cesarza”, który ukróci samowolę urzędników/panów, rozda ziemię wszystkim i zapewni powszechne szczęście. Takie aspiracje miały swoje odmiany w czasach sowieckich.
Nie powinniśmy zapominać, że do niedawna Najpopularniejsze zagranicznym przywódcą wśród Ukraińców był białoruski dyktator Łukaszenka – „porządek”, który załatwił niskimi cenami i gładkimi drogami, zabrzmiał w ustach niektórych naszych współobywateli jako współczesna reinkarnacja „kiełbasek za 2,20”. Nie ma więc nic nowego pod ukraińskim słońcem – wielu z nas wciąż wierzy w czarodzieja, który machnięciem czarodziejskiej różdżki w jednej chwili zamieni dynię w magiczny powóz.
Prawie dwa lata rosyjskiej inwazji na pełną skalę doprowadziły do jeszcze większej koncentracji władzy w rękach prezydenta i jego urzędu. Nie jest tajemnicą, że wszystkie kluczowe decyzje, także te dotyczące spraw bardzo odległych od zakresu jego kompetencji, zapadają w Kancelarii Prezydenta. O tym, kto powinien być powołany na jakie stanowisko, a kogo odwołać, o czym i jak mówić w mediach, jakie decyzje głosować w parlamencie – o tym wszystkim decydują nie ci, którzy powinni zgodnie ze swoimi stanowiskami i kompetencjami, ale panowie Jermak, Tatarow i spółka.
Amerykański dziennikarz Simon Schuster w swojej nowej książce o Wołodymyrze Zełenskim i początkach rosyjskiej ofensywy opisuje, jak powstał telethon United News – niesamowita szansa dla władz na stworzenie monopolu informacyjnego. W szczególności autor wspomina, jak ówczesny zastępca szefa Biura Prezydenta Kyryło Tymoszenko bezpośrednio mówił redakcji, co i jak mają relacjonować.
Być może nigdzie koncentracja władzy w rękach Kancelarii Prezydenta nie jest bardziej widoczna niż w przykładzie degradacji roli Rady Najwyższej. Przez trzy dekady niepodległości parlament był daleki od doskonałości, ale wciąż był miejscem, w którym istniały różne punkty widzenia i rywalizacja polityczna (choć czasami jego metody i cele uczestników były bardzo wątpliwe). Wszak to decyzje ciała ustawodawczego odegrały kluczową rolę w rozwiązaniu kryzysu w czasie pomarańczowej rewolucji (tzw. reformy konstytucyjnej) i rewolucji godności, kiedy Rada Najwyższa wyeliminowała zbiegłego Janukowycza.
Teraz parlament stracił jakąkolwiek niezależną rolę. Choć monowiększość „Sługi Narodu” często nie jest w stanie samodzielnie zebrać głosów na określone głosy (bo są tam też ludzie sumienni i profesjonalni), to z pomocą zawsze przyjdzie OPFL lub szereg ugrupowań oligarchicznych. Mała opozycja celowa Marginalizacji, ograniczając mu m.in. możliwość uczestniczenia w zagranicznych podróżach służbowych. A ostatnio marszałek Stefanczuk, skromny wykonawca rozkazów Kancelarii Prezydenta, wydał dokument w duchu sowieckim, zgodnie z którym wszyscy deputowani muszą mówić i działać ściśle w ramach instrukcji otrzymanych z wyprzedzeniem podczas zagranicznych podróży służbowych (jeśli oczywiście są tam wpuszczani). Jednym słowem bez krytyki „linii partyjnej”, bo nie pojedziesz już w podróż służbową. Ukraina stała się też niemal pierwszym krajem, który naruszył kluczową zasadę tworzenia delegacji parlamentarnych do ZPRE – proporcjonalną reprezentację wszystkich frakcji parlamentarnych, z których każda wybiera własnych delegatów. Z woli marszałka (choć w rzeczywistości jest jasne, że dekret wyszedł z wyższej instancji) frakcje ukraińskiego parlamentu są teraz pozbawione takiej możliwości.
Teoretycznie można znaleźć wyjaśnienie i uzasadnienie dla takich kroków w celu koncentracji władzy. Przy pełnoskalowej inwazji wroga często nie ma czasu na wszystkie procedury demokratyczne, cenzura jest niezbędna do walki z wrogą propagandą i promowania własnego stanowiska, krytyka rządu przez opozycję może spowodować zamieszanie w szeregach naszych sojuszników na arenie międzynarodowej i opóźnić pomoc finansową, wojskową i wiele, wiele więcej. Jednak władze, podejmując liczne niedemokratyczne i skorumpowane kroki, doskonale sobie z tym radzą.
Historia zna wiele przykładów, kiedy w momencie kryzysu to właśnie „silna ręka” okazała się właściwa i skuteczna. Nawet w Wielkiej Brytanii podczas II wojny światowej istniała silna cenzura, a uprawnienia premiera Praca Winstona Churchilla była niespotykana w czasach pokoju. Choć porównywanie Zełenskiego do Churchilla było modne już od jakiegoś czasu, to obecnie jest całkowicie skompromitowane. Bo im dalej idziemy, tym bardziej oczywiste staje się, że nasz prezydent i jego otoczenie nie są bynajmniej brytyjską elitą polityczną sprzed 80 lat. Churchill, choć miał wielkie uprawnienia, stanął na czele rządu w czasie wojny, w którym oprócz przedstawicieli rządzącej Partii Konserwatywnej na kluczowych stanowiskach zasiadali także przedstawiciele opozycji laburzystowskiej. Krytyka działań rządu i osobiście premiera nie była tematem tabu. Co więcej, w czasie wojny Churchill został nawet zaproponowany w parlamencie do głosowania nad wotum nieufności (choć bezskutecznie).
Churchill był zdolny do przyjmowania krytyki. Na tym tle inny epizod z książki Schustera tworzy szczególny kontrast. Wspomniana Kyryło Tymoszenko wielokrotnie dzwoniła do redakcji kanałów biorących udział w telethonie i oskarżała ich o zdenerwowanie prezydenta.
Churchill czy inni silni przywódcy, którzy w przeszłości robili dobry użytek z wielkich mocarstw, mieli jedną wspólną cechę: nie bali się odpowiedzialności. Obecny ukraiński rząd, na czele z prezydentem, jest wzorcem strachu przed odpowiedzialnością i związanym z tym spadkiem sympatii wyborczych. A ponadto gorliwość dla tych, którzy są gotowi wziąć na siebie tę odpowiedzialność. Na przykład generał Załużnyj. Przypomnijmy sobie obietnice Zełenskiego o „grillu na majówkę” w czasie, gdy zachodni partnerzy ostrzegali przed zbliżającą się inwazją. Simon Schuster pisze, że przed inwazją Zełenski odrzucił propozycje Załużnego dotyczące wzmocnienia granic i mobilizacji rezerw, aby uniknąć paniki. Ile tysięcy istnień ludzkich Ukraińców kosztował strach prezydenta przed wzięciem na siebie odpowiedzialności, to pytanie z przerażającą odpowiedzią.
Najświeższym i najbardziej bolesnym przykładem jest ustawa o mobilizacji. Porażka rządowego projektu ustawy, który nie dotarł nawet do sali obrad, jest boleśnie przykładowym przykładem strachu przed odpowiedzialnością i utratą ratingów. Zwiększona mobilizacja jest krokiem wymuszonym i nieuniknionym, jeśli Ukraina chce wygrać wojnę. Ten krok jest bardzo niepopularny wśród wielu Ukraińców, w tym tych, którym „eksperci” telethonu najpierw obiecali koniec wojny za 2-3 tygodnie, a następnie blitzkrieg latem 2023 roku.
Przyjęcie ustawy o mobilizacji powinno zademonstrować jedność przywództwa politycznego i wojskowego, która jest tak ważna dla kraju, oraz zdolność polityków do podejmowania niepopularnych, ale ważnych kroków. Zamiast tego najpierw Bankowa rzuca się na Załużnego rękami deputowanego Bezuhli, a teraz z całej siły przerzuca odpowiedzialność za mobilizację na wojsko, w szczególności ustami Dawida Arachamii. Ze słów tego ostatniego wynika, że to źli wojskowi napisali jeszcze gorszą ustawę, za którą politycy już wyrazili swoje „fe”. Chociaż autorem ustawy był rząd. Sam Naczelny Wódz Wołodymyr Zełenski stara się unikać rozmów na tematy niepopularne, w tym o mobilizacji. Oceny są najważniejsze. Dlatego dowództwo wojskowe nie musi skupiać się na ochronie kraju przed wrogiem, ale dodatkowo wykonywać pracę zamiast nieodpowiedzialnych polityków.
Teoretycznie Wołodymyr Zełenski mógłby stać się przykładem „silnej ręki”, która, choć kosztem przynajmniej części demokracji, poprowadziła kraj i naród do nowych osiągnięć – jak Churchill, Napoleon i wiele innych wybitnych postaci przeszłości. Kiedy jednak rozwiał się zwodniczy dym zaczarowanych wrażeń z dobrych przemówień Zełenskiego na całym świecie, okazało się, że jeśli okaże się Napoleonem, to właśnie tym, którego osobiście zagrał w filmie „Rżewski kontra Napoleon” – słabej parodii, która nie ma nic wspólnego z oryginałem. Dlatego w czasach, gdy los wszystkiego, co ukraińskie, zależy od zdolności przywódcy do wzięcia odpowiedzialności, zamiast jakościowego skoku naprzód poprzez silne i słuszne decyzje, mamy do czynienia z dyktaturą nieodpowiedzialności.